Reklama

Jestem żoną, matką trójki dzieci, synową. Ale nie oszukujmy się – przede wszystkim od dobrych kilku lat jestem „niedostateczną synową” w oczach mojej teściowej, Marii.

Zrezygnowałam z pracy po urodzeniu bliźniaków, bo ktoś musiał się nimi zająć, a potem, kiedy pojawił się Maks, to już w ogóle nie było tematu. Paweł – mój mąż – pracuje dużo, wraca wieczorami, czasem nieobecny nawet myślami. Często mówi: „Olu, ja po prostu chcę mieć święty spokój”. A ja? No cóż. Też bym chciała.

Zamiast spokoju mam jednak te same dialogi w swojej głowie. Codziennie. Gdy karmię dzieci, gdy robię pranie, gdy rozkładam zakupy po kolejnej wyprawie do z trójką wrzeszczących towarzyszy.

– Żona cię nie karmi? – pytała kiedyś Maria Pawła z pełną lodówką za plecami, jakby to do niej miał wrócić na rosół.

– Jak długo mam jeszcze czekać na wnuki? – mówiła, kiedy ledwo ogarnialiśmy się finansowo, a ja, głupia, łudziłam się, że mamy jeszcze czas.

Czekała. Aż się doczekała.

Najpierw były bliźniaki – dwa wózki, dwa zestawy pieluch, dwa razy więcej nieprzespanych nocy. Potem przyszła niespodzianka: Maks. I wtedy, o ironio, Maria przestała się cieszyć z wnuków. Teraz przeszkadza jej hałas. Bałagan. Krzyki.

– Czy one muszą tak biegać? – mruczy z teatralnym westchnieniem, jakby była w sanatorium, a nie w mieszkaniu.

Dziś patrzę na nią z mieszanką rozbawienia i goryczy. Marzyła o rodzinie. A teraz marzy o ciszy. Ale my jesteśmy. I nie jesteśmy cicho. I choć przez lata próbowałam się nie odzywać, przytakiwać, robić „dobrą minę do złej gry”, to coś się we mnie ostatnio zmienia. To, co kiedyś bolało, dziś zaczyna mnie... wkurzać.

Może jednak przesadziłam?

W sobotę pojechaliśmy do Marii na obiad. Zawsze to samo – rosół, schabowy, ziemniaki. Dzieci już w samochodzie jęczały, że znowu będzie nudno i że babcia nie ma klocków ani bajek. Paweł tylko rzucił: "Nie przesadzajcie, to tylko parę godzin", po czym wrócił do przeglądania telefonu.

Usiadłam przy stole, najmłodszy na moich kolanach, starsze bliźniaki już zdążyły rozlać kompot i zrzucić serwetki. Maria przewróciła oczami i westchnęła. Nic nie powiedziała, ale jej mina wystarczyła za cały komentarz.

W milczeniu nalewała nam zupę. W końcu spojrzała na mnie i powiedziała niby spokojnie:

– Dzieci są dziś wyjątkowo rozwrzeszczane, może powinnaś je jakoś wychować?

Uniosłam głowę znad talerza. Zobaczyłam Pawła, który tylko wbił wzrok w stół, jakby liczył na to, że odpowie za niego. Wiedziałam, że znowu nie wydusi ani słowa.

– Masz rację, Mario – odpowiedziałam z uśmiechem. – Powinnam je oddać do wojska. Albo może ty byś się nimi zajęła, to byłby eksperyment wychowawczy, co?

Na moment zrobiło się cicho. Maria zastygła z łyżką w ręku. Paweł poderwał się na krześle i rzucił:

– Dobra, spokojnie. Nie zaczynajcie. Jesteśmy rodziną.

Maria spojrzała na mnie z taką miną, jakby właśnie ją spoliczkowano.

– Wcale nie chciałam cię urazić – powiedziała chłodno. – Po prostu uważam, że dzieci potrzebują zasad.

– A ja uważam, że dzieci potrzebują miłości, a nie krytyki przy każdym obiedzie – odparłam, tym razem bez uśmiechu.

Po obiedzie pożegnaliśmy się szybko. Paweł był spięty, jakby miał zaciśnięte wszystkie mięśnie. W samochodzie nikt się nie odzywał. Dzieci usnęły w drodze powrotnej, ja patrzyłam przez szybę. Wiedziałam, że się wścieknęłam, że powiedziałam coś, czego nie mówi się do teściowej. Ale czułam też coś jeszcze – dziwne poczucie ulgi.

Wieczorem, kiedy zmywałam naczynia, myślałam o tej scenie. Czy przesadziłam? Czy naprawdę nie mogłam ugryźć się w język? A może w końcu powiedziałam coś, co od dawna wisiało w powietrzu?

Usiadłam potem przy stole z kubkiem herbaty i poczułam coś, co trudno było mi nazwać. Z jednej strony żal – że znowu nie wyszło, że znowu było nieprzyjemnie. Z drugiej – cichy bunt. Przecież ja też mam prawo do godności. Przecież też jestem człowiekiem.

Miałam żal do męża

Paweł przyszedł późno. Dzieci już spały, ja leżałam na kanapie z książką, choć tak naprawdę tylko przewracałam strony. Słyszałam, jak otwiera drzwi, zdejmuje buty, jak odkłada klucze na szafkę. Usiadł naprzeciwko mnie i milczał chwilę.

– Musimy pogadać – powiedział w końcu.

Zamknęłam książkę i spojrzałam na niego.

– O twojej mamie? – zapytałam spokojnie.

– O wszystkim – odpowiedział. – Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale jesteś ostatnio jakaś inna.

– A może po prostu przestałam być głucha i ślepa? – powiedziałam i poczułam, jak rośnie mi ciśnienie. – Twoja mama traktuje mnie jak powietrze albo jak służącą. Mam do niej uśmiechać się z wdzięcznością, że pozwala mi usiąść przy stole, chociaż i tak zaraz wytknie, że dzieci hałasują, że nie umiem gotować, że jej syn byłby szczęśliwszy z kimś innym?

Paweł westchnął i odchylił głowę do tyłu.

– Ona po prostu taka jest. Zawsze była bezpośrednia.

– Nie. Ona nie jest bezpośrednia. Ona jest okrutna. I ty dobrze o tym wiesz – głos mi zadrżał. – A najgorsze jest to, że ty na to wszystko pozwalasz.

Poczułam, jak w gardle zbiera mi się gula. Wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju.

– Jestem wykończona, Paweł. Naprawdę. Ty wychodzisz rano i wracasz wieczorem. Nie widzisz, co tu się dzieje. Nie widzisz, że ja ciągnę to wszystko sama, że już nie daję rady. A potem przychodzi twoja matka i jeszcze mi dokłada.

– Ale przecież nie jesteś sama – odpowiedział, choć bez przekonania.

– Serio? – stanęłam przed nim. – To powiedz mi, Paweł, kiedy ostatni raz zapytałeś mnie, czy sobie radzę? Albo czy potrzebuję pomocy? Albo po prostu jak się czuję? Ty tylko wracasz i uciekasz w święty spokój. I zostawiasz mnie z tym wszystkim.

Zamilkł. Przez chwilę słyszałam tylko szum lodówki i oddech, który starałam się uspokoić. Nagle poczułam, że łzy same lecą mi po policzkach. Usiadłam z powrotem na kanapie i zakryłam twarz dłońmi.

– Przepraszam – powiedział cicho. – Nie wiedziałem, że tak to wszystko przeżywasz. Naprawdę nie chciałem ci dokładać. Może... może po prostu za bardzo się do tego wszystkiego przyzwyczaiłem.

Nie odpowiedziałam. Może to i było przeproszenie, ale słabe.

Postaram się to naprawić – dodał po chwili.

Nie spojrzałam na niego. Nie wierzyłam w to. Jeszcze nie.

„Babciu, czemu nas nie lubisz?”

W niedzielę pojechaliśmy znowu do Marii. Tym razem dzieci były ostrożniejsze. Trochę jakby przeczuwały, że coś wisi w powietrzu.

Obiad przebiegał w napięciu. Maria długo milczała, ale w końcu nie wytrzymała. Odłożyła sztućce, spojrzała na bałagan po dzieciach i powiedziała:

– Kiedyś tu był porządek. Teraz jak w przedszkolu.

Zacisnęłam dłonie na kolanach. Paweł odchrząknął, jakby chciał coś powiedzieć, ale się nie odezwał. Zapanowała cisza.

I wtedy Staś, jeden z bliźniaków, podniósł głowę i zapytał:

– Babciu, czemu nas nie lubisz?

Zamarliśmy wszyscy. Maria pobladła.

– Przecież was lubię... – wydukała.

– Nieprawda – odpowiedział cicho syn. – Zawsze się złościsz, jak przyjeżdżamy.

Wtedy spojrzałam na nią i powiedziałam spokojnie:

– Nie jesteśmy tu na pokaz. To są dzieci, Maria. Nie dekoracje. I ja też nie jestem dodatkiem do twojego syna. Przez lata robiłam wszystko, żeby było dobrze. A ty i tak zawsze znajdowałaś powód, żeby mnie oceniać. Nigdy nie było wystarczająco dobrze.

Maria wpatrywała się we mnie z zaciśniętymi ustami. Paweł nic nie powiedział.

– Nie chcę więcej udawać – dodałam. – Nie będziemy już milczeć.

Chodzi o dzieci

Po obiedzie poprosiłam Marię, żebyśmy porozmawiały na osobności. Wyszłyśmy do jej pokoju. Usiadła w fotelu, ja stałam. Milczała chwilę, patrząc przez okno.

– Może masz rację – zaczęła cicho. – Może byłam zbyt ostra. Ale ja naprawdę nie chciałam źle. Kiedyś wyobrażałam sobie, że jak już będę miała wnuki, to wszystko się ułoży. Będzie spokojnie. Rodzinnie.

Tylko że życie to nie bajka. Dzieci krzyczą, płaczą, brudzą. A my, matki, nie jesteśmy z tytanu– powiedziałam. – Nie jestem tu po to, żeby spełniać czyjeś wyobrażenia. Robię, co mogę.

Maria uniosła wzrok.

– Nie wiedziałam, że aż tak cię ranię.

– Bo nigdy nie słuchałaś – odpowiedziałam spokojnie. – I nigdy mnie nie zapytałaś, jak się czuję.

Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Potem sięgnęła po chusteczkę.

– Też się boję. Paweł coraz mniej dzwoni, wy przyjeżdżacie tylko z dziećmi, hałas, zamieszanie... A potem znowu zostaję sama. I nie wiem, czy umiem się odnaleźć w tym wszystkim.

Usiadłam naprzeciwko niej.

– Nie jestem twoją rywalką. Chcę, żebyś była częścią życia naszych dzieci. Ale to nie może być walka. Nie chcę, żeby one bały się tu przyjeżdżać.

Nie odpowiedziała. Pokiwała tylko głową. W jej oczach coś się poruszyło. Może smutek. Może zrozumienie.

Czy było warto?

Wieczorem siedziałam w kuchni. Dzieci bawiły się w pokoju, coś śmiały się, coś szeptały. Myślałam o wszystkim. O tych latach ciszy, kiedy tylko przytakiwałam, żeby nie robić problemów. O obiadach, na których starałam się, żeby wszystko było „tak jak trzeba”. O tym, ile razy wracałam do domu z zaciskiem w żołądku. I o dzisiejszym dniu, który był... inny. Czy było warto? Zobaczymy.

Wtedy wszedł Paweł. Bez telefonu w dłoni, bez tej swojej nieobecnej miny. Usiadł naprzeciwko mnie i długo patrzył.

– Wiem, że nie byłem fair – powiedział. – Wiem, że zostawiłem cię samą z tym wszystkim. Postaram się to naprawić.

Nie mówiłam nic. Tylko skinęłam głową. I nagle ta cisza, która do tej pory była ciężarem, stała się spokojna. Nie bolała. Po raz pierwszy od dawna nie czułam się sama.

Już nie ta „niedostateczna”

Kilka dni później wróciłam do tamtej rozmowy, w myślach. Wiedziałam, że nasza relacja z Marią nie zmieni się nagle. Nadal będzie mówić coś, co mnie zaboli. Nadal będzie komentować. Ale już nie tak samo, a może coraz mniej.

Powiedziałam, co miałam powiedzieć. Już nie tłumiłam tego w sobie. Nie chodziło o wygraną, tylko o to, żeby wreszcie przestać się bać własnego zdania.

Od tamtej pory częściej stawiałam granice. Czasem delikatnie, czasem ostro. I choć Maria nadal miała swoje uwagi, częściej milczała, kiedy dzieci przewracały coś na dywanie. Ja przestałam czekać na akceptację. Przestałam się dostosowywać do jej wyobrażeń o mnie. Wciąż jestem matką, żoną i synową. Ale już nie tą „niedostateczną”, a prawdziwą i silną.

Olga, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama