„Teść zastawiał mi mieszkanie swoim praniem i czyścił lodówkę z jedzenia. Wreszcie ułożyłam plan wyrwania tego chwasta”
„Początkowo odwiedzał nas tylko w niedzielę. Zupka, pogawędka, wspominki o teściowej. Nie miałam nic przeciwko. Nawet było mi go żal. Samotność jest przykra. Ale z tygodnia na tydzień wizyty stawały się dłuższe, a on zaczął przynosić… pranie”.

- Redakcja
Mam trzydzieści sześć lat, z zawodu jestem tłumaczką, z wyboru – strażniczką domowego ogniska. Choć to ognisko bywa czasem bardziej wygasłym popiołem niż jasnym płomieniem. Pracuję zdalnie. Codzienność kręci się wokół terminów, korekt, bułeczek na śniadanie i kolorowanek rzucanych na podłogę przez moją czteroletnią córkę, Olę.
Michał, mój mąż, codziennie rano wychodzi do pracy, a ja zostaję w naszym niedużym mieszkaniu – z dzieckiem, komputerem i tysiącem dźwięków, które wydaje pralka, czajnik, Ola i, od niedawna, mój teść.
Tadeusz trzymał się zawsze trochę z boku. Ale już po śmierci teściowej, Hanki, stał się bardziej obecny. Początkowo odwiedzał nas tylko w niedzielę. Zupka, pogawędka, wspominki o Hani. Nie miałam nic przeciwko. Nawet było mi go żal. Samotność to paskudny towarzysz. Ale z tygodnia na tydzień wizyty stawały się dłuższe, a Tadeusz zaczął przynosić… pranie. Tak, dobrze czytacie – pranie.
Najpierw była tylko reklamówka z koszulkami – „bo u niego w piwnicy wilgoć”, bo „jego pralka nie dopiera”. Potem cały kosz. Później zauważyłam, że wie, kiedy u nas najlepiej świeci słońce w sypialni. „Tam od rana jest słońce, a to jak suszarka” – powiedział ostatnio, wieszając pranie tuż obok naszego łóżka, zadowolony z siebie. Potem zostaje, czeka, aż pranie wyschnie, a w międzyczasie podjada nam jedzenie z lodówki.
Michał uważał, że „tata się gubi bez mamy” i że „to tylko na chwilę”. Tylko że ta chwila zaczynała się rozciągać jak guma. Coraz bardziej wątpię, że wróci do siebie – dosłownie i w przenośni. A ja mam coraz bardziej ochotę otworzyć drzwi i wystawić to jego pranie razem z nim.
Ale jeszcze tego nie zrobiłam. Jeszcze.
Zaanektował moją sypialnię
To był wtorek. Przeciętny, szary wtorek, kiedy Ola odmówiła założenia rajstop, bo „gryzą w kolanka”, a mi rozładował się laptop akurat w chwili, gdy wysyłałam tłumaczenie dla klienta z Berlina. Dzień, który miał być spokojny, domowy. A potem zadzwonił domofon.
– To ja, Tadeusz – usłyszałam i od razu poczułam ścisk w żołądku.
Wpuściłam go, bo co miałam zrobić? Przyniósł pączki z cukierni i… kosz prania. Jakby był listonoszem do spraw brudnych ubrań.
– Dzień dobry, Aldonko. Nie gniewaj się, ale u mnie wilgoć w ścianach. Znowu. A tutaj tak pięknie słońce świeci – powiedział, wchodząc bezceremonialnie do sypialni, jakby to było jego miejsce od lat.
Stałam w progu i patrzyłam, jak rozkłada swoje koszule na naszej suszarce przy łóżku. Tym samym, na którym przed chwilą próbowałam uśpić Olę, a nocą szukałam skrawka wolnej przestrzeni obok chrapiącego Michała.
– Może powinnam rozłożyć tu suszarkę na stałe? – rzuciłam z uśmiechem, który bardziej przypominał zaciśnięte usta niż żart.
– O, to byłoby świetne! W słońcu schnie raz-dwa. A i człowiek jakiś taki pogodniejszy przy tych promieniach – odparł zadowolony, jakby właśnie rozwiązał nasz problem z klimatem.
Zaparzyłam mu czarnej herbaty i usiadłam w gabinecie, próbując zająć się robotą, ale nie mogłam się skupić na niemieckich zwrotach grzecznościowych, kiedy wiedziałam, że za drzwiami ktoś rozkłada swoje skarpety obok mojej poduszki.
W myślach odgrywałam tysiąc scen. W jednej mówiłam mu wprost, że to już za dużo. W drugiej wrzucałam jego pranie do torby z marketu i zostawiałam pod jego drzwiami. Ale w rzeczywistości tylko siedziałam i ściskałam filiżankę coraz mocniej.
Michała nie było. Oczywiście. Od kilku dni zostawał dłużej w pracy. Twierdził, że szef coś tam mu każe. A może po prostu wiedział, że jego ojciec coraz mocniej rozsiada się w naszym życiu i nie miał siły na konfrontację. Albo odwagi.
W mojej głowie zaczęło kiełkować pytanie: ile jeszcze? I czyja to w ogóle przestrzeń? Moja? Michała? Ola pewnie i tak uznałaby, że to jej łóżko. Ale ono było teraz teatrem codziennego wtargnięcia. Symbolem przesuniętych granic.
Czułam się jak bohaterka drugoplanowa w spektaklu, w którym główną rolę grał kosz z bielizną i Tadeusz, mistrz zabierania innym czasu.
Miałam tego dosyć
Wieczorem, gdy Ola w końcu zasnęła, po trzech podejściach do kołysanki i dwóch do „ostatniej bajki, naprawdę ostatniej”, usiadłam na kanapie z kubkiem zimnej już herbaty. Michał właśnie wychodził z łazienki, owinięty w ręcznik, z mokrymi włosami i znudzoną miną.
– Musimy pogadać o twoim ojcu – powiedziałam, zanim zdążył zniknąć w sypialni.
Zatrzymał się, spojrzał na mnie z odrobiną niepokoju, jakby wyczuł, że to nie będzie miła rozmowa o tym, co obejrzymy w telewizji.
– Co się stało? – zapytał ostrożnie, siadając naprzeciwko.
– Twój tata... znowu suszył pranie w naszej sypialni i przy naszym łóżku.
Uniósł brwi, jakby naprawdę nie wiedział, do czego zmierzam. Albo bardzo się starał nie wiedzieć.
– No wiesz, ma wilgoć w mieszkaniu... mówił ci.
– Michał. W naszej sypialni. Majtki. Skarpety. Koszule. Pół dnia. Przyszedł rano i wyszedł po obiedzie.
Zamilkł. Pochylił się, jakby szukał odpowiedzi w strukturze dywanu.
– Tato sobie nie radzi – powiedział w końcu. – Gubi się bez mamy. Nie umie sam się ogarnąć.
– A ja mam ogarniać za niego? – zapytałam cicho, z tym spokojem, który zwiastuje burzę. – Bo ja też czasem nie ogarniam. Pracy, Oli, ciebie. Ale jakoś nie rozkładam bielizny po cudzym mieszkaniu.
Westchnął ciężko.
– To nie będzie trwało wiecznie – rzucił, jakby to miało mnie uspokoić.
– Nie? A ile to ma trwać? Miesiąc? Rok? Aż zamieszka z nami? Bo przecież skoro już jego rzeczy mają tu swoje miejsce…
Nie dokończyłam. Nie chciałam być tą złą. Tą, która nie ma serca dla samotnego wdowca. Ale przecież nie chodziło tylko o rzeczy. Chodziło o przestrzeń. O to, że nasz dom powoli przestaje być naszym.
– To nie w porządku – dodałam cicho. – Ty pracujesz, ciebie tu nie ma. A ja mam być dobrą synową, uśmiechniętą gospodynią i cichą tłumaczką w jednym. Ale wiesz co? Ja mam tego dość.
Michał nie odpowiedział. Wstał i poszedł się ubrać. Po chwili wrócił, już w piżamie.
– Porozmawiam z nim – powiedział, patrząc gdzieś obok mnie. – Spróbuję jakoś to załatwić. Ale daj mi trochę czasu, dobrze?
Nie odpowiedziałam. Bo nie wiedziałam, ile jeszcze tego czasu jestem w stanie dawać. W głębi duszy nie wierzyłam, że mąż coś zdziała. Sama ułożyłam plan działania, tak na wszelki wypadek.
Wzięłam się za jego metody
Czekałam tydzień na jakieś zmiany. Nic się nie wydarzyło. Dlatego w sobotę zapakowałam Olę, nasze pranie i kilka słoików bigosu do samochodu. Michał zapytał tylko z westchnieniem:
– Aldona, serio?
Spojrzałam mu prosto w oczy.
– Skoro u nas słońce takie dobre, to może u taty będzie lepsze miejsce na rodzinny obiad – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się jakby nigdy nic.
Teść otworzył drzwi zaskoczony, może nawet trochę przestraszony.
– U nas słońca dziś nie ma, więc przywieźliśmy swoje rzeczy – powiedziałam, pokazując mu kosz z praniem. – I bigos. Na obiad.
Ola już biegała po jego przedpokoju, a Michał wkładał nasze ubrania do pralki, a inne rozkładał na stojącej suszarce. Teść milczał.
Dopiero wieczorem zadzwonił i przez telefon zapytał Michała, czy może wpaść w tym tygodniu. Nie oznajmił, nie uprzedził – zapytał. A to już coś znaczyło.
Wyznaczyłam mu granice
Od tej niedzieli coś się zmieniło. Nie było już codziennego pukania do drzwi o dziesiątej rano. Nie pojawiał się znienacka z siatką pełną mokrych rzeczy albo brudnych do wyprania. Zaczął dzwonić. Pytać, czy może wpaść. Czasem mówił, że przyniesie jabłka. Albo że kupił bułeczki dla Oli.
Michał był zaskoczony. W którymś momencie rzucił:
– Tata jest ostatnio jakiś dziwnie grzeczny. Ciekawe, dlaczego
– Może zrozumiał, że nikt nie chce być zredukowany do roli usługodawcy – odpowiedziałam.
I choć zabrzmiało to bardziej jak komentarz z książki psychologicznej niż codziennego życia, właśnie tak się czułam. Jak ktoś, kto wreszcie zajął się ochroną własnej przestrzeni.
Nie było rewolucji. Tadeusz nadal u nas bywał. Nadal mówił za głośno i zostawiał herbatę niedopitą. Wyjadał kabanosy z lodówki. Ale teraz to był wybór, a nie obowiązek. Odzyskałam swoje granice.
Aldona, 36 lat
Czytaj także:
- „Teściowa rozpieszczała jednego wnuka, a moje dzieci traktowała jak gorszy sort. Mam mówić, że babcia ich nie kocha?”
- „Zauważyłam ukradkowe spojrzenie matki i teścia. Było stanowczo zbyt długie i poznałam ich tajemnicę”
- „Na grillu u teściów mąż zamiast kiełbasek spiekł buraka. Teściowa nie mogła się powstrzymać, by nie dopiec nam obojgu”