Reklama

Odkąd Halina – mama Marka – zmarła, nasz dom przestał być taki sam. Marek zamknął się w sobie, unikał rozmów, całymi dniami przesiadywał w pracy. Zostałam sama z Hanią i... jego ojcem, Tadeuszem. Początkowo byłam pełna współczucia – po czterdziestu latach małżeństwa został sam. Pomagał, gotował, sprzątał. Był obecny. Może nawet zbyt obecny. Z czasem zaczęłam czuć się nieswojo. Jego spojrzenia, dłuższe niż powinny być rozmowy… coś się zmieniało. Ale zrzucałam to na karb żałoby. W końcu był rodziną. Prawda?

Brakowało mi obecności męża

– Nie możesz choć raz odłożyć telefonu, kiedy z tobą rozmawiam? – zapytałam Marka, choć wiedziałam, że i tak nie usłyszę odpowiedzi.

Siedział przy stole w kuchni, zapatrzony w ekran, jakby miał tam znaleźć coś, co przywróci mu spokój. Od śmierci teściowej był cieniem samego siebie – nieobecny, chłodny, drażliwy. Miałam nadzieję, że z czasem wróci do nas, do mnie i Hani, ale zamiast tego coraz częściej znikał na całe dnie w pracy.

– Jestem zmęczony, Klara. Po prostu daj mi chwilę spokoju, dobrze?

Hania bawiła się w salonie, a ja znów czułam się jak intruz we własnym domu. I wtedy do kuchni wszedł Tadeusz.

– Zrobiłem zupę pomidorową. Hania mówiła, że to jej ulubiona – oznajmił z cichym uśmiechem. – I… wstawiłem pranie.

– Dziękuję – odpowiedziałam automatycznie.

Tadeusz przejął wszystkie obowiązki domowe. Był uprzejmy, pomocny, zawsze gotowy wysłuchać. Ale odkąd Marek przestał rozmawiać, to z nim dzieliłam codzienność. I coraz częściej to właśnie z nim rozmawiałam o Hani, o pogodzie, o tym, co obejrzeliśmy w telewizji.

– Wiesz, Klara… jesteś bardzo podobna do mojej Haliny – powiedział kiedyś, stawiając przede mną herbatę. – W sposobie, w jaki się uśmiechasz.

– Nie przesadzaj, Tadeusz…

Uśmiechnęłam się grzecznie, ale w środku coś mi się spięło. Czy to było normalne? Czy coś było nie tak… czy to ja byłam przewrażliwiona?

Czy źle odczytywałam jego intencje?

Z każdym dniem obecność Tadeusza zaczynała przytłaczać. Nie chodziło nawet o to, że był w domu – w końcu miał prawo. Ale to, jak się poruszał, jak na mnie patrzył, jak stał za długo w progu, zanim wyszedł z kuchni… robiło się duszno.

Starałam się zająć sobą, domem, Hanią. Marek pojawiał się tylko na noc. Nasze rozmowy sprowadzały się do: „Hania jadła?”, „Gdzie są klucze?” i „Nie mogę teraz”. Nie wiem, czy nie widział, co się dzieje, czy po prostu nie chciał widzieć.

– Słuchaj, nie powinniśmy chyba spędzać tyle czasu razem – powiedziałam teściowi, kiedy po raz kolejny zastałam go w salonie z przygotowanym dla mnie kakao. – Ludzie mogą to źle zrozumieć.

– Ludzie? – uniósł brwi. – A co złego w tym, że ktoś wreszcie mnie słucha? Nie wiesz, jak to boli – kiedy po tylu latach zostajesz z ciszą.

Zrobiło mi się głupio. Przecież to starszy człowiek. Przeszedł przez coś strasznego. A ja… miałam mu żałować tego, że chce się wygadać?

Tyle że jego gesty stawały się zbyt osobiste. Dotyk dłoni, który niby przypadkiem trwał ułamek sekundy za długo. Poprawianie włosów Hani, ale z wzrokiem wbitym we mnie. Komplementy, których nie wypowiada się synowej.

Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Zamykałam się w pokoju. Miałam wyrzuty sumienia. Czy ja naprawdę źle odczytywałam jego intencje? A może to wszystko działo się tylko w mojej głowie?

Ale jeśli tak… czemu czułam taki niepokój, gdy zostawaliśmy sami?

Marek musiał wszystko słyszeć

Tamtej nocy nie mogłam zasnąć. Marek wrócił późno, rzucił tylko: „Nie budź mnie jutro”, po czym odwrócił się do ściany. Przez chwilę patrzyłam w sufit, potem cicho wstałam i zeszłam do kuchni.

Zaparzyłam herbatę, wsunęłam się w sweter i usiadłam przy stole. Wtedy zauważyłam Tadeusza. Siedział po ciemku, jakby czekał.

– Też nie możesz spać? – zapytał cicho, nie podnosząc wzroku.

– Nie. Głowa mi pęka od myśli.

– Czasem, jak jest za dużo myśli, najlepiej po prostu je wypowiedzieć – powiedział spokojnie.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Początkowo mówiliśmy o Hani, o tym, jak szybko rośnie, jak podobna do Marka. A potem o Halinie, o ich małżeństwie, o samotności.

– Myślisz, że można drugi raz kogoś pokochać? – zapytał nagle, a ja zamarłam z kubkiem przy ustach.

– Tadeusz...

– Nie potrafię już udawać. Zakochałem się w tobie, Klaro.

Zrobiło mi się słabo.

– Tadeusz, proszę… przestań. Nie możesz tak mówić.

– Wiem, że to szalone. Ale od śmierci Haliny... to jedyne, co czuję naprawdę.

Nie odpowiedziałam. Bałam się, że jeśli cokolwiek powiem, usłyszę coś jeszcze gorszego. Wstałam i bez słowa wyszłam z kuchni. Dopiero w sypialni, w półmroku, zobaczyłam, że monitor z pokoju Hani – zostawiony przypadkiem na łóżku – był włączony.

Sygnał z kuchni. Marek musiał wszystko słyszeć.

Nie miałam jak się bronić

Rano było cicho. Podejrzanie cicho. Marek nie czekał jak zwykle na kawę, nie szukał kluczy, nie zawołał do Hani, żeby się pospieszyła. Siedział przy stole w salonie, w tej samej koszuli, którą miał na sobie w nocy. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem.

– Marek…? – odezwałam się ostrożnie. – Coś się stało?

Nie odpowiedział. Dopiero gdy Tadeusz wszedł do kuchni, Marek zerwał się z miejsca.

– Jak mogłaś?! – krzyknął, a jego głos przeszył mi skórę jak nóż. – Myślisz, że nie wiem, co się dzieje?! Siedzieliście w nocy razem, gadaliście jak kochankowie!

– Marek, nie! To nie tak, ja…

– Nie kłam! – przerwał mi. – Słyszałem wszystko. Każde słowo.

Tadeusz próbował coś powiedzieć, ale Marek uniósł rękę, jakby chciał go uderzyć.

– Nie waż się odezwać. Ty… ty stary dziad, jak mogłeś?! Przecież to moja żona! Matka twojej wnuczki!

– Marek, ja nie miałam z tym nic wspólnego, on...

– A kto z nim siedział o drugiej w nocy? Kto słuchał jego zwierzeń? Kto go wpuszczał do swojej przestrzeni?!

Nie miałam jak się bronić. Było mi wstyd. I źle. Bo nie zrobiłam nic złego… prawda? A jednak. Coś było nie tak. Coś się rozpadło i nie wiedziałam, czy da się to jeszcze poskładać.

Wyszedł bez pożegnania

Tadeusz spakował się jeszcze tego samego dnia. Walizka stała w korytarzu, a on siedział w fotelu, ubrany, gotowy do wyjścia, ale jakby czekał, że ktoś go zatrzyma.

Nikt nie zatrzymał.

Marek chodził po domu w ciszy, jak duch. Nie rozmawialiśmy od tamtej porannej awantury. Hania, nieświadoma wszystkiego, pytała tylko, czemu dziadek wyjeżdża, ale odpowiedzi nie dostała.

W końcu podeszłam do Tadeusza.

– Już wychodzisz? – zapytałam, choć brzmiało to absurdalnie.

– Klara… ja nie chciałem tego zniszczyć – powiedział cicho. – Wiem, że to moja wina. Pogubiłem się. Ta cisza, ta pustka po Halinie… Ty jesteś dobra. I ciepła. Nie powinienem był...

– Nie wiem, co mam czuć – przerwałam mu. – Chciałam tylko pomóc. Było mi cię żal. Ale to… to poszło za daleko.

– Nie pomagasz komuś, kto się zakochuje – westchnął ciężko. – Nawet jeśli nie chciałaś, i tak to się stało. Ale ja nie chcę wam robić więcej krzywdy. Muszę odejść.

Nie odpowiedziałam. Może nie miałam prawa. Może to była jego jedyna godna decyzja. Patrzyłam tylko, jak sięga po walizkę i wychodzi. Bez pożegnania z synem. Bez słowa do wnuczki.

Zamknęłam drzwi za nim. W domu zapadła gęsta, nieprzyjemna cisza.

Nowa rzeczywistość

Po wyjściu teścia nic się nie zmieniło. A może zmieniło się wszystko – tylko nikt nie miał odwagi tego nazwać. Jego pokój pozostał pusty, łóżko starannie zasłane, jakby miał jeszcze wrócić. Ale nie wrócił. I nie sądzę, by kiedykolwiek zamierzał.

Marek spał na kanapie. Nie rozmawialiśmy o tym – tak po prostu tam się położył i został. Wieczorami siedzieliśmy w milczeniu, każde w innym pokoju. Jedliśmy osobno. Z dzieckiem rozmawialiśmy uprzejmie, ale z dystansem. Jakbyśmy grali role w domowym przedstawieniu, którego nikt już nie chciał oglądać.

Nie zapytał mnie o tę noc więcej. I ja też nie tłumaczyłam się już ani razu. Bo co miałam powiedzieć? Że nie zrobiłam nic złego? Że tylko rozmawialiśmy? Że było mi po prostu… po ludzku żal jego ojca? Że czułam się sama i niezauważana, i może właśnie dlatego te rozmowy miały dla mnie jakieś znaczenie?

Nie uwierzyłby.

Czasem zastanawiam się, czy to wszystko musiało się tak skończyć. Czy wystarczyło coś wcześniej powiedzieć. Usiąść. Posłuchać siebie nawzajem. Może wtedy Tadeusz nie szukałby bliskości u mnie. Może Marek zauważyłby, że nasz związek gdzieś się rozmywa.

Ale nie zrobiliśmy tego. Zamiast słów były niedopowiedzenia. Zamiast dotyku – chłód. I teraz żyjemy pod jednym dachem. Ale jak obcy. Blisko siebie, a jednak daleko.

Klara, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama