Reklama

Od miesięcy spotkania z rodziną mojego męża Tomka przypominały koszmar. Jego ojciec zawsze był głośny, lubił być w centrum uwagi, często rzucał sprośne żarty. Kiedyś potrafiłam to zignorować. Ale teraz już nie potrafiłam. Każde spotkanie zaczynał od tych samych słów: „Oho, Anetka dziś znów najpiękniejsza! Kto by pomyślał, że z synem się zwiążesz, a nie ze mną…”. A wszyscy się śmiali.

Flirtował ze mną

Przy stole przybierałam uśmiech. Przecież nie mogłam zepsuć atmosfery, „on taki już był”. Tylko że moje serce przyspieszało za każdym razem, kiedy zbliżał się z kieliszkiem i siadał za blisko. Kiedy w kuchni szeptał, że „dawno nie widział tak zgrabnych nóg”. Kiedy patrzył na mnie nie takim wzrokiem, jakim teść patrzy na synową, zamierałam.

Mówiłam mężowi o tym. On najpierw się śmiał, potem wzdychał, w końcu machnął ręką: „Aneta, przecież to tylko gadanie. Mój ojciec zawsze był flirciarzem”. Ale ja nie spałam po nocach. Bo czułam, że to nie było już tylko gadanie. To było coś, co się rozrastało. I już nie wiedziałam, co gorsze – jego słowa, czy moja cisza.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Letni grill u teściów był naszą małą tradycją. Sobotnie majowe popołudnie, altanka pod jabłonią, plastikowy stół, grill na tarasie i gwar rozmów mieszających się z zapachem dymu. Teść, jak zwykle, biegał z rozgrzanymi szczypcami w jednej dłoni i piwem w drugiej. Śmiał się głośno, rzucał żartami na lewo i prawo. Tego dnia też miał wyjątkowo dobry humor.

– Ładnie pachniesz, Anetko. Jaki to zapach? – zapytał, podchodząc za blisko. Czułam jego oddech na karku, a dłoń ledwie musnęła moje plecy, niby przypadkiem, niby od niechcenia.

– To tylko mgiełka… – odparłam, odwracając się lekko i robiąc krok w bok.

– No, no… Aż chce się usiąść obok ciebie i pooddychać – zaśmiał się, puszczając oczko do Tomka, który właśnie wychodził z domu z miską sałatki.

Miałam go dość

– Tata, ty to jesteś flirciarz z dawnych lat – roześmiał się Tomek i klepnął ojca w plecy. – Nie dziw się, że mama czasem patrzy na ciebie podejrzliwie.

– No przecież ja tylko mówię, co widzę. A nasza Anetka to się dziś dla nas wystroiła, co? Jakby miała randkę – powiedział teść, siadając przy stole i patrząc na mnie z tym swoim uśmieszkiem.

Wszyscy się śmiali. Wszyscy poza mną.

Uśmiechnęłam się, rzuciłam coś półżartem, że „no wiecie, trzeba się jakoś prezentować”. Ale w środku aż mnie ścisnęło. Nie chodziło o słowa. Chodziło o ton. O spojrzenie. O ten lekki, przeciągły uśmiech, którym nie obdarzał innych kobiet przy stole. A potem jeszcze raz to powiedział – „dzisiaj naprawdę wyglądasz... wyjątkowo. Tylko nie mów mojej żonie, bo mnie z domu wyrzuci”. I znów wszyscy się śmiali. Ja też, bo co miałam zrobić?

Siedząc przy stole, patrzyłam, jak mąż dolewa mi wina, jak jego mama podaje kolejne półmiski z jedzeniem. I czułam, że nikt, absolutnie nikt nie widzi, co się naprawdę dzieje. A ja, zamiast coś powiedzieć, udawałam, że wszystko jest w porządku. Tylko że w środku miałam ochotę wstać, zrzucić z siebie tę uśmiechniętą maskę i po prostu wyjść. Czułam się niezauważona, zignorowana, jakby moje granice nie istniały. Jakby bycie kobietą w tej rodzinie znaczyło tyle, co nic.

Zachowywałam pozory

Zostałam w kuchni, żeby pomóc przy zmywaniu. Reszta siedziała jeszcze przy stole, rozgadana, roześmiana. Teściowa przyniosła ostatni półmisek i wyszła do ogrodu z koszykiem pustych butelek. I wtedy wszedł teść. Cicho, bez zapowiedzi. Stanął za mną, kiedy spłukiwałam talerze. Poczułam jego obecność zanim cokolwiek powiedział. Zadrżały mi palce.

– Wiesz, Anetko – zaczął, a jego głos był niższy niż zwykle – może kiedyś wpadniesz do nas… tak po prostu, sama. Winka się napije, pogadamy. Tylko we dwoje.

Zamarłam. Ręce miałam zanurzone w ciepłej wodzie, ale całe ciało przeszły mi zimne dreszcze. Nie odwróciłam się. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam udawać, że nie usłyszałam. Ale on dodał jeszcze:

– Nie bój się, nie powiem nikomu. Tylko tak… po sąsiedzku.

Wtedy odłożyłam talerz, wytarłam ręce i wyszłam bez słowa z kuchni. Minęłam go, nie patrząc mu w oczy. Pożegnałam się chwilę później, wymówiłam się zmęczeniem. W drodze do domu nie odezwałam się ani słowem. Tomek coś mówił o kiełbasie, o tym, że dzieci dobrze się bawiły. A ja tylko kiwałam głową. Tego wieczoru długo leżałam w łóżku, patrząc w sufit. Nie spałam ani przez chwilę.

Też to dostrzegł

Tomek początkowo nie podejrzewał niczego. Ale potem zauważył, że coś się zmieniło. Byłam cicha, nieobecna. I on też przestał się śmiać, gdy jego ojciec rzucał kolejne „niewinne” uwagi.

– Znowu ta twoja sukienka, Anetko. Masz coś w sobie. Mój Tomek to szczęściarz – mówił przy wspólnym obiedzie, patrząc na mnie za długo.

Zamiast śmiechu, tym razem zapadła cisza. Tomek spojrzał na ojca, potem na mnie. I już nie udawał, że niczego nie widzi. Wieczorem, w kuchni, kiedy kroiłam chleb, odezwałam się cicho:

– Zauważyłeś, jak twój tata się do mnie odzywa?

Tomek wzruszył ramionami.

– O co ci chodzi? Przecież żartuje.

– To nie są żarty – odparłam i odłożyłam nóż.

Milczał chwilę. W jego oczach widziałam coś, czego wcześniej nie było. Niepewność? Wstyd?

– Zacząłem to widzieć – powiedział w końcu. – Ale nie wiem, co z tym zrobić.

Patrzyłam na niego i nie czułam ulgi. Bo nie wystarczyło, że widział. Potrzebowałam, żeby coś zrobił. A on tylko stał z pustym spojrzeniem, jakby liczył, że sprawa sama się rozwiąże.

Czułam się bezradna

Zrezygnowałam z kolejnych wizyt u teściów. W niedzielę zamiast szykować się do obiadu, leżałam w łóżku z książką. Przewracałam strony, ale nie potrafiłam się skupić. W głowie miałam tylko jedną myśl: że coś się we mnie zepsuło. Czułam złość. Ale też wstyd. Zupełnie jakbym zrobiła coś nie tak, choć przecież nie zrobiłam nic.

Nie umiałam tego nazwać. Byłam dorosłą kobietą, matką, żoną. A czułam się jak nastolatka osaczona przez nachalnego wujka. I najgorsze było to, że nie wiedziałam, czy mogę oczekiwać od Tomka, żeby coś z tym zrobił. Przecież to jego ojciec. Ale nie mogłam już dźwigać tego sama.

Wieczorem, gdy Tomek wrócił od rodziców, cicho zapytałam:

– Pytał o mnie?

– Mhm. Mama pytała, czy ci coś nie dolega. Tata się nie odzywał.

– Ciekawe – westchnęłam. – Ja już dłużej nie dam rady.

– Chcesz, żebym z nim porozmawiał? – usiadł na łóżku obok mnie. Jego głos był miękki, cichy.

– Nie wiem. – Spojrzałam na niego. – Ale nie mogę być jedyną, która to dźwiga. Albo coś z tym zrobimy razem, albo ja przestanę tam chodzić na dobre.

Tomek skinął głową. Widziałam, że nie wie, co powiedzieć. Był rozdarty. Ale przynajmniej już nie udawał, że problem nie istnieje.

Aneta, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama