„Teść przepisał mi cały spadek, bo tylko mi ufał. Według teściowej i męża zmanipulowałam słabego człowieka”
„Pamiętałam rozmowę sprzed roku, kiedy mój teść Wiktor powiedział mi, że nie ufa Grażynie z pieniędzmi, bo ona za bardzo ufa ludziom niegodnym tego zaufania. Wtedy wydawało mi się to tylko luźnym komentarzem. Dziś... brzmiało inaczej”.

- Redakcja
Po pogrzebie Wiktora, mojego teścia, wszystko się zmieniło. Choć przez lata był dla mnie jak drugi ojciec, a nasze relacje oparte były na wzajemnym szacunku i zaufaniu, po jego śmierci wszystko się odmieniło. Grażyna, jego żona, z dnia na dzień zaczęła się do mnie odnosić z chłodem, a z czasem wręcz z niechęcią. Unikała spojrzeń, rzucała oschłe komentarze, a napięcie rosło z każdym dniem. Nie rozumiałam, skąd ta nagła zmiana. Miałam jednak przeczucie, że nadchodzi coś, co rozdzieli nas jeszcze bardziej. Coś, co nieodwracalnie zmieni nasze życie.
Oskarżenia teściowej
Weszłam do kuchni, żeby odłożyć torbę z zakupami, ale zanim zdążyłam się odwrócić, usłyszałam za plecami ten chłodny, nieprzyjemny głos.
– Znowu coś przyniosłaś? Jakbyśmy nie mieli już dość twoich pomysłów – powiedziała Grażyna, nawet nie patrząc w moją stronę.
Odwróciłam się powoli. Stała przy stole, ręce złożone na piersiach, z ustami zaciśniętymi w cienką linię.
– To tylko chleb i parę bułek. Marek mówił, że zabrakło – odpowiedziałam cicho, starając się nie prowokować.
– A Marek już nie potrafi sam wyjść do sklepu? Musisz się we wszystko wtrącać? – parsknęła. – Tak samo jak z Wiktorem. Wtrącałaś się, szeptałaś mu do ucha, Bóg wie co, a on... On zaczął się od nas oddalać.
– Nie wiem, co pani sugeruje – powiedziałam stanowczo, choć głos mi zadrżał. – Zawsze traktowałam Wiktora z szacunkiem.
– Szacunkiem? Nie rozśmieszaj mnie! Wiktor nigdy nie byłby tak bezduszny, gdyby nie twoje podszepty. Wszystko chciałaś kontrolować, nawet jego decyzje! – jej głos podniósł się, oczy błyszczały gniewem.
Poczułam, jak żołądek ściska mi się z niepokoju. Wzięłam głęboki oddech.
– Nie będę tego słuchać. Wychodzę.
– Uciekaj, jak zawsze. Ale prawda i tak cię dogoni, dziewczyno – syknęła za mną.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Przeszła mnie fala gorąca. Czy ona naprawdę wierzyła, że... że manipulowałam jej mężem? W głowie zaczęło mi brzęczeć jedno słowo: testament.
Przed testamentem
Siedzieliśmy z Markiem w salonie, przy zgaszonej lampce. Tylko ekran telewizora rzucał niebieskawe światło na jego twarz. Milczeliśmy. W dłoni trzymałam kubek zimnej już herbaty, której nie miałam siły dopić.
– Jutro ten notariusz... – zaczęłam w końcu. – Boisz się?
– Czego miałbym się bać? – wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Twoja matka jest przekonana, że coś jej zabrałam. Zachowuje się, jakby chciała mnie oskarżyć o... nie wiem, jakieś knucie.
Marek westchnął i dopiero wtedy spojrzał na mnie.
– Ojciec był sprawiedliwy. Wiesz, że cię lubił. Nawet bardzo. Czasem mówił, że jesteś bardziej rozsądna niż ja – uśmiechnął się krzywo. – Niczego się nie bój.
Chciałam mu uwierzyć. Naprawdę. Ale we wspomnienia wkradały się detale, które teraz nie dawały mi spokoju. Pamiętałam rozmowę sprzed roku, kiedy Wiktor powiedział mi, że nie ufa Grażynie z pieniędzmi, bo „ona za bardzo ufa ludziom niegodnym tego zaufania”. Wtedy wydawało mi się to tylko luźnym komentarzem. Dziś... brzmiało inaczej.
– A jeśli zrobił coś, co... komuś się nie spodoba? – zapytałam szeptem.
– To jego decyzja – odparł stanowczo. – I jego życie. Nie nasza wina, że teraz musimy to wszystko rozplątywać.
Zamknęłam oczy. Czułam, że jutrzejszy dzień będzie punktem zwrotnym. Albo coś się wyjaśni, albo wszystko się posypie.
– Pójdziemy razem? – zapytałam cicho.
– Oczywiście – odpowiedział. – Do końca. Razem.
Odczytanie testamentu
Sala u notariusza była chłodna i bezosobowa. Na środku długi stół, kilka krzeseł, cisza, którą przecinał tylko szelest papierów. Grażyna siedziała naprzeciwko mnie, ramiona zaciśnięte, spojrzenie wbite w stół. Marek nerwowo poprawiał kołnierzyk. Ja nie czułam nic – ani strachu, ani oczekiwania. Pustka.
Notariusz, mężczyzna w okularach z metalową oprawką, odchrząknął i spojrzał na nas ponad dokumentami.
– Testament pana Wiktora Nowackiego został sporządzony sześć miesięcy przed śmiercią. Jest ważny i podpisany zgodnie z przepisami prawa. Przechodzę do odczytania.
Marek ścisnął moją dłoń pod stołem. Grażyna zadrżała. Notariusz mówił spokojnie, niemal bez emocji:
– „Cały mój majątek, w tym dom, działki i oszczędności, zapisuję mojej synowej, Annie Nowackiej, uznając ją za osobę godną zaufania i odpowiedzialną”.
– Co? – wykrztusiła Grażyna. – Co pan powiedział?
Notariusz spojrzał na nią z powagą.
– Pani mąż zapisał cały majątek synowej.
– To jakieś oszustwo! On był chory, zmanipulowała go! – krzyknęła, zrywając się z miejsca. – To nie jest możliwe!
– Nie wiedziałam o tym. Przysięgam – powiedziałam cicho, czując, jak serce tłucze mi się w piersi.
Marek zbladł, jakby odjęło mu mowę.
– Mama, uspokój się... – próbował powiedzieć coś więcej, ale Grażyna już wychodziła, trzaskając drzwiami.
Zostałam w tej sali, z drżącą ręką i głową pełną pytań. Dlaczego? Dlaczego właśnie ja?
Skrywane tajemnice
Wieczorem usiedliśmy z Markiem w kuchni. Zegar tykał zbyt głośno, a cisza między nami ciążyła jak kamień. Wreszcie Marek sięgnął po szklankę i powiedział cicho:
– Nie wiem, co mam o tym myśleć.
– Ja też nie – odpowiedziałam, bawiąc się łyżeczką w herbacie. – Ale twoja matka już wie. Dla niej wszystko jest jasne. Już wydała na mnie wyrok.
– Mówiła, że ojciec coś jej obiecał... że mieli plany.
– A ja pamiętam, jak mówił, że nie ufa jej z pieniędzmi. Że za bardzo się rozczula nad każdym, kto się użali. Że boi się, że rozda wszystko.
Marek pokiwał głową, jakby coś sobie przypomniał.
– Kiedyś powiedział mi, że cieszy się, że cię ma. Że ty przynajmniej nie robisz z pieniędzy sensu życia.
Spojrzałam na niego.
– Chciałabym to wszystko oddać. Naprawdę. Ale… nie mogę udawać, że nie rozumiem jego decyzji. On wiedział, co robi.
– Wiem – powiedział Marek, ale brzmiało to, jakby sam siebie próbował przekonać.
Tymczasem Grażyna zaczęła opowiadać sąsiadom, że wyłudziłam testament, że wykorzystywałam Wiktora, kiedy był słaby. W sklepie kasjerka spojrzała na mnie inaczej niż zwykle. W przychodni dwie kobiety przestały rozmawiać, kiedy weszłam.
Nie musiałam pytać. Wiedziałam, że Grażyna rozgłasza swoją wersję historii. I wiedziałam, że nie zamierza odpuścić.
Konfrontacja z teściową
Zadzwoniła do drzwi bez zapowiedzi. Stała na progu z zaciśniętymi ustami, ubrana w czarny płaszcz, który jeszcze bardziej podkreślał jej surowe spojrzenie.
– Możemy porozmawiać? – zapytała tonem, który bardziej przypominał żądanie niż prośbę.
Wpuściłam ją bez słowa. Usiadła przy stole, ale nie zdjęła płaszcza. Siedziała sztywno, jakby każde dotknięcie tej przestrzeni ją raziło.
– Ty naprawdę myślisz, że zasłużyłaś na to wszystko? Na ten dom, te pieniądze? – zapytała prosto z mostu.
– Nie wiem, czy zasłużyłam. Ale Wiktor tak zdecydował. I to była jego decyzja – odpowiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młot.
– On był moim mężem! Przeżyliśmy razem ponad trzydzieści lat! A ty... jesteś tu od pięciu! – krzyknęła, a jej głos zadrżał.
– Był też człowiekiem, który miał prawo podjąć taką decyzję. Może ci się to nie podobać, ale nie mogę jej cofnąć. Nawet jeśli bym chciała.
– Masz sumienie? – syknęła. – Zabierasz mi wszystko. I jeszcze patrzysz mi w oczy.
– A pani zabiera mi dobre imię. Opowiada ludziom historie, które nie mają nic wspólnego z prawdą. To też jest jakiś rodzaj złodziejstwa – odpowiedziałam twardo.
Grażyna wstała bez słowa. Nie spojrzała już na mnie. Wyszła i zatrzasnęła za sobą drzwi. Kilka godzin później Marek napisał, że musi przemyśleć wszystko. Nie wrócił na noc. Ani na kolejną.
Zostałam sama – z testamentem, ciszą i chłodem czterech ścian.
Myślałam, że spadek to dar, ale to brzemię
Minął miesiąc. Dom, który kiedyś tętnił życiem, teraz był jak pusta skorupa. Marek się nie odezwał. Nie wiedziałam, gdzie jest, czy jest z matką, czy sam. Nie pytałam. Nie chciałam się upokarzać.
Siedziałam w kuchni, patrząc na podwórko za oknem. Wiktor uwielbiał je pielęgnować. Tu każda roślina miała swoje miejsce. Dbał o to z czułością, jakby było jego drugim sercem. Teraz liście przykrywały ścieżkę, a trawa zarastała rabaty. Nie miałam siły, by to uporządkować.
Myślałam, że spadek to dar. Nagroda za lojalność, zaufanie, za to, że przy kimś się było. A teraz wiedziałam – spadek to także brzemię. Ciężar cudzych domysłów, gniewu, rozczarowań. Kiedy słyszałam swoje nazwisko w kolejce do apteki czy w sklepie, czułam, jak spina mi się kark. Nie musieli mówić głośno. Czasem wystarczył wzrok.
Zaczęłam zastanawiać się, czy nie sprzedać wszystkiego. Wyjechać. Zostawić to za sobą. Ale przecież to nie ja wybrałam tę drogę. Ja tylko nią idę. Wiktor wierzył, że dam sobie radę. Że będę umiała ochronić to, co dla niego było ważne. Może dlatego wybrał mnie, a nie własną żonę. Może widział coś, czego nikt inny nie dostrzegał.
Nie wiem, czy Marek wróci. Nie wiem, czy Grażyna kiedykolwiek zrozumie. Ale jedno wiem na pewno – już nie będę żyła tak, jak ktoś inny tego ode mnie oczekuje. Tego nauczył mnie Wiktor. I samotność po nim.
Anna, 38 lat
Czytaj także:
- „Nie chcę jechać na urlop z żoną, bo mi przeszkadza. I jeszcze stroi się jak na all inclusive, a to tylko Mazury”
- „Wyjazd na Mazury miał być spokojny, a stał się areną mojego dramatu. Odkryłam coś, co było jak cios prosto w serce”
- „Wakacje na Mazurach były czystą przyjemnością. Do czasu, aż zobaczyłem swoją dziewczynę baraszkującą w krzakach”