Reklama

Zawsze myślałem, że Wigilia to czas, kiedy rodzina powinna być razem. Że ciepło bijące z choinki i tych wszystkich tradycyjnych ozdób jakoś przykryje wszystkie niewypowiedziane żale. Ale od lat święta spędzamy u teściów i za każdym razem czuję się tam jak gość, nie jak część rodziny. Ich dom to muzeum porządku, sztywności i niewypowiedzianych pretensji. Siedzę przy tym stole, z kolacją jak ze świątecznej reklamy, i czuję się jak statysta w cudzym filmie. Magda, moja żona, próbuje grać rolę mediatora, ale nie zauważa, że ja od dawna już znikam. Tak ot, kawałek po kawałku.

Pracuję jako grafik freelancer. Dla teścia to nie praca, tylko kpina. Bo nie mam pieczątki z urzędu, bo nie mam odcisków na rękach, bo nie przynoszę do domu stosów gotówki na oczach wszystkich. Dla niego jestem nikim. I może bym to znosił, dla świętego spokoju, ale od jakiegoś czasu obserwuję, jak mój syn, Antek, zaczyna słuchać jego słów z większą uwagą niż moich. Jakby nagle zmienił się jego autorytet. A ja… siedzę obok i milknę. Bo coraz mniej wiem, czy jeszcze coś znaczę.

Antek patrzył na mnie

— Właśnie skończyłem projekt aplikacji edukacyjnej dla dzieci. Fajna rzecz, interaktywne zadania, animacje, trochę rywalizacji... — powiedziałem z lekkim uśmiechem, łapiąc się ostatniego skrawka pewności siebie. Chciałem się po prostu czymś podzielić. Z dumą, a może z nadzieją, że Antek spojrzy na mnie inaczej niż tylko jak na tego, co siedzi przy komputerze całe dnie.
Ale nie zdążyłem nawet dokończyć.

— I za to ci płacą? — Teść wybuchł śmiechem, zanosząc się, jakby właśnie usłyszał najlepszy dowcip wieczoru. — Rysujesz obrazki i nazywasz to robotą? Kiedyś facet musiał coś umieć. Młotek, kielnia, karabin. A teraz? Myszka, klikanie i udajemy, że to praca.

Zamarłem. Czułem, jak robi mi się gorąco. Nikt się nie odezwał. Kompletnie nikt. Bożena, teściowa, spuściła wzrok na sernik, Magda pociągnęła łyk barszczu, jakby miała nadzieję, że się w nim utopi. A Antek… Antek patrzył na mnie. I to bolało najbardziej. W jego spojrzeniu nie było złośliwości, tylko pustka. Jakby próbował przetrawić właśnie to, że jego ojciec to nie ktoś, z kogo warto być dumnym.

— To nie tylko rysunki — zacząłem cicho. — Projektuję interfejsy, wiele procesów...

— A w moich czasach facet miał odciski na dłoniach, a nie na tyłku od siedzenia. I miał szacunek — rzucił Tadeusz, krojąc karpia, jakby rozcinał resztki mojego autorytetu.

Nie powiedziałem już nic. A Antek? Odwrócił wzrok i spojrzał na dziadka. I w tej jednej chwili wiedziałem, że przegrałem coś ważnego. Może na zawsze.

To zabolało

Magda myła kubek po herbacie, jakby nic się nie stało. Jakby ten wieczór nie był kolejnym uderzeniem w moją godność.

— Nie mogłaś mu przerwać? — spytałem cicho, stając w progu kuchni. — Chociaż raz powiedzieć mu, że przegina?

— Adam, to Wigilia… — westchnęła, nie odwracając się. — Nie chciałam robić scen.

— A to, co on robił, to nie była scena? Upokorzył mnie przy stole, a ty udawałaś, że tego nie słyszysz.

Magda odstawiła kubek i powoli się odwróciła. Miała tę swoją minę, jak wtedy, gdy Antek przewrócił się na rowerze i nie wiedziała, czy go przytulić, czy ochrzanić.

— Tata już taki jest. Wiesz o tym. Nic go nie zmieni. Po co się szarpać?

— Nie o niego chodzi. — Podniosłem głos. — Chodzi o Antka. Widział, jak jego dziadek mnie poniża. I widział, że jego matka nawet się nie zająknęła w mojej obronie.

— Adam… nie przesadzaj.

— Naprawdę? Ty myślisz, że to przesada? Że chłopak siedzi obok i słyszy, że jego ojciec to mięczak od „obrazków”?

— Zawsze miałeś z tym problem — rzuciła ostrożnie. — Z tym, że nikt cię nie docenia. W pracy, w domu, wszędzie...

To zabolało. Jak cios prosto w brzuch.

— Czyli to moja wina, tak? Bo oczekuję odrobinę szacunku?

— Ja po prostu chcę spokoju. Zwłaszcza w święta.

— A ja chcę być ojcem, którego syn się nie wstydzi — powiedziałem już tylko szeptem.

Zostawiłem ją w kuchni. Antek już spał albo udawał, że śpi. A ja siedziałem potem długo w ciemnym salonie i pierwszy raz naprawdę pomyślałem: może ja nie pasuję ani tu, ani do nich. Może Magda nigdy nie przestała być córeczką tatusia.

Jakby rozmawiała o kimś obcym

Nie mogłem spać. Kręciłem się po mieszkaniu jak duch. Poszedłem do kuchni po wodę i wtedy usłyszałem głos Magdy. Nie mówiła głośno, raczej szeptała. Ale było cicho w domu. A ja, choć nie chciałem podsłuchiwać… zostałem.

— On znowu zrobił z siebie ofiarę — mówiła. — Tak, mamo. Wiesz, że tata go nie znosi, ale Adam zawsze musi coś wyolbrzymić.

Chciałem wejść i coś powiedzieć, ale nogi mi zdrętwiały.

— Nie, nie wprost. Ale wiadomo, że chodziło o jego „pracę”. Serio, czasem myślę, że może lepiej by było, gdyby poszedł do jakiejś normalnej roboty. Przynajmniej tata by go szanował.

Zacisnąłem pięści. Oddychałem ciężko. Moja żona. Ta sama, która jeszcze kilka lat temu mówiła, że podoba jej się to, co robię. Że dobrze, że jestem w domu, że mamy czas dla Antka. Że nie jestem „typowym facetem”. Teraz brzmiała, jakby rozmawiała o kimś obcym. Albo o kimś, kogo się wstydzi. Wszedłem do pokoju, a Magda aż podskoczyła.

— Wystarczy. Słyszałem.

W słuchawce po drugiej stronie było cicho. Magda spojrzała na mnie, speszona.

— Adam, to nie…

— Nawet ty nie wierzysz, że jestem coś wart?

— Nie o to chodzi...

— Właśnie o to — powiedziałem, z trudem łapiąc oddech. — Po prostu szkoda, że nie umiałaś mi tego powiedzieć prosto w twarz.

Odwróciłem się i wyszedłem. Poszedłem do pokoju Antka. Spał spokojnie, skulony w kołdrze. Położyłem dłoń na jego ramieniu. Jeszcze pachniał dzieciństwem. Ale już wiedziałem, że ja się kończę. Nawet we własnym domu.

Nie miał złych intencji

Antek siedział na dywanie, grał na konsoli. Spojrzał na mnie tylko kątem oka, nie przerywając gry. Przez chwilę milczałem, nie wiedząc, jak zacząć.

— Masz chwilę?

— No... — odparł nieco niechętnie, odkładając pada.

Usiadłem obok. Pachniało jego szamponem, dziecięcą pastą do zębów. Jeszcze kilka lat temu siadał mi na kolanach. Teraz siedział metr dalej. I to było jak kontynent.

— Chciałem pogadać o wczoraj... O tym, co dziadek powiedział przy stole.

— Aha.

— I o tym, co ty... co pomyślałeś.

Antek wzruszył ramionami. Patrzył gdzieś w bok.

— Ty też myślisz, że to, co robię, jest nic nie warte?

Wzruszył ramionami jeszcze raz, ale cisza była cięższa niż jakakolwiek odpowiedź.

— Nie wiem, tato... Dziadek mówi, że to nie jest prawdziwa praca. Że prawdziwi faceci to budują domy, gaszą pożary, jeżdżą ciężarówkami...

Zacisnąłem zęby.

— A ty co myślisz?

— W szkole chłopaki mówią, że ich ojcowie są kierowcami, mechanikami, policjantami... Jeden kolega mówił, że jego tata raz uratował człowieka. A ja... nie wiem, co powiedzieć o tobie.

Nie miał złych intencji. Mówił szczerze. Ale jego słowa wbijały się we mnie jak szkło. Odsunąłem się lekko i pokiwałem głową.

— W porządku — powiedziałem cicho. — Dzięki, że byłeś szczery.

Chciałem coś jeszcze dodać, ale nie potrafiłem. Wyszedłem na dwór. Zimno dostało się pod kurtkę. Szedłem przed siebie bez celu, jakby odległość mogła odsunąć ten ból. Jakby po tej rozmowie coś się zmieniło. A zmieniło się wszystko.

Wyjdę z tej rodziny

Nie zapowiedziałem się. Po prostu tam pojechałem. Wcisnąłem dzwonek, a kiedy Bożena otworzyła, poprosiłem tylko:

— Czy mogę porozmawiać z Tadeuszem?

Popatrzyła na mnie zaskoczona, ale skinęła głową.

— Jest w salonie. Ogląda wiadomości.

Wszedłem. Siedział w fotelu, jak zawsze wyprostowany, jakby trzymał wartę nawet przed telewizorem. Nie spojrzał na mnie od razu.

— Czego chcesz?

— Porozmawiać. I żebyś mnie wysłuchał.

— Mów, tylko krótko.

Usiadłem naprzeciwko. Ręce mi drżały, ale nie pozwoliłem sobie na ucieczkę.

— Wiem, że nigdy mnie nie szanowałeś. Od pierwszego dnia. Bo nie jestem taki jak ty. Bo nie noszę munduru. Ale masz wpływ na mojego syna. I właśnie go przez ciebie straciłem.

Spojrzał na mnie spokojnie. Oczy miał twarde jak stal.

— Sam go straciłeś, bo nie jesteś dla niego przykładem. Mężczyzna daje rodzinie bezpieczeństwo, a nie kolorowe obrazki i pretensje do świata.

Poczułem, jak krew uderza mi do głowy, ale nie odpuściłem.

— Myślisz, że tylko twoja definicja męskości jest ważna? Świat się zmienił, Tadeusz. Ja też pracuję. Może w ciszy, może nie z młotem w ręku, ale robię coś, co pomaga ludziom. I staram się być obecnym ojcem. Nawet jeśli dziś Antek tego nie rozumie.

— Ty sobie to tak tłumaczysz, żeby nie przyznać się do porażki.

— Może. — Spojrzałem na niego z góry. — Ale wiesz co? Zawsze chciałem być kimś, z kogo Antek będzie dumny. A ty? Chciałeś mieć zięcia czy sobowtóra?

Teść milczał. Po dłuższej chwili rzucił tylko:

— Zawsze chciałem dla Magdy kogoś silnego.

— A ja zawsze chciałem, żeby mój syn widział we mnie człowieka, nie tylko „męża swojej matki”.

Wyszedłem, zanim zdążył odpowiedzieć. I możliwe, że niedługo podobnie wyjdę z tej rodziny.

Adam, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama