„Teść narobił nam takiego obciachu na weselu, że głowa mała. Wstydzę się, że w ogóle związałam się z tą rodziną”
„– On się nie zmieni. Na ojca nikt nigdy nie miał wpływu. Matka na pewno nie będzie bawiła się w jego pilnowanie. Twierdzi, że ojciec ma swój rozum i powinien sam go używać – zakończył mąż, nie dając mi nadziei na jakąkolwiek interwencję”.

- Listy do redakcji
Na ślub i wesele czekałam jak mała dziewczynka na bajkowy bal. Chociaż nie miałam u boku przysłowiowego księcia na białym koniu, to mój Marek dla mnie był prawdziwym ideałem. Ciepły, spokojny, odpowiedzialny. Może nie najbardziej romantyczny facet pod słońcem, nie przystojny jak z żurnala, ale za to lojalny, uczciwy i dobry. To wystarczyło.
Spotykaliśmy się już od ponad dwóch lat i wiedziałam, że na niego naprawdę mogę liczyć. W każdej sytuacji. Pomógł mi, gdy miałam problemy na studiach. Gdy nie mogłam znaleźć pracy. Gdy moja mama była chora. To on opiekował się mną, gdy niefortunnie stanęłam na schodach i skręciłam kostkę. Woził mnie do lekarza i na rehabilitację, robił dla mnie zakupy. Gotował przysmaki, chociaż sam twierdzi, że do kuchni to on ma jednak dwie lewe ręce i nigdy nie pokocha pichcenia.
Zwyczajnie czułam, że na tego faceta mogę liczyć. Potrafił mnie rozśmieszyć do łez i pocieszyć, gdy akurat miałam słabszy dzień. Wiedział, kiedy może ze mną żartować, a kiedy lepiej zaparzyć mi kubek mojej ulubionej herbaty z żurawiną i wspólnie ze mną pomilczeć przy kuchennym stole. Czy mogłam wymagać czegoś więcej?
Przygotowania do wesela były szalone
Od zawsze marzyłam o bajkowym ślubie. Kameralna uroczystość w towarzystwie rodziców i świadków? Wiem, że teraz wiele par młodych wybiera właśnie takie rozwiązanie. Ponoć jest szybciej, bardziej ekonomicznie i bez zbędnego zamieszania. A zaoszczędzoną kasę można wydać na wakacje. Ja nie chciałam czegoś takiego. Już jako mała dziewczynka bawiłam się z koleżankami w ślub. Ubierałyśmy lalki w białe suknie szyte z firanki i przygotowywałyśmy przyjęcie przy zabawkowych meblach. Ech, jak ten czas szybko mija.
Teraz wreszcie miał nadejść mój upragniony moment. Wielki dzień, w którym to ja i mój świeżo poślubiony mąż będziemy w centrum zainteresowania. Przysięga małżeńska była dla mnie bardzo ważna i chciałam tę chwilę uczcić wspólnie z najbliższymi. Rodziną i przyjaciółmi. Nie będę też ukrywać, że marzyła mi się wyjątkowa suknia. Bo przecież takiej strojnej kreacji najpewniej nie założę już nigdy w życiu, prawda?
– No chyba, że zostaniesz zaproszona na raut do ambasady. Albo na przyjęcie w towarzystwie księżnej Kate i księcia Williama – zaczęła podśmiewać się ze mnie Oliwka, prywatnie moja najlepsza przyjaciółka ze studiów, a służbowo moja przyszła starsza druhna.
– Jasne, jasne – podjęłam jej ton. – Ale wiesz, wtedy welon i kwiaty we włosach nie wchodzą w grę. U angielskiej arystokracji to tylko kapelusze. Najlepiej z dużym rondem. Albo te takie małe. Jak one się nazywają? Toczki?
– Nie mam bladego pojęcia. Ale od czego jest net? Teraz wszystko można sprawdzić w sieci – razem z Oliwią śmiałyśmy się do rozpuku.
Dałam sobie ze wszystkim radę
To nasze spotkanie nieco rozładowało atmosferę. Bo prawdą jest, że przygotowania do wesela mogą zabić nawet największy entuzjazm. Potrzeba dużo kasy, mnóstwo czasu i cierpliwości, żeby odhaczać kolejne rzeczy do załatwienia. No, a przy okazji trzeba przecież pracować i normalnie żyć. W końcu nie powiem swojej pani kierownik, poważnej i dystyngowanej kobiecie pod sześćdziesiątkę, że dzisiaj raportu nie przygotuję, bo właśnie mam makijaż próbny i stresuję się z tej okazji. Jestem pewna, że to by nie przeszło.
Na szczęście Marek mnie wspierał. Wiedział, że im bliżej dnia zero, tym przyszła panna młoda może bardziej wariować. Z cierpliwością znosił moje humory, z których w normalnych okolicznościach sama bym się śmiała. Albo wysłała się na terapię do psychologa, który nauczy mnie nie przejmować się drobiazgami.
– Kochanie, wszystko będzie idealnie – mówił mi, kiedy rozpaczałam, że dekoracje nie dojadą na czas albo że bukiet jest zły, bo jednak o inny odcień pudrowego różu na wstążkach mi chodziło.
Nie było idealnie. I to wcale nie przez bukiet. Ani tort, rosół, przystawki i inne drobiazgi. Ani nawet nie przez pogodę, której nawet najbardziej ogarnięta i dobrze zorganizowana panna młoda nie jest w stanie zaplanować.
Największym problemem był teść
Kłopot pojawił się przy czymś zupełnie innym. A raczej w kimś. W osobie Romana – ojca Marka. To właśnie on był problematyczny. Lubił wypić, lubił zagadywać młodsze kobiety i zawsze musiał mieć rację. Głośny, nachalny, wiecznie z butelką lub kieliszkiem w ręce. Na rodzinnych spotkaniach zachowywał się jak pan i władca. Opowiadał w kółko te same kawały, klepał kobiety po ramieniu i przeklinał jak szewc.
Rodzina mojego chłopaka już się do tego przyzwyczaiła. Moja przyszła teściowa machała na niego ręką. Miała swój mały świat. Biznes w postaci wymarzonego sklepiku z odzieżą, koleżanki, zajęcia fitness. Z mężem spędzała niewiele czasu i zupełnie nie zwracała uwagi na jego niestosowne zachowanie. Ciotki śmiały się z dowcipów Romana, wujkowie wychylali z nim kolejne toasty. A kuzynki? Kuzynki… po prostu schodziły mu z drogi. Ja na co dzień robiłam to samo. Tylko co będzie na weselu? Przecież tam nie będę miała jak schodzić mu z drogi, prawda?
– Ojciec taki już jest. Nic na to nie poradzisz – wzruszał ramionami Marek, zupełnie nie przejmując się tym, co Roman może odstawić na naszym przyjęciu.
– Może by tak z nim porozmawiać? Nie mógłbyś poprosić go o przykładne zachowanie? Albo pogadać z mamą, żeby ona zrobiła to za ciebie? – próbowałam delikatnie przekonać swojego narzeczonego do interwencji.
– Nie ma sensu. On się nie zmieni. Na ojca nikt nigdy nie miał wpływu. Matka na pewno nie będzie bawiła się w jego pilnowanie. Twierdzi, że ojciec ma swój rozum i powinien sam go używać – zakończył, nie dając mi nadziei na jakąkolwiek interwencję.
Wiedziałam, że wesele z jego udziałem będzie ryzykowne. Ale nie sądziłam, że zrobi coś takiego. W głębi duszy miałam nadzieję, że na ślubie syna będzie jednak miał pewne hamulce. Nie miał.
Pierwszy toast był jeszcze śmieszny
Zaczęło się niewinnie. Po ślubie w kościele pojechaliśmy na salę. Życzenia, goście w świetnych humorach, pyszny obiad, wzruszający taniec w rytmie romantycznej piosenki. A potem cudowna muzyka, fotograf robił nam zdjęcia w złotym świetle zachodzącego słońca. Było naprawdę pięknie i nic nie zapowiadało katastrofy, która miała dopiero nadejść.
Roman już wtedy lekko się kiwał.
– No, to teraz młodzi niech zatańczą, a potem walnijmy po setce – krzyczał, klaszcząc w dłonie.
Wzniósł pierwszy toast – jednak nie najgorszy. W swoim nieco przaśnym stylu, ale jeszcze do przełknięcia:
– Kasiu, niech ci się mój synek nie zepsuje! A jak się zepsuje, to wiadomo – oddajesz do serwisu! – rechotał zadowolony ze swojego poczucia humoru.
Cała sala się zaśmiała. Nawet ja mimowolnie się uśmiechnęłam, wyobrażając sobie Marka odwożonego na przegląd techniczny. Ale potem pił jeszcze. I jeszcze. I jeszcze. Kolejne kieliszki, drinki przynoszone od barmana, toasty z wujkami, ciotkami i resztą rodzinki.
Wtedy się zaczęło...
Z każdą godziną Roman był coraz głośniejszy. Zaczął przyciągać ogólną uwagę. Tańczył, jakby był sam na parkiecie, przewracał krzesła, obściskiwał dalekie ciotki i pytał młodsze koleżanki, czy „może z nimi zatańczyć wolnego”. Zaczęło robić się niezręcznie.
W końcu wszedł na stół.
– Chcę powiedzieć wszystkim, że kocham mojego syna i że ta młoda, no… – zastawił się przez dłuższą chwilę, zapominając moje imię. – Kasia – w końcu udało mu się wybełkotać. – Mój syn dobrze wybrał. Chociaż ja wolę jednak takie bardziej kobiece… tu i ówdzie – zakończył, wskazując na biust i swój własny tyłek.
Potem zaczął śpiewać. Bardzo głośno i fałszując. Do mikrofonu. Przerywając orkiestrze, która starała się coś z tym zrobić, ale nie za bardzo się dało. Nie mogłam już tego znieść.
Złapałam męża za rękę.
– Proszę cię. Zrób coś. On się ośmiesza. Nas ośmiesza!
– Oj, Kasia… to też jego dzień, no nie? Daj mu się wyszaleć – zdaje się, że mój świeżo upieczony mąż nie widział żadnego problemu w prostackim zachowaniu swojego ojca.
– To nasz dzień. I on właśnie robi z siebie błazna na naszym weselu. Dla ciebie to jest normalne? – nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
Marek tylko westchnął. Widziałam, że mu głupio. Ale nie zrobił nic. Byłam bezradna i podłamana.
Potem nadeszło apogeum
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, ale tak. Powiedział to. Na oczach ponad setki osób.
– Teraz będzie niespodzianka! – zawołał Roman, rozpinając powoli koszulę. – Dla młodej, żeby się lepiej przyjrzała, co ją czeka w małżeństwie.
Zdjął koszulę. Wciągnął brzuch. Tańczył, kręcił biodrami, pokazywał palcem na moją mamę. Nie wiedziałam, co zrobić. Chciałam się zapaść pod ziemię. Goście zaczęli się rozchodzić. Atmosfera zrobiła się ciężka, niezręczna, wstydliwa. W końcu orkiestra przerwała muzykę.
Zapytałam Marka, już w domu, spokojnie, czy rozumie, że pozwolił swojemu ojcu zepsuć całe nasze wesele.
– Mógłby chociaż przeprosić. Czy ten człowiek już nie ma za grosz przyzwoitości?
– Za co? Że dobrze się bawił? – odpowiedział spokojnie mój mąż.
Wtedy się rozpłakałam. Bo to nie była dobra zabawa. To był wstyd, chaos i upokorzenie. Nie chciałam, żeby moje wesele stało się rodzinnym żartem. Żeby każdy je wspominał nie przez tort czy pierwszy taniec, ale przez pijanego teścia, robiącego kabaret z własnego syna. Istny cyrk.
Żałuję wielu rzeczy
Minął rok od naszego ślubu. Nie rozwiedliśmy się – przynajmniej jeszcze nie. Ale coś we mnie złamało tamtego dnia i do tej pory się nie zabliźniło. Zrozumiałam, że Marek nie tylko nie potrafi postawić się ojcu. On nie widzi w jego zachowaniu żadnego problemu. Ja przestałam się śmiać z żartów teścia. Przestałam udawać, że mnie nie ranią.
Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam z rodziną męża. Mamy dość kiepskie relacje, bo wciąż nie mam ochoty ich widzieć. Dawno zrozumiałam, że przeprosiny i tak nic by nie dały.
Czasem jedno wesele wystarczy, żeby otworzyć oczy na całą rodzinę. A ja weszłam w naprawdę dziwne środowisko. Jak wcześniej mogłam tego nie widzieć? Teraz mogę tylko żałować.
Katarzyna, 28 lat
Czytaj także:
- „Jedno zdanie narzeczonego zepsuło cały ślub. Goście już czekali, gdy nagle poczułam, że popełniam największy błąd”
- „Chciałam mieć bogaty ślub i nie obchodziło mnie, z kim go wezmę. Liczyła się tylko suknia jak z żurnala i foty na Insta”
- „Po tym, co zrobiła moja siostra, nie zaprosiłam jej na ślub. Nie chciałam, żeby zniszczyła mój szczęśliwy dzień”

