„Teść na roratach częściej mrugał do sąsiadek niż się modlił. Łowił wzrokiem wdowy, aż proboszcz potępił jego grzeszki”
„Do świątyni chodził jak w zegarku. Równo 6:30. Codziennie, od poniedziałku do soboty, przez cały adwent. Miejsce w trzeciej ławce od ołtarza, z lewej strony, obok pani Halinki. A potem nagle – puff! – nie ma. Cisza. Tata przestał chodzić na roraty”.

- Redakcja
Są rzeczy, których człowiek się nie spodziewa. Jak to, że najgorliwszy katolik w rodzinie – czyli mój teść – zniknie z rorat jak kamfora. Bo owszem, bywał nieznośny – każdemu wytykał, że się nie modli, że się do kościoła nie chodzi, że człowiek bez różańca żyć nie może – ale co jak co, do świątyni chodził jak w zegarku. Równo 6:30. Codziennie, od poniedziałku do soboty, przez cały adwent. Miejsce w trzeciej ławce od ołtarza, z lewej strony, obok pani Halinki. A potem nagle – puff! – nie ma. Cisza. Tata przestał chodzić na roraty.
I tak, wiem, że nikt nie lubi, gdy się wtyka nos w nie swoje sprawy. Ale jak się mieszka pod jednym dachem z mężem, dwójką dzieci i starszym panem, który jeszcze do niedawna urządzał nam poranne kazania, a teraz nie mówi nic i unika wzroku – to człowiek zaczyna drążyć. Zwłaszcza że dziwnym trafem kilka sąsiadek jakoś wyjątkowo często zaczęło nam przynosić pierniczki.
Mam na imię Edyta, mam 38 lat, jestem jego synową i jak przystało na kogoś, kto się zna na ludziach, od razu poczułam, że w tym jego nagłym „nawróceniu na domową modlitwę” coś śmierdzi.
To było podejrzane
Pierwsze podejrzenia pojawiły się w środę. Akurat szykowałam dzieci do szkoły, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otwieram, a tam pani Halinka – ta od wiecznego „Szczęść Boże” i z misternie upiętym kokiem.
– Przyniosłam pierniczki – powiedziała słodko, aż mnie ciarki przeszły. – Sama piekłam. Może dzieciom posmakują…
– Ojej, pani Halinko, dziękujemy, ale nie trzeba było – wyjąkałam, patrząc, jak zerka mi przez ramię, jakby chciała sprawdzić, czy teść już wstał.
– A pana Zbyszka nie widać ostatnio na roratach. Wszystko w porządku? – dodała niby od niechcenia.
Zajrzałam do kuchni. Teść siedział przy stole i zawzięcie obierał jajko, udając, że nie słyszy.
– Tato, a co to za nagła popularność wśród sąsiadek? Stałeś się lokalnym celebrytą?
– Eee tam, co ty gadasz, Edytka – mruknął i zanurzył się w gazecie.
– Bo wiesz, sąsiadka przyszła z ciastkami. Pytała, dlaczego już tata nie chodzi na roraty. Tak się martwiła… aż się jej tusz pod okiem rozmazał.
– Przesadzasz – odburknął.
– Tylko pytam. Bo jeśli to sprawa zdrowotna, to może do lekarza? A jak sercowa, to może do spowiedzi?
Nie odpowiedział, ale widziałam, że się zarumienił. I to nie od gorącej herbaty.
Chciałam odkryć prawdę
Następnego dnia rano dzieci już były w szkole, a mąż zdążył wyjść do pracy. Z kuchni dochodził cichy brzęk łyżeczki – teść siedział nad kawą i udawał, że wszystko gra. Usiadłam naprzeciwko, z filiżanką w dłoni i uśmiechem jak z reklamy.
– Tato, wyjdziemy dziś razem po bułki?
– Po co razem? Ty sobie dobrze radzisz.
– Bo ja lubię chodzić z kimś, kto kiedyś był duszą parafii. Tak mówili, nie?
Zawiesił łyżeczkę w powietrzu.
– Dziecko, nie zawracaj mi głowy. Chcesz bułki – to idź.
– No dobrze… – zrobiłam pauzę. – A to prawda, że tata mrugał na roratach do sąsiadek?
Przez chwilę zamarł.
– Co ty wygadujesz?
– Bo dzieci mówiły, że ksiądz proboszcz pytał na mszy, czy coś tacie wpadło do oka, bo cały czas tata mruga. No i teraz jest kuchnia zamiast rorat…
– Nieładnie tak plotkować. Dzieciom nie wypada tak mówić!
– To znaczy… to nieprawda?
Zamilkł. Spojrzał w okno, a potem westchnął ciężko, jakby go przygniotło całe powietrze w kuchni.
– Edytko… człowiek idzie do kościoła po coś więcej niż pacierz. Czasem po zrozumienie… czasem po spojrzenie.
– Czy tata właśnie przyznał się, że łowił wzrokiem wdowy w ławkach?
– To nie tak…
– To jak?
Znowu cisza. Ale tym razem jego uszy zrobiły się czerwone jak barszcz. A ja wiedziałam już, że jestem blisko.
W końcu się przyznał
Wieczorem, kiedy wszyscy już siedzieli w piżamach, a dzieci oglądały bajkę, podeszłam do teścia z talerzykiem z pierniczkami.
– Tato, proszę, może się skusisz. To te od pani Halinki. Z tego, co widziałam, dość pieczołowicie lukrowane. Serduszka, gwiazdki... Jedno nawet z napisem „Zbyszek”!
– Daj spokój – mruknął, ale rękę wyciągnął.
– No, czyli nie aż taki wstręt do parafialnych słodkości.
– Ja tylko tak z grzeczności. Głupio nie przyjąć.
Usiadłam obok i popatrzyłam na niego kątem oka.
– Tato, nie chcę być złośliwa, ale serio się zadurzyłeś, co?
– Edyta… ja mam siedemdziesiąt dwa lata.
– No i? Uczucia nie mają daty ważności.
Spojrzał na mnie dłużej niż zwykle. I westchnął.
– To głupie. Halina jest wdową od pięciu lat. Znamy się od zawsze. Od kiedy zmarła twoja teściowa, jakoś… hm… zaczęliśmy się częściej widywać. Wiesz, najpierw przypadkiem koło kościoła. Potem razem na herbatę u sióstr. A potem – no cóż – mrugnęło się raz czy drugi...
– Ale tato, to chyba nie jest grzech spojrzeć ciepło na sąsiadkę, z którą człowiek dzieli różaniec i nie tylko?
– A jak to wygląda w oczach ludzi?
– Ludzi? Ludzie pieką pierniczki, tato. A księża pytają z ciekawości, nie złośliwie. Może zamiast znikać z rorat, trzeba się tam po prostu pokazać z godnością. Może nawet z Haliną pod rękę?
Spojrzał na mnie, z lekko uniesionym brwiami.
– Ty chyba trochę mnie lubisz, co?
– A jakby tata był mniej uparty, to może nawet lubiłabym jeszcze bardziej.
Próbowałam go zachęcić
Kolejne dni mijały, a teść trwał w swojej urazie. Nie chodził do kościoła, nie wychodził do sklepu, nawet gazetę przestał czytać. Ale zniknięcie z rorat wcale nie uciszyło plotek – przeciwnie. Teraz to już cały blok wiedział, że „Zbyszek się obraził na Matkę Boską albo coś przeskrobał”. Złapałam go przy zlewie, jak cichaczem mył kubek z nadrukiem „Najlepszy Dziadek”.
– Tato, rozmawiałam dziś z proboszczem.
– A po co?
– Bo mnie zaczepił pod kościołem. Sąsiadki pytają, czy panu coś się stało. Jedna myślała, że tata jest w szpitalu!
– Edyta, daj spokój. Ja już swoje odsiedziałem w ławkach. Czasem człowiek musi odpocząć.
– Odpocząć od czego? Od Halinki?
Zrobił minę jak winny chłopak, przyłapany na zjadaniu cukierków przed obiadem.
– Ja… może faktycznie się zagalopowałem. Niepotrzebnie się... wdzięczyłem. To był impuls.
– A Halina?
– Też przestała chodzić. Chyba się wstydzi.
Usiadłam na stołku, z rękami splecionymi jak nauczycielka w świetlicy.
– To może pora to wyprostować? Pogadać z nią, z księdzem. Z sobą samym. Może nie trzeba od razu uciekać, tylko czasem stanąć w prawdzie?
Spojrzał na mnie bez cienia ironii. Chyba pierwszy raz od lat.
– Wiesz, Edyta, czasem zapomina się, że życie to nie tylko siedzenie w kościele. Czasem to zwykłe, ludzkie „przepraszam” i „czy mogę jeszcze raz spróbować”.
– No to co? Próbujemy?
– Jeszcze się zastanawiam.
Wreszcie dał się przekonać
W niedzielę rano usłyszałam znajomy szelest. Garnitur teścia szeleścił tylko wtedy, gdy próbował go ukradkiem wyprasować sam, żeby nikt nie zauważył. Zajrzałam do przedpokoju – stał przed lustrem, poprawiając kołnierzyk.
– Tata gdzieś wychodzi?
– Do kościoła – rzucił jakby mimochodem.
– Sam? Czy z eskortą?
Zmierzył mnie wzrokiem, ale w kąciku ust drgnął mu cień uśmiechu.
– Idę sam. Trzeba pokazać, że człowiek ma w sobie resztkę odwagi.
– Tylko nie zapomnij o ławce numer trzy.
– Wiem, wiem. I żeby nie mrugać, bo ministranci czuwają…
Chwilę później drzwi się zamknęły. Zerknęłam przez okno – widziałam go, jak prostym krokiem szedł chodnikiem. Na rogu zatrzymał się. I wtedy nagle dołączyła do niego Halinka. Szli ramię w ramię, nie trzymali się za ręce, ale widać było, że idą razem. Po mszy wrócił nieco wcześniej, niż się spodziewałam. Zrzucił płaszcz, usiadł przy stole i milczał.
– I jak? – zapytałam cicho.
– Ksiądz spojrzał, ministrant się nie śmiał. A Halina… powiedziała, że jej brakowało mojego... szeptania w pacierzu.
– No proszę. Nawet nie wiedziałam, że ktoś tatę słuchał.
– Ani ja – odparł. – Ale wiesz co, Edyta… Chyba za długo siedziałem w żalu po żonie. Myślałem, że jak człowiek raz pokocha, to już nie ma prawa drugi raz.
– A może właśnie ma. A nawet powinien.
Uśmiechnął się.
– Niech będzie. Ale więcej nie będę mrugał.
– Lepiej nie. Teraz to niech się tata za to weźmie... bardziej oficjalnie.
Teść się rozchmurzył
Od tamtej mszy minęły już trzy tygodnie. Teść znowu chodzi na roraty – punktualnie, regularnie, zawsze w tym samym płaszczu i ze spokojem w oczach. Halinka również. Siedzą po dwóch stronach tej samej ławki, jakby to było już ustalone i pobłogosławione przez samego proboszcza. I może rzeczywiście jest – bo odkąd wrócili, nikt się już nie śmieje, nie pyta, nie plotkuje. Nawet ministrant Marek raz powiedział do dzieci w zakrystii:
– Pan Zbyszek to ma styl. Jak wrócił, to od razu jak do siebie.
A dzieciaki przyznały mu rację. Dla mnie to była lekcja – że czasem nawet najbardziej zatwardziały starszy pan może się zakochać drugi raz, wbrew rozsądkowi i... powadze rorat. I że nie zawsze trzeba wszystko rozumieć. Wystarczy usiąść przy herbacie i dać człowiekowi się wygadać. Wieczorem teść siedział przy stole, popijając kompot.
– Edyta?
– Hm?
– Dziękuję ci. Że mi nie dałaś spokoju wtedy, tylko że pociągnęłaś mnie za język.
– Nie mogłam patrzeć, jak tata się męczy – uśmiechnęłam się.
– Może coś z tą Haliną jeszcze będzie, co?
– Myślę, że już jest. A teraz niech tata idzie wcześniej spać, bo jutro znowu roraty.
– I kto tu teraz komu kazania prawi…
Zamrugał do mnie, ale tym razem tylko raz. Po przyjacielsku.
Edyta, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dla rodziny byłam tylko tanią opiekunką na pełen etat. Wyjechałam na Mazury, bo opieka nad wnukami mnie zrujnowała”
- „Na mikołajki mąż miał gest. Kochanka musiała być grzeczna, bo dostanie od niego luksusowe perfumy i biżuterię za 500 zł”
- „Pożyczyłam zięciowi 50 tys., bo ufałam mu jak własnemu dziecku. W jednej chwili straciłam godność i oszczędności życia”

