Reklama

Nazywam się Zosia i czasem mam wrażenie, że moje życie z zewnątrz wygląda tak, jakby ktoś narysował je od linijki: praca w biurze rachunkowym, małżeństwo od siedmiu lat, dwupokojowe mieszkanie, które sprzątamy w soboty, a w niedziele jedziemy na obiad do teścia. Wszystko przewidywalne i poukładane. A jednak od jakiegoś czasu czuję dziwny niepokój, jakby ta rutyna była krucha jak szkło.

Z mężem, Markiem, żyje mi się… poprawnie. To dobre słowo: poprawnie. Nie kłócimy się, nie rzucamy talerzami, ale też nie pamiętam, kiedy ostatnio spojrzał na mnie jak na kobietę. Ostatnio więcej rozmawiamy o rachunkach niż o nas. I może to normalne po tylu latach, ale kiedy wieczorami kładziemy się do łóżka, czuję pustkę.

Za to teść… Teść jest inny. Andrzej, wdowiec. Samotny, trochę zgorzkniały, ale z oczami, które potrafią zaskakująco rozświetlić się na mój widok. Myślę o tym czasem z zakłopotaniem. O za długich rozmowach i zbyt częstych komplementach. Zbyt intensywnych spojrzeniach. Niby nic, niby żart… A jednak.

Wciąż pamiętam, jak ostatnio, gdy podawałam mu herbatę, powiedział półszeptem:

– Ty zawsze potrafisz sprawić, że dzień staje się piękniejszy.

Uśmiechnęłam się nerwowo i udawałam, że tego nie słyszę. Ale słyszałam, aż za dobrze. A kiedy próbuję o tym zapomnieć, wchodzi Marek i wszystko wraca do normy: zwyczajność, rutyna, brak zainteresowania. Nawet rozmowa o mikołajkach tego nie zmieniała.

– Zosia, naprawdę musimy sobie coś dawać? Przecież jesteśmy dorośli… – mruknął Marek, zerkając w telefon.

Ale to tradycja. Lubię to… – odpowiedziałam ciszej, niż zamierzałam.

Czasem myślę, że przesadzam. Że dopowiadam sobie za dużo. Że to tylko zima, zmęczenie, jakiś etap, który minie. A czasem… boję się, że wcale nie.

Teść wprawił mnie w zakłopotanie

Mikołajki zawsze były dla mnie ważne. Kojarzyły mi się z dzieciństwem, z mamą, która wkładała mi do buta pomarańczę i czekoladę, nawet kiedy nie miała za dużo pieniędzy. Dlatego tego roku też przygotowałam upominki: dla męża kosmetyki, które lubił, a dla teścia jego ulubioną bombonierkę. Gdy weszłam do jego mieszkania, w powietrzu unosił się zapach świeżo zmielonej kawy. Andrzej siedział przy stole, jak zawsze w eleganckiej koszuli. Uśmiechnął się szeroko na mój widok. Podałam mu prezent, a on zaskoczył mnie, wyciągając starannie zapakowane pudełeczko.

To dla ciebie – powiedział spokojnie, ale jego głos zadrżał.

Otworzyłam i aż zamarłam. Perfumy. Nie jakieś zwyczajne, tylko drogie, takie, które w perfumeriach stoją na najwyższej półce. Droższe niż te, które dostałam od własnego męża dwa lata temu na rocznicę. Poczułam gorąco na twarzy.

– Andrzej… to za dużo… – próbowałam zabrzmieć lekko, ale wyszło niezgrabnie.

Pochylił się w moją stronę i ściszył głos.

– Jesteś jedyną kobietą, która tak się do mnie uśmiecha.

Serce mi przyspieszyło. Nawet nie wiem, z jakiego powodu bardziej – przez zakłopotanie czy z powodu czegoś, czego wolałam nie nazywać.

– Nie mów tak… – wydusiłam, udając uśmiech.

– A co? Nie wolno powiedzieć prawdy? – spytał, patrząc na mnie z uwagą, której nie umiałam znieść.

Podziękowałam szybko i wymknęłam się z mieszkania. Całą drogę do domu czułam ciężar perfum w torebce, jakby flakon ważył więcej niż w rzeczywistości. Marek siedział na kanapie, oglądając coś w telewizji.

– Dostałam dziś od twojego taty perfumy. – powiedziałam w końcu, rozbierając się z płaszcza.

– Aha – rzucił, nawet nie podnosząc wzroku. – No, miło z jego strony.

– Kosztowały chyba sporo – dodałam, próbując wybadać jego reakcję.

– Daj spokój, pewnie były w promocji – odpowiedział, wzruszając ramionami.

Zrobiło mi się przykro, choć nie umiałam powiedzieć dlaczego. Najchętniej wsadziłabym te perfumy głęboko do szafy i udawała, że nic się nie wydarzyło, ale nie potrafiłam wyrzucić z głowy słów teścia. Powtarzały się uporczywie, jak echo. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i szeptałam w myślach do siebie: to przecież nic wielkiego, samotny człowiek, spragniony ciepła, a ja za bardzo to analizuję. Jednak pod warstwą racjonalności paliło mnie inne pytanie: dlaczego oprócz zażenowania poczułam coś jeszcze?

Znieruchomiałam na moment

W niedzielę wszyscy siedzieliśmy przy stole u szwagierki. Rozmowy się przeciągały, dzieci biegały po mieszkaniu, Marek jak zwykle przepadł z kuzynem przed telewizorem. Patrzyłam na teścia, który siedział cicho, jakby był obok, a nie wśród nas. W pewnym momencie spojrzał w moją stronę i uśmiechnął się krótko, smutno. Coś mnie ścisnęło w środku.

Kiedy wychodziliśmy, zaproponowałam, że odwiozę go do domu. Wyszło to zupełnie naturalnie, zanim zdążyłam się zastanowić. Marek tylko machnął ręką, bo i tak planował wracać z kolegą.

W samochodzie panowała dziwna, gęsta cisza. Zimne powietrze wpadało przez uchylone okno, a ja kurczowo trzymałam kierownicę.

– Jak się czułeś na kolacji? – odezwałam się po chwili.

– Dobrze, bo byłaś tam ty – odpowiedział spokojnie.

Udawałam, że tego nie słyszę. Udawałam, że patrzę tylko na drogę. Serce miałam jednak gdzieś w gardle. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc nie powiedziałam nic.

Pod jego blokiem zatrzymałam auto. Teść odpiął pas, pochylił się, jakby chciał jeszcze coś dodać. Zanim zdążyłam się odsunąć, musnął ustami moją dłoń. Krótko, ale wystarczyło, żeby po całym ciele przebiegł mi dreszcz. Zamarłam. Nie odwzajemniłam tego dotyku, ale nie przesunęłam się, nie zaprotestowałam. Siedziałam nieruchomo, jak przyspawana do fotela.

– Dobranoc, Zosiu – powiedział cicho i wysiadł.

Odszedł wolnym krokiem, a ja patrzyłam, jak jego sylwetka rozpływa się w świetle latarni. Dopiero wtedy poczułam, że oddycham zbyt szybko. Dlaczego nie zareagowałam? Przecież jestem żoną jego syna.

Wróciłam do domu późno, z bijącym sercem i świadomością, której nie chciałam dopuścić: ten dreszcz był niepokojący, ale też dziwnie przyjemny. I to przerażało mnie najbardziej.

Czułam strach i ciekawość

Następnego dnia chodziłam po mieszkaniu jak duch. Starałam się zająć czymkolwiek, byle nie myśleć o tym, co wydarzyło się w samochodzie. Było to o tyle trudne, że teść przyszedł do Marka. Mieli załatwiać coś z samochodem, ale najpierw chcieli wypić kawę. Nie zamierzałam podsłuchiwać. Drzwi były uchylone, a ich rozmowa po prostu do mnie dotarła.

– Zosia ostatnio… jest dziwna. Nie wiem, może jej się nudzi – powiedział Marek z westchnieniem.

Zosia jest wrażliwa. Dostrzega to, czego ty nie zauważasz – odpowiedział teść. Jego ton był zdecydowany, jakby mówił o czymś oczywistym. – I może potrzebuje więcej, niż jej dajesz.

– Nie przesadzaj, tato. – Marek wyraźnie nie zamierzał drążyć tematu.

Zamarłam, stojąc w korytarzu. Czułam, że za słowami teścia kryje się coś więcej, ale zamiast wstydu pojawiło się napięcie, coś na granicy strachu i… ciekawości. Wtedy nagle zapadła cisza. Wzięłam głęboki oddech, otworzyłam drzwi szerzej i weszłam do pokoju.

– Przeszkadzam? – spytałam, udając obojętność.

Obaj spojrzeli na mnie z zaskoczeniem. Nie powiedziałam, że słyszałam ich rozmowę, ale wiedzieli. Widziałam to w ich twarzach. I wiedziałam też, że teraz nic już nie wróci do dawnego stanu.

Chciałam z tym skończyć

Przez kolejne dwa dni unikałam teścia. Nie dlatego, że bałam się tego, co zrobił, ale dlatego, że bałam się, co ja zrobię albo powiem. Czułam, że jeśli znajdziemy się znowu sam na sam, coś pęknie w tej napiętej ciszy między nami. Mimo to któregoś popołudnia sama poszłam do jego mieszkania. Miałam wrażenie, że jeśli tego nie wyjaśnię, oszaleję.

Otworzył od razu, jakby czekał.

– Zosia… – zaczął, ale weszłam bez zaproszenia, z sercem dudniącym w uszach.

– Dlaczego tak się do mnie odzywasz? Dlaczego robisz rzeczy, które nie mają prawa się wydarzyć? – wyrzuciłam z siebie szybko, zanim zabraknie mi odwagi.

Teść patrzył na mnie spokojnie, z pewną miękkością, która tylko bardziej mnie drażniła.

– A ty? Naprawdę nie czujesz nic? Ani odrobiny? – zapytał szeptem.

Zrobiło mi się gorąco. Chciałam zaprzeczyć, stanowczo, jasno, ale słowa nie chciały przejść przez gardło. Nie potrafiłam skłamać. W końcu spuściłam wzrok.

– To nie jest w porządku… – wykrztusiłam.

– Wiem – odpowiedział. – Ale czasem życie nie jest fair. A ja… przy tobie czuję, że żyję.

Poczułam ścisk w brzuchu. To było coś, co próbowałam w sobie zdusić od tygodni. Wybiegłam z mieszkania, zanim powiedziałabym coś, czego żałowalibyśmy oboje. Na zewnątrz padał śnieg. Szłam bez celu, aż policzki zaczęły mnie boleć od zimna. Łzy mieszały się z płatkami śniegu, a ja czułam, że tracę grunt pod nogami.

Bałam się przyszłości

Wieczorem Marek wrócił później niż zwykle. Siedziałam przy stole z kubkiem herbaty, który dawno wystygł, i próbowałam zebrać w głowie sensowne zdania. Czułam, że muszę w końcu z nim porozmawiać, choć nie wiedziałam, jak zacząć.

– Co się dzieje? – zapytał, zdejmując kurtkę. – Od kilku dni chodzisz jakaś nieobecna.

– Chciałam… porozmawiać. – odpowiedziałam cicho.

Usiadł naprzeciwko, ale od razu odwrócił wzrok, jakby rozmowa była czymś, co trzeba „odbębnić”.

– O czym? Znowu coś w pracy? – mruknął.

– O mnie. O nas. – powiedziałam i nagle poczułam ucisk w gardle. – Od dawna mam wrażenie, że żyjemy obok siebie, a nie razem.

Marek westchnął ciężko.

– Przesadzasz. Każde małżeństwo tak ma. Nie jesteśmy nastolatkami.

– Ale ja nie chcę, żebyśmy byli sobie obcy. – wyrwało mi się. – Czuję się… niewidzialna.

– Co to znaczy „niewidzialna”? – odbił z irytacją. – Mam pracę, obowiązki. Nie będę cię nosił na rękach.

– Nie chodzi o noszenie. Chodzi o to, że… – przerwałam, bo prawie powiedziałam zbyt wiele. – Że brakuje mi bliskości.

Zerknął na mnie podejrzliwie.

– Brakuje? – zapytał ostro. – O co właściwie mnie oskarżasz?

– O nic… – zaczęłam, ale głos mi zadrżał. – Po prostu próbuję ci powiedzieć, jak się czuję.

– A ja ci mówię, że wyolbrzymiasz – rzucił, unosząc głos. – Jak masz jakiś problem, to powiedz wprost, a nie mówisz półsłówkami.

Czułam, jak coś we mnie narasta. On żądał konkretów, a ja nie mogłam ich wypowiedzieć. Oparłam dłonie o stół, starając się nie rozpłakać.

– Chciałabym, żebyś choć raz zapytał, co naprawdę się ze mną dzieje – powiedziałam drżącym głosem.

Marek patrzył na mnie jak na kogoś, kto mówi niezrozumiałym językiem. Między nami zawisła cisza ciężka jak kamień. Wiedziałam, że to był początek końca, który nieuchronnie miał nadejść. Bardziej jednak bałam się tego, co dopiero może się zacząć.

Zosia, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama