„Teść każdego ranka szedł na roraty i wracał cały czerwony. W końcu dowiedziałam się, że to wcale nie od zimna”
„Teść lustrował ławki kościelne w poszukiwaniu starszych pań. Najlepiej samotnych. I jak mu się któraś spodobała, siadał obok, kiwał głową z uznaniem i rozpoczynał swój popisowy repertuar. Ale tego jednego się nie spodziewał. Tego spojrzenia i jednego zdania, które sprawiło, że zrobił się cały purpurowy”.

- Redakcja
Nie wiem, czy wszyscy teściowie tak mają, ale mój od kiedy przeszedł na emeryturę, uznał, że jego misją życiową jest zarażanie innych „radością istnienia”. A przynajmniej tak to sam nazywał. W praktyce wyglądało to tak, że zaczepiał ludzi wszędzie, gdzie się dało – w aptece, na przystanku, w kolejce po bułki, a ostatnio nawet... w kościele.
Mój mąż twierdził, że to tylko nieszkodliwe gadanie, ale ja miałam swoje podejrzenia. Zwłaszcza od kiedy teść przypomniał sobie, że lubi chodzić na roraty. Codziennie, o szóstej rano. A że proboszcz pozwalał seniorom odczytywać modlitwy wiernych, teść chętnie zgłaszał się do pomocy. Zawsze z uśmiechem i komentarzem, że „kto jak kto, ale on to lubi być wśród ludzi”.
Zresztą nie musiał nic mówić. Widziałam, jak spaceruje po kościele z rękami w kieszeniach płaszcza, jakby tylko przypadkiem przyszedł pomodlić się o spokój ducha – a tak naprawdę lustrował ławki w poszukiwaniu starszych pań. Najlepiej samotnych. I jak mu się któraś spodobała, siadał obok, kiwał głową z uznaniem i rozpoczynał swój popisowy repertuar. Ale tego jednego się nie spodziewał. Tego spojrzenia i jednego zdania, które sprawiło, że zrobił się cały purpurowy.
Teść szukał towarzystwa
Pierwszy raz zauważyłam, że teść zachowuje się podejrzanie, kiedy wrócił z rorat i zamiast zmarzniętego nosa i świętego spokoju, przyniósł ze sobą… entuzjazm.
– Aż dziwne, Natalka, jak to człowiekowi rano humor dopisuje, jak się trochę ruszy i z ludźmi pogada – rzucił, zdejmując czapkę.
– Tato, roraty to nie potańcówka – mruknęłam, nalewając sobie kawy. – Coś za wesoły jesteś jak na szóstą rano.
– No a co, mam siedzieć w domu i czekać, aż mnie całkiem przygniecie starość? – zarechotał i sięgnął po mandarynkę. – Lepiej pójść do ludzi, porozmawiać, pośmiać się. A tam babcie tylko czekają, Natalka.
– Tato, ty tam szukasz sobie towarzystwa? – zapytałam pół żartem, pół serio.
– A co, nie wolno? Ja nie szukam, ja się integruję. I to z jakim skutkiem! – podkreślił dumnie. – Dzisiaj taka jedna z długim warkoczem mówi do mnie: „Pan to zawsze taki uśmiechnięty”. A ja jej: „Bo ja już w życiu swoje wypłakałem, teraz mi zostało się tylko śmiać”.
– O matko – jęknęłam.
– A co? Powiedziałem prawdę. Każda kobieta lubi, jak mężczyzna umie mówić o uczuciach.
– Tato, nie każda kobieta przychodzi do kościoła, żeby słuchać męskich wynurzeń. Zwłaszcza o szóstej rano.
– Oj, nie bądź taka spięta, Natalka. Życie jest krótkie. A jak się trafi dobra rozmówczyni, to warto poświęcić dziesiątkę różańca dla dziesięciu minut pogawędki.
– Albo i całą nowennę – westchnęłam. – I co, ta z warkoczem dała ci numer?
– Jeszcze nie. Ale czuję, że jutro może się udać.
W końcu powinęła mu się noga
Następnego dnia teść wrócił z rorat jakiś nieswój. Nie powiedział „dzień dobry”, nie rzucił żadnego żartu o babciach i nawet nie tknął sernika, który specjalnie dla niego upiekłam.
– Tato… coś się stało? – zapytałam ostrożnie, nalewając mu herbaty.
– Nie, nic – mruknął. – Pogoda taka... szarobura.
– Pogoda? – uniosłam brwi. – Ty, który jeszcze wczoraj mówiłeś, że „śnieg dodaje życiu rumieńców”?
– No, a nie dodaje? – rzucił szybko, ale zerkając na bok. – Po prostu... czasem człowiek źle trafi.
– Z kobietą z warkoczem źle trafiłeś? – zgadłam.
Milczał chwilę, po czym westchnął i spojrzał na mnie z miną zbitego psa.
– Taka pani... Siedziała w drugiej ławce. Nie ta od warkocza, inna. Elegancka, z taką broszką w kształcie róży. No i zagaduję, jak zwykle – tu się zawahał. – Powiedziałem, że piękna pogoda na modlitwę, że człowiekowi lżej na duszy, jak obok ma ładne towarzystwo.
– Tato... – zaczęłam, ale podniósł rękę.
– I wtedy ona odwróciła się tak powoli, spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała: „Pana dusza może i lżejsza, ale rozum chyba został w domu”.
Zaparło mi dech. Z trudem powstrzymałam śmiech.
– No i co zrobiłeś?
– Nic. Zamrugałem, a potem odchrząknąłem i uciekłem do innej ławki.
– Tato! – parsknęłam śmiechem.
– Nie śmiej się, Natalia. Mnie się aż uszy zrobiły purpurowe. I nie wiem, czy ze wstydu, czy z czego.
– Ale przynajmniej teraz wiesz, że nie wszystkie babcie szukają towarzystwa.
– Niektóre mają spojrzenie zimne jak lód. Nigdy więcej nie zaczepię nikogo bez... duchowego przygotowania.
To popsuło mu humor
Teść przez kolejne dwa dni chodził po domu cicho jak mysz pod miotłą. Roraty oczywiście zaliczał nadal, ale wracał szybciej, bez opowieści, bez uśmieszków. Zaczął nawet czytać gazetę, co robił zawsze wtedy, gdy humor mu nie dopisywał.
– Tato, serio ci tak dała w kość ta pani z broszką? – zapytałam, siadając obok na kanapie.
– E tam – mruknął, nie odrywając wzroku od krzyżówki. – Po prostu niektóre kobiety mają w oczach więcej lodu niż zamrażarka w markecie.
– Ale chyba nie myślisz, że wszystkie są takie?
– Nie... – westchnął. – Ale wiesz co, Natalka? Czasem człowiek myśli, że jak się uśmiechnie, powie coś miłego, to od razu zrobi komuś lepszy dzień.
– Czasem robi, tylko nie każdemu.
– No właśnie. A ta pani uczyniła mój dzień gorszym. I jeszcze dwa kolejne na dokładkę.
– Może po prostu miała zły dzień? Może ją plecy bolały? Albo... modliła się o cierpliwość, a tu obcy facet wparował z komplementem.
– Komplement to był z klasą! – zaprotestował. – Ja powiedziałem: „Z taką sąsiadką w ławce to i różaniec lżej się ściska”.
Parsknęłam.
– Tato, ty się nie nadajesz na świętoszka. Ty powinieneś mieć swój talk-show.
– Ha! Albo speed dating dla seniorów – ożywił się nagle. – Roraty mogłyby być idealnym miejscem. Tyle wolnych pań, a tyle samotności na świecie.
– I tylko jeden teść z zapałem większym niż ministrant przed pasterką.
– To prawda, Natalka. Gorzka, ale prawda.
Znowu był sobą
Trzeciego dnia, gdy teść wrócił z kościoła, zauważyłam, że znowu tryska humorem. Po roratach wróciły mu rumieńce, nie tylko od zimna, ale też z nadmiaru emocji. Rozpinał płaszcz z takim rozmachem, jakby właśnie wygrał los na loterii. Oczy mu błyszczały, policzki miał czerwone, a w ręku niósł... ciasteczka w serwetce.
– No nie wierzę – powiedziałam, wskazując łakomym wzrokiem na wypiek. – Ciastka?
– Domowej roboty – odparł z dumą. – Od pani Wiesi. Tak mi powiedziała: „Tyle pan tu rano siedzi, to niech pan coś słodkiego zje, bo człowiek na czczo gorzej się modli”.
– Aha. Czyli jednak znowu zagadywałeś. Ryzykant.
– Ja wcale nie musiałem zaczynać rozmowy. Tym razem to ona do mnie zagadała.
– Co takiego powiedziała?
– „Widzę, że pan zawsze siada z tyłu, jakby się czegoś wstydził” – cytował z wyraźnym zachwytem. – A ja jej na to: „Z tyłu lepiej słychać organy i widzi się więcej pięknych postaci w kościele”. A ona się roześmiała!
– I stąd ciasteczko?
– Też – przyznał. – Ale głównie dlatego, że jak powiedziałem, że mieszkam sam z synową i wnukami, to wzruszyła się. Mówiła, że jej wnuczka też czasem ma dość jej pogadanek.
– Czyli co? Nowa kandydatka do... nie wiem, porannej kawy po mszy?
– E tam, Natalka. Przesadzasz. To tylko kulturalna znajomość.
– Ale ciasteczko dostałeś. A wcześniej to ty rozdawałeś komplementy. Karma wraca.
– Widzisz? Może jak się człowiek nie narzuca, to świat sam mu czasem coś przyniesie.
– Albo ktoś. Pani Wiesia, w tym przypadku.
– Oby więcej takich Wiesi w moim życiu.
Teść nie wiedział, kiedy przestać
W niedzielę po roratach teść wrócił wyjątkowo wcześnie. I z czymś w oczach, czego wcześniej nie widziałam – lekką paniką. Ręce mu się trzęsły, płaszcz odwiesił na wieszak tak, jakby obawiał się, że zaraz wybuchnie.
– Tato, co się stało? – zapytałam, stając w progu kuchni z łyżką od zupy w dłoni.
– Ona tam była – wyszeptał dramatycznie.
– Kto?
– Ta z broszką! Ta... lodowata babcia! – chwycił się za serce, jakby go coś ukłuło.
– I co, spojrzała znowu?
– Spojrzała. Ale to było inne spojrzenie, Natalka. Tym razem jakby chciała mnie... rozpuścić wzrokiem. W kwasie.
– Tato! – zaśmiałam się, nie mogąc się powstrzymać. – Przecież mówiłeś, że więcej jej nie zagadasz.
– I nie zagadywałem! Stałem grzecznie, z daleka. Ale jak szedłem z modlitwą wiernych do ołtarza, to musiałem przejść obok niej.
– No i?
– No i jak spojrzałem kątem oka, to zobaczyłem, że ona patrzy. Nie odwraca wzroku. Tylko patrzy i zaciska usta.
– Może miała znowu zły dzień?
– Albo coś podejrzewa – rzucił z powagą. – Może widziała mnie z Wiesią!
– Czyli co, mamy do czynienia z kościelnym trójkątem emocjonalnym?
– To nie jest śmieszne, Natalka. Tam są babcie z zasadami. Jedna mi daje ciastko, druga spojrzeniem kasuje godność, a trzecia…
– Jaka trzecia?
– Właśnie – przysiadł przy stole. – Zauważyłem dziś jeszcze jedną. Z kotylionem. Zrobiła miejsce obok siebie. Uśmiechnęła się... I szepnęła „Pan zawsze taki elegancki”.
– Tato… – westchnęłam. – Może załóżmy ci profil na jakimś portalu randkowym?
– A po co? Kościół mam za rogiem. Tu mam i modlitwę, i emocje.
Nie chciałam, żeby był samotny
Tydzień później teść już nie mówił o pani z broszką. Za to coraz częściej wspominał o Wiesi („ta od ciasteczek”) i... Krystynie („ta z kotylionem”). Znalazł sobie stałe miejsce w ławce i nawet chodził piętnaście minut wcześniej, żeby „nie siedzieć sam jak palec”. Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę chodzi tam się modlić, czy prowadzi jakiś swój własny casting.
– Tato, a jakby tak któraś ci się naprawdę spodobała? – zapytałam, udając obojętność, ale byłam naprawdę ciekawa.
– A co wtedy? – wzruszył ramionami. – To bym się umówił. Na herbatę, na schabowego. Albo na coś więcej.
– I ty mówisz, że chodzisz do kościoła dla duchowego wsparcia?
– No a co? – roześmiał się. – Przecież jak się ma 70 lat, to każde dobre słowo od kobiety działa jak sakrament.
– Ale może następnym razem zamiast rzucać teksty o różancu i towarzystwie, po prostu zapytaj: „Jak się pani miewa?” – poradziłam.
– Natalka, nie byłbym sobą. Poza tym, jak się nie zaryzykuje, to się nie dowie, czy druga strona ma poczucie humoru.
– Albo cierpliwość do flirtu o świcie.
– Życie są jak roraty, córciu. Ciągle ciemno, ale warto zapalić świeczkę.
Patrzyłam na niego i choć w duchu przewracałam oczami, to coś we mnie miękło. Bo może to jego chodzenie, gadanie, te spojrzenia i ciasteczka – to wszystko było po to, by nie dać się samotności. I może czasem trzeba komuś pozwolić opowiadać te same anegdoty, nawet jeśli zna się je na pamięć.
– No dobra, tato. Ale jedno ustalmy. Żadnych całusów przy ołtarzu.
– Obiecuję. Tylko rozmowy. I może czasem kruche ciasteczko.
Natalia, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na mikołajki mąż miał gest. Kochanka musiała być grzeczna, bo dostanie od niego luksusowe perfumy i biżuterię za 500 zł”
- „Mąż przy mamusi ciągle stęka, że go zaniedbuję. A ona wtedy leci prać mu skarpetki z czułością”
- „Pożyczyłam zięciowi 50 tys., bo ufałam mu jak własnemu dziecku. W jednej chwili straciłam godność i oszczędności życia”

