Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie przestaliśmy z Markiem być parą. Może wtedy, gdy wracał z pracy i pierwsze, co robił, to zamykał się w łazience z telefonem, żeby przewijać TikToka. A może wtedy, gdy przestaliśmy się całować na dobranoc, bo każde z nas zjadało stres osobno i kładło się spać w osobnych światach. Od sześciu lat jesteśmy małżeństwem, a ja czuję się, jakbym mieszkała z kolegą z pracy. Tym, co to mówi „cześć”, „dobranoc” i „jak leci”, ale nawet nie zauważa, że coś się we mnie zmienia. Marek nie jest złym człowiekiem. Po prostu… chyba mnie nie widzi. Nie tak naprawdę. A ja z dnia na dzień czuję się bardziej przezroczysta.

Święta spędzaliśmy jak co roku u jego rodziców. Długi stół przykryty białym obrusem, jajka faszerowane, chrzan, żurek i ciotki, które pytają, kiedy w końcu dziecko. Matka Marka – apodyktyczna kobieta z wieczną kontrolą w oczach – ustawia wszystkich jak żołnierzy. A jego ojciec, Wiktor… Cóż. Kiedyś był mi raczej obojętny. Miałam go za zdystansowanego faceta po pięćdziesiątce, z wiecznie skrzywioną miną i koszulami zbyt eleganckimi jak na emeryta.

Ale w tym roku spojrzałam na niego inaczej. Może dlatego, że kiedy wszyscy rozmawiali, on patrzył tylko na mnie. Może dlatego, że jego uśmiech – delikatny, prawie niezauważalny – przypomniał mi, że jestem kobietą. Nie tylko żoną. A może dlatego, że gdy nasze kolana zetknęły się pod wielkanocnym stołem... on ich nie cofnął. Przeciwnie. Zostały tam. Cicho, zdecydowanie, jakby ten gest coś znaczył.

Poczułam jego dotyk

Stół uginał się pod jedzeniem – żurek, ćwikła, pieczeń w galarecie, jajka z majonezem. Gwar rozmów, stukanie sztućców, brzęk kieliszków. Usiadłam między Markiem a Wiktorem. Wiktor pachniał wodą kolońską, którą poczułam od razu, delikatną, męską. Zegar wybił dwunastą.

– To może za zdrowie nas wszystkich – powiedziała matka Marka, unosząc kieliszek.

Wszyscy zaczęli pić. Wiktor też. A potem... poczułam. Jego kolano. Delikatne muśnięcie. Myślałam, że to przypadek, ale on się nie cofnął.

Zamarłam. Przełknęłam ślinę. Nie spojrzałam na niego od razu. Udawałam, że słucham ciotki. A potem, powoli, zerknęłam w bok. Wiktor patrzył w kieliszek. Ale kąciki jego ust... lekko drgnęły.

Dobrze, że jesteś z nami, Alicjo – powiedział cicho. – Święta bez ciebie byłyby... mniej barwne.

– Miło mi. Cieszę się, że mogę być – odpowiedziałam, nerwowo poprawiając serwetkę.

Marek obok mnie wciągał szynkę, nie zauważając niczego. Ale ja... czułam, jak pod stołem moje kolano styka się z jego ojcem. Nie cofnęłam nogi. Nie wiem dlaczego. Może chciałam sprawdzić, czy on się cofnie. Nie zrobił tego. A ja nie mogłam przestać o tym myśleć.

To był flirt

Minęły dwa dni. Święta się skończyły, a ja wróciłam do pracy i swojej codzienności, ale nie mogłam się skupić. Kolano. To jedno, delikatne dotknięcie. Głupie, absurdalne... a jednak moje ciało pamiętało. We wtorek wieczorem, gdy Marek już spał, usłyszałam dźwięk wiadomości.

Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś w niedzielę. Miło było siedzieć obok”.

Zamarłam z telefonem w dłoni. Serce biło szybciej.

Wpatrywałam się w ekran, nie wiedząc, co robić. Odpisać? Zignorować? To tylko zdanie. Nic zobowiązującego. I właśnie dlatego – takie niebezpieczne.

Po dziesięciu minutach odpisałam:

„Również miło wspominam. Dziękuję”.

Nie minęła minuta, gdy dostałam kolejną wiadomość.

„Zastanawiałaś się może, jakby wyglądał świat, gdybyśmy poznali się wcześniej?

Zadrżały mi palce. Wiedziałam, że to gra. Że powinnam skończyć to natychmiast. Ale moje ciało było szybsze od rozsądku.

„Czasem sobie wyobrażam różne rzeczy”.

Od tej chwili pisaliśmy codziennie. Czasem o pogodzie, czasem o filmach, a czasem... o tym, czego nie mówimy innym. Marek niczego nie podejrzewał. A ja żyłam między jednym światem a drugim – z nim i z jego ojcem.

Nagle mnie pocałował

Była sobota. Matka Marka poprosiła mnie, żebym pomogła jej w ogrodzie – "bo ty, Alicjo, tak ładnie przycinasz te hortensje". Marek miał wyjazd służbowy. Zgodziłam się bez większego entuzjazmu. Czułam niepokój. Część mnie chciała, żeby Wiktor był w domu. Druga – panicznie się tego bała.

Wyszedł z kubkiem kawy na taras. Usiadł na krześle i długo patrzył, jak grzebię się w ziemi. Kiedy matka Marka poszła do spiżarni po kompot, Wiktor podszedł do mnie powoli.

– Zawsze tak uważnie traktujesz rośliny, czy tylko te tutaj? – zapytał.

Odwróciłam się. Stał zbyt blisko. Poczułam zapach tej samej wody kolońskiej, co w święta.

Staram się być delikatna – odpowiedziałam. – Rośliny tego potrzebują.

– A ludzie?

Spojrzałam mu w oczy. I wtedy to się stało – jego dłoń musnęła moją. Tylko przez chwilę. Ale nie odsunęłam się. Odwrotnie. Moje palce same, jakby niezależnie ode mnie, odpowiedziały na ten dotyk. Zaraz potem matka Marka zawołała nas z tarasu, ale on jeszcze przez moment stał blisko. I wtedy, cicho, ledwo słyszalnie, wyszeptał:

Wieczorem będę sam. Wpadnij, jeśli będziesz chciała porozmawiać.

Nie odpowiedziałam. Ale przyszłam. Wiktor otworzył drzwi. W domu pachniało winem i cynamonem.

– To, co robimy, jest… niewłaściwe – powiedziałam, zanim cokolwiek się zaczęło.

– To jest naturalne – odpowiedział. A potem mnie pocałował. Krótko. Bez pośpiechu. Jakby znał moje usta od lat.

Zaczęliśmy się spotykać

Od tamtego wieczoru wszystko się zmieniło. Zaczęliśmy się spotykać. Po cichu, w ukryciu. Raz w samochodzie, zaparkowanym na tyłach marketu, innym razem w parku – na ławce, gdy wszyscy już dawno zniknęli z alejek. Najczęściej jednak w jego domu, kiedy żona Wiktora jechała na kilka dni do siostry. Wtedy zapraszał mnie do środka bez słów. A ja wchodziłam jak ktoś, kto już zna drogę.

– Nie chcę cię zranić – mówił, zapinając mi sukienkę po naszym spotkaniu.

– A co, jeśli to ja zranię ciebie? – pytałam.

Ale nie odpowiadał. Zamiast tego głaskał mnie po plecach, w milczeniu.

W domu byłam inną Alicją. Marek nie zauważył niczego albo udawał. Jego świat kręcił się wokół projektów, tabel w Excelu i niedziałającej drukarki. Nasze rozmowy były suche jak chleb sprzed tygodnia. Wiktor dawał mi coś innego. Uwagę i dotyk. Napięcie, od którego robiło się ciepło pod skórą. Czasami po wszystkim leżałam z nim w sypialni i czułam się szczęśliwa. I jednocześnie pełna wstydu. Bo zdradzałam Marka z jego ojcem, ale nie umiałam przestać.

Każde spotkanie było jak nałóg. Mówiłam sobie, że to ostatni raz. Że więcej nie pójdę. Że to nie ma przyszłości. A potem przychodziła wiadomość:

„Jutro o 18. Tęsknię”.

I znów biegłam. Bez pytania. Bez wahania.

W nocy leżąc obok Marka, patrzyłam na jego spokojny sen i czułam się jak ktoś, kto już dawno przestał być tą samą osobą.

Przestałam być ostrożna

Wiedziałam, że coś się zbliża. Przestałam być ostrożna. Zaczęłam wracać do domu później, unikać dotyku Marka. Kiedy próbował mnie przytulić, cała sztywniałam. A on nie był głupi. Nie mówił nic przez kilka dni. Obserwował. Aż w końcu wybuchł.

Stałam w kuchni, kiedy wszedł z telefonem w ręku. Ręce mu się trzęsły.

– Co to ma być? – spytał, rzucając telefon na blat.

Zamarłam. Ekran był wygaszony, ale wiedziałam. Zobaczył wiadomość. Jedną z tych, które Wiktor wysyłał nocą, gdy nie mógł spać.

– Z moim ojcem?! Ty się słyszysz?! – krzyknął, a jego głos odbił się echem w kafelkach.

– To nie tak... – próbowałam coś powiedzieć, ale słowa więzły mi w gardle.

Od jak dawna?! – wrzasnął.

– Marek… Ja z tobą byłam... niewidzialna – powiedziałam cicho. – On mnie zauważył.

– A ja?! Ja cię nie zauważałem?! – oczy miał czerwone. – Nie wierzę... Jak mogłaś... z nim? Z moim ojcem?

Nie odpowiedziałam. Nie miałam już żadnego wytłumaczenia, które brzmiałoby mniej obrzydliwie niż sama prawda.

– Wiesz, co jest najgorsze? – dodał po chwili ciszy. – Że nawet teraz nie wyglądasz na winną. Wyglądasz jak ktoś... zakochany.

Zamilkłam. Bo miał rację. Spakował się w milczeniu. A ja stałam pod drzwiami jak skończona idiotka.

Wszystko wyszło na jaw

I to szybciej, niż się spodziewałam. I z hukiem. Matka Marka dostała ataku płaczu, gdy się dowiedziała. „Jak mogłeś, Wiktor?!” – krzyczała przez łzy. Marek nie odezwał się już do ojca. Zerwał kontakt, wyprowadził się, złożył pozew o rozwód. Ja… zostałam sama. Wiktor próbował mnie bronić.

– To ja pierwszy wyszedłem z inicjatywą – mówił rodzinie. – To moja wina.

Ale to nic nie zmieniło. Dla wszystkich byłam tą, która zniszczyła rodzinę. Która wdała się w romans z teściem. Wszyscy odwrócili się ode mnie.

Zamieszkałam sama, w wynajętej kawalerce. Wiktor dzwonił. Pisał. Przychodził pod blok. Przez jakiś czas nawet go wpuszczałam. Ale z każdym jego „kocham cię” coraz bardziej rozumiałam jedno – to nie była miłość. To było pragnienie. Samotność. I moje desperackie wołanie o uwagę.

Któregoś dnia, po nocy spędzonej razem, ubrał się i powiedział:

Może to była pomyłka… ale najpiękniejsza z możliwych.

Uśmiechnęłam się przez łzy. I już więcej się nie spotkaliśmy. Czasem myślę o Marku. O jego oczach tamtego wieczoru, kiedy trzymał w ręku telefon i pytał, czy naprawdę mnie stracił. Odpowiedź znał już wtedy. Nie wiem, czy to wszystko było tego warte. Może to była tylko ucieczka przed pustką.

Alicja, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama