Reklama

Czasami, kiedy patrzę na siebie w lustrze, mam wrażenie, że widzę kogoś obcego. Kogoś zmęczonego, z cieniem smutku pod oczami, którego nie potrafię już z siebie zrzucić. Mam dwóch synów w podstawówce i męża, którego prawie nie widuję. Prowadzimy wspólne gospodarstwo domowe. I to by było na tyle. Nasze małżeństwo przestało być relacją, a stało się organizacją. On przynosi pieniądze, ja zarządzam codziennością. Dzieci, obiady, rachunki, zakupy, pranie, sprzątanie. I cisza. Wieczna, niezręczna cisza między mną a Danielem.

Pamiętam, że kiedyś byliśmy zakochani. Potrafił mnie wtedy rozśmieszyć do łez. Całował mnie po karku, jak tylko przechodził obok, szeptał: „jesteś najpiękniejsza”. Teraz nawet nie wiem, czy pamięta, jak mam na imię.

Teść miał się do nas wprowadzić

Zanim w naszym życiu pojawił się Zygmunt, ojciec Daniela, moje dni wyglądały jak zacięta taśma. Dzień świstaka. Budzik, dzieci, śniadanie, korki, praca, powrót, obiad, lekcje, kolacja, bajka, sen. Powtórz. I znowu. Czasem wieczorem siedziałam na tarasie, wpatrując się w ogród, który sama założyłam, i zastanawiałam się, co się ze mną stało. Gdzie się podziała ta dziewczyna, która miała plany, marzenia, która kochała tańczyć w kuchni do głośnej muzyki?

Wtedy Zygmunt się u nas pojawił. Miał zamieszkać na chwilę, raptem kilka tygodni, bo u niego w domu zaczął się generalny remont. Daniel stwierdził, że najrozsądniej będzie, jak jego ojciec przeniesie się do nas.

Tylko na jakiś czas – powiedział.

Wzruszyłam ramionami. Zygmunt był miły. Starszy pan, wdowiec, z klasą. Nie robił problemów, był pomocny, wręcz ujmująco delikatny w byciu gościem. Z początku obawiałam się, że będzie wchodził mi w kompetencje, że będzie siedział w kącie i oceniał, jak prowadzę dom. Ale on tylko słuchał. I patrzył. Tak, patrzył na mnie w sposób, którego od dawna nikt mi nie zafundował. To właśnie wtedy zaczęło się coś zmieniać.

Lubiłam z nim rozmawiać

– Kawy? – zapytałam, zerkając na Zygmunta, który od rana siedział w kuchni z książką.

– Chętnie – uśmiechnął się i odłożył okulary na stół. – Ale tylko jeśli pijesz ze mną.

Zaskoczył mnie. Od miesięcy nikt mnie o nic nie prosił. Raczej tylko oczekiwano, że coś zrobię. Usiadłam naprzeciwko niego z dwoma filiżankami.

– Daniel znowu w pracy? – zagadnął łagodnie.

– Jak zwykle – westchnęłam, nie kryjąc znużenia. – Od kiedy awansował, przestał istnieć w domu.

Zygmunt nie odpowiedział od razu. Pochylił się nad filiżanką, pociągnął łyk i spojrzał na mnie uważnie.

– Czasem zastanawiam się, czy samotność we dwoje nie boli bardziej niż samotność w pojedynkę – powiedział cicho.

Sparaliżowało mnie. Nie dlatego, że się z nim nie zgadzałam. Właśnie dlatego, że trafił dokładnie w punkt. Otworzyłam usta, ale nie wiedziałam, co odpowiedzieć. On tylko się uśmiechnął.

– Jesteś młoda. Masz w sobie jeszcze ciepło. Tylko nikt go chyba dawno nie dotknął.

Zacisnęłam palce na filiżance. Nagle poczułam się naga. Rozebrana ze zmęczenia, z frustracji, z udawania. On to wszystko widział. A ja… byłam wdzięczna, że ktoś w końcu to dostrzegł. Kiedy wyszedł do ogrodu, zostałam sama. Siedziałam w ciszy, w której wciąż odbijały się jego słowa. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam coś więcej niż znużenie. I to mnie przeraziło.

To była magia chwili

Deszcz walił w okna jak oszalały. Dzieci spały, Daniel, jak zwykle, utknął „na callu z klientem” – czyli pewnie siedział w hotelowym barze. Zygmunt siedział w salonie, zapatrzony w film, którego tytułu nawet nie znałam. Weszłam z kocem w rękach.

– Zmarzłam – powiedziałam cicho, choć sama nie wiedziałam, po co to mówię. Przecież było ciepło.

Zygmunt tylko wyciągnął rękę, wskazując miejsce obok siebie. Usiadłam. Objął mnie bez słowa. Delikatnie, naturalnie. Jakby to było najnormalniejsze na świecie. I wtedy poczułam. Że oddycham. Że moje ciało jeszcze potrafi się napinać od dotyku. Że nie jestem przezroczysta. W jego uścisku było coś, czego nie znałam od lat – czułość bez obowiązku.

Obróciłam się do niego. Nasze twarze były tak blisko, że czułam jego oddech.

To chyba... nie powinno się dziać – szepnęłam.

Zamiast odpowiedzi, pocałował mnie. Cicho, ostrożnie. Jakby pytał, czy może. Nie odsunęłam się. Potem wszystko było jak sen. Jego dłonie na mojej talii. Moje palce zaplątane w jego siwe włosy. Nasze oddechy, przyspieszone, nierówne. Cały czas szeptałam w myślach: „To nie dzieje się naprawdę. To się nie dzieje naprawdę.” A jednak się działo.

Kiedy leżeliśmy potem w ciszy, z poczuciem, że coś pękło nieodwracalnie, on powiedział tylko:

To był błąd.

Nie odpowiedziałam. Nie mogłam. Tylko wstałam, wzięłam koc i wyszłam do sypialni. Cała się trzęsłam. Nie z zimna. Z winy. I z tego, jak bardzo nie żałuję.

Byłam w ciąży

Minęło kilka tygodni. Zygmunt nadal u nas mieszkał. Udawałam, że wszystko jest po staremu. W kuchni uśmiech, przy dzieciach cierpliwość, dla Zygmunta – obojętność. Ale kiedy myślałam, że jestem sama, zatrzymywałam się w lustrze i szeptałam do siebie: „Co ja zrobiłam?”.

Wtedy przyszło pierwsze ukłucie. Dosłownie. Mdłości złapały mnie w środku obiadu. Oparłam się o zlew, czując, jak żołądek podjeżdża mi do gardła. Nie byłam chora. To było inne. Znałam to uczucie. Już raz tak się zaczęło.

Wieczorem, kiedy dzieci zasnęły, pobiegłam do apteki. Kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście, kolana ugięły mi się same. Usiadłam na brzegu wanny. I płakałam. Po cichu. Jakbym bała się, że ktoś usłyszy prawdę, którą właśnie zrozumiałam.

Następnego dnia poszłam do przyjaciółki Ani. Zrobiła herbatę i nie pytała, tylko patrzyła.

– Jest coś, co chcesz mi powiedzieć? – zapytała, siadając obok.

– Nie wiem… Może jestem w ciąży.

– Z Danielem? – spytała bez żadnych emocji.

– Anka… Ja... – zaczęłam, ale głos mi się załamał.

Ona tylko westchnęła i ujęła moją dłoń.

– Nie musisz nic mówić. Ale jeśli to nie jego dziecko... musisz się przygotować na konsekwencje.

Patrzyłam na nią w milczeniu. Ona już wiedziała. A ja? Ja dopiero zaczynałam sobie to uświadamiać.

Teść był w szoku

Nie spałam całą noc. Wpatrywałam się w sufit, słuchając równomiernego oddechu Daniela, który nawet nie zauważył, że wróciłam późno do łóżka. W brzuchu czułam dziwne mrowienie – niepokój pomieszany z pewnością. Musiałam to powiedzieć Zygmuntowi. Spotkałam go w ogrodzie. Kosił trawnik, jakby życie było zupełnie zwyczajne. Serce waliło mi jak młot.

– Zygmunt… musimy porozmawiać – zaczęłam, czując, jak drży mi głos.

Wyłączył kosiarkę, spojrzał na mnie uważnie.

– Stało się coś?

– Jestem w ciąży – wyrzuciłam z siebie, zanim odwaga zdążyła mi uciec. – I… nie mam pewności, czy to dziecko Daniela.

Jego twarz stężała. W oczach pojawiło się coś, czego nie umiałam nazwać – może strach, może ból.

– Justyna… – wyszeptał. – Na litość boską…

To prawdopodobnie ty jesteś ojcem – dodałam, a łzy same popłynęły mi po policzkach.

Długo milczał. Potem podszedł i chwycił mnie za ramiona.

– Nie możemy tego powiedzieć Danielowi. Nigdy. Rozumiesz? – jego głos był twardy, stanowczy. – To by go zniszczyło. Zniszczyłoby wszystko.

– Ale jak ja mam z tym żyć? – zapytałam rozpaczliwie. – Jak mam patrzeć mu w oczy?

– Tak, jak dotąd. Milcząc – odparł z goryczą. – Jeśli naprawdę chcesz dobra dla swojego męża i dzieci, zachowaj to w tajemnicy.

Odwrócił się i wrócił do kosiarki, jakby ta rozmowa w ogóle się nie wydarzyła. A ja zostałam z ciężarem, którego nie udźwignę sama.

Miałam mętlik w głowie

Od tamtej rozmowy z Zygmuntem wszystko we mnie skostniało. Uśmiechałam się, gotowałam obiady, prałam koszule Daniela – ale to była tylko gra. Codzienność, w której każdy ruch był wymuszony. Daniel nagle jakby się ocknął. Zaczął przychodzić wcześniej do domu, pytać o dzieci, nawet o mnie. Pewnego wieczoru przyniósł bukiet tulipanów.

– Pomyślałem, że dawno ci nie kupiłem kwiatów – powiedział niezgrabnie, jakby się tłumaczył.

– Dziękuję – wyszeptałam, czując, jak dławi mnie wstyd. Bo kiedy on próbował naprawiać małżeństwo, ja nosiłam w sobie sekret, który mógłby je rozsadzić na kawałki.

W nocy przewracałam się z boku na bok, nasłuchując własnych myśli. „To jego dziecko. Musi być. Przecież byliśmy razem z Danielem…” – powtarzałam w kółko, ale w głębi wiedziałam, że to samooszukiwanie. W spojrzeniu Zygmunta widziałam tę samą niewypowiedzianą pewność.

Próbowałam mówić o tym Ani, ale tylko pokręciła głową.

– Justyna, masz dwie drogi: albo to wyznasz, albo będziesz z tym żyła. Ale pamiętaj – każda z nich będzie cię słono kosztować.

Wybrałam milczenie. Każdego dnia zakładałam maskę – żony, matki, kobiety, której życie toczy się spokojnie. A jednak wewnątrz byłam rozdarta. Bo wiedziałam jedno – niezależnie od tego, co powiem czy zrobię, już nigdy nie będę tą samą Justyną.

Justyna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama