Reklama

Mam trzydzieści sześć lat i od sześciu jestem mężem Anity. Pracuję z domu jako grafik freelancer, co oznacza, że większość czasu spędzam w ciszy – z wyjątkiem stukania w klawiaturę i szumu ekspresu do kawy. Anita pracuje w dziale HR dużej korporacji. Zawsze wraca późno i często rozmawia przez telefon dłużej, niż ze mną.

Nie kłócimy się. Po prostu z dnia na dzień zaczęliśmy przestawać ze sobą rozmawiać. Mijaliśmy się w przedpokoju. Piliśmy poranną kawę w milczeniu. W weekendy oglądaliśmy seriale, nie komentując ani jednego odcinka. Czasem łapałem się na tym, że tęsknię za nią… mimo że była tuż obok.

Zróbmy coś radykalnego – powiedziała Anita przy kolacji, sięgając po kieliszek wina.

– Radykalnego?

Tydzień ciszy. Czytałam o tym w internecie. Bez telefonów, bez wiadomości. Żadnego kontaktu. Ty robisz swoje, ja swoje. A potem… zobaczymy, co dalej.

Nie rozumiałem do końca, po co to wszystko. Ale się zgodziłem. Może chciałem poczuć coś innego niż tę przewlekłą obojętność, która zagnieździła się między nami. Pożegnaliśmy się chłodno. Bez buziaka. Bez „kocham cię”. Zamknęły się za nią drzwi. I zaczęła się cisza, która miała nam pomóc. Albo wszystko zniszczyć.

Nie mogliśmy się nagadać

Pierwsze godziny były dziwnie lekkie. Mieszkanie wydawało się większe, jakby po Anicie zostało w nim echo. Posprzątałem kuchnię, włączyłem cicho radio, zrobiłem sobie kawę z pianką. Nawet przez chwilę pomyślałem, że to może być dobry tydzień. Że odpocznę od wszystkiego – nawet od niej. Ale kiedy nadszedł wieczór, cisza zaczęła mi ciążyć. Złapałem się na tym, że co chwilę spoglądam na telefon, mimo że dobrze wiedziałem, że ona nie napisze.

W końcu wysłałem wiadomość do Sylwii. Zwykłe: „Hej, co tam?”. Poznaliśmy się na uczelni, studiowaliśmy grafikę w jednej grupie. Po dyplomie kontakt się urwał, ale jakoś niedawno zaczęliśmy lajkować sobie posty. Sylwia odpisała od razu.

„Hej, Robert! Wow, minęły wieki! U mnie stabilnie. Co u ciebie?”

„Mamy z żoną tydzień wolności. Trochę mi tu samotnie, więc pomyślałem, że się odezwę”.

A może kawka? Jutro? Mam wolne”.

Spotkaliśmy się w kawiarni na Żoliborzu. Sylwia wyglądała inaczej, niż ją zapamiętałem – bardziej kobieco. Pachniała lawendą i miała długie, rude włosy. Rozmawialiśmy prawie dwie godziny. O studiach, o życiu, o tym, jak Anita zaproponowała ten cały „eksperyment ciszy”.

To odważne… – mruknęła, patrząc mi w oczy. – Albo wręcz niebezpieczne.

– A może jedno i drugie?

Zanim wyszedłem, Sylwia uśmiechnęła się i rzuciła lekko:

Jakbyś chciał się jeszcze spotkać, daj znać.

Wróciłem do pustego mieszkania. Długo siedziałem w kuchni, trzymając telefon w dłoni. Nie napisałem. Ale też nie usunąłem rozmowy.

Cisza się przedłużała

Nadszedł czwarty dzień ciszy. Rano obudziłem się z dziwnym niepokojem – takim, którego nie potrafisz nazwać, ale nie daje ci spokoju. Przecież nic się nie stało. Żadna wiadomość, żadna kłótnia. Po prostu cisza.

Zaparzyłem kawę i usiadłem na kanapie z laptopem. Zamiast projektować, przeglądałem zdjęcia. Zatrzymałem się na jednym – Anita i Michał, uśmiechnięci, objęci. W tle choinka, firmowa wigilia sprzed roku. Michał... tak, coś było w jego spojrzeniu. Za często do niego wracałem ostatnio.

Michał to jej kolega z pracy, o którym mówiła zbyt często i zbyt ciepło. Zawsze niby towarzysko, zawsze przy okazji. Kiedyś powiedziała:

Michał to dobry człowiek. Pomaga, nie ocenia. Fajnie się z nim rozmawia.

Wtedy nie pomyślałem nic więcej. A teraz? Siedziałem i zastanawiałem się, z kim Anita spędza ten tydzień ciszy. Zadzwoniłem do Mariusza – mojego kumpla.

– Aaa, ty masz ten... eksperyment? – zapytał, gdy mu opowiedziałem.

– No. Myślisz, że to głupie?

– Myślę, że to nie brzmi jak ratowanie małżeństwa. Bardziej jak... wymówka.

– Myślisz, że ona z kimś jest?

– Nie wiem. Ale gdyby moja żona mówiła o ciszy, to bym się nie zgodził. Cisza to świetna przykrywka.

Wieczorem zadzwoniła Sylwia. Odrzuciłem połączenie. Napisała, że chce się spotkać. Wysłałem tylko:

„Nie dziś. Może innym razem”.

A potem spojrzałem w ciemność za oknem i pomyślałem: „co jeśli ten tydzień to jej plan na odejście?”.

Myślałem, że się ucieszy

Wreszcie przyszedł siódmy dzień. Koniec eksperymentu. Wstałem wcześniej niż zwykle. Posprzątałem całe mieszkanie, starłem kurze. Zrobiłem zakupy – Anita lubiła borówki, kupiłem dwie paczki. Na obiad ugotowałem risotto z grzybami. Na stole postawiłem świeże kwiaty. Wazon, który sam jej kiedyś zrobiłem z gliny na zajęciach ceramicznych, jeszcze zanim się pobraliśmy.

Byłem gotowy na powrót. Na nowy początek. Kiedy usłyszałem klucz w zamku, serce zaczęło mi walić jak szalone. Otworzyła drzwi i weszła cicho. Miała na sobie czarny płaszcz, którego wcześniej nie widziałem. Pachniała innym perfumami. Jej torba była cięższa niż zwykle.

– Hej – powiedziałem z uśmiechem, którego nie czułem.

– Cześć – odparła cicho, zdejmując buty.

Zrobiłem kolację, twoje ulubione risotto. Chcesz zjeść?

Skinęła głową. Usiedliśmy przy stole. Jadła powoli, jakby nie czuła smaku. Ja mówiłem – o tym, co robiłem, jak się czułem, o spotkaniu z Sylwią, ale bez szczegółów. A potem powiedziałem:

Tęskniłem za tobą przez ten tydzień.

Odstawiła widelec. Wzięła łyk wody. Spojrzała na mnie. Wtedy coś mnie tknęło.

– Ja… nie wiem, co czuję, Robert – szepnęła. – Przepraszam.

Zamilkłem. Czułem, jak wszystko, co zbudowałem przez ten tydzień, zaczyna się rozpadać.

Jest ktoś inny? – zapytałem cicho, choć znałem odpowiedź.

Nie odpowiedziała od razu. A potem skinęła głową.

Michał? – zapytałem.

– Tak.

Risotto stygło, a ja siedziałem jak sparaliżowany, niezdolny do żadnego ruchu.

Miał być początek, a był koniec

Zobaczyłem, jak pakuje ubrania do walizki.

To miał być nasz nowy początek! – krzyknąłem.

Stała przy szafie, metodyczna, spokojna. Jej twarz była jak z kamienia. Otwierała szuflady, składała rzeczy w równą kostkę. Patrzyłem, jak zabiera to, co należało do niej, ale co było też moją codziennością.

Dla mnie to był koniec – powiedziała, nawet nie patrząc w moją stronę. – Ja... ja już dawno odeszłam. Tylko jeszcze tu mieszkałam.

– Odeszłaś?! – podszedłem bliżej. – To po co ten cały teatr? Po co ten eksperyment? Żeby łatwiej ci było spakować walizkę bez krzyku?

– Nie chciałam, żeby to wyszło tak… dramatyczne. Chciałam zobaczyć, czy jeszcze coś czuję. Ale nie czuję. I nie chcę cię dłużej oszukiwać.

– To tylko zauroczenie? – zapytałem. – Spałaś z nim?

Zamilkła. W odpowiedzi zamek walizki zatrzasnął się głośno, ostro. Jak wyrok.

Co on ci daje, Anita? Co on ci daje, czego ja nie potrafiłem?

Spojrzała na mnie pierwszy raz tego dnia naprawdę.

Przy nim jestem sobą. Nie muszę udawać, że wszystko jest dobrze. I nie duszę się w tej ciszy.

– W ciszy?! – wybuchnąłem. – Przecież to ty ją zaproponowałaś!

– Bo już nie umiałam z tobą rozmawiać.

Chciałem ją zatrzymać. Chciałem coś jeszcze powiedzieć, może nawet błagać, ale słowa nie przechodziły mi przez gardło. Zamknęła za sobą drzwi. I w tej chwili pojąłem – nie wróci.

Nie miałem siły na nowe emocje

Minął dzień. Może dwa. Czas się zlał w jedno, jakby wszystko działo się w jednym, rozciągniętym bez końca popołudniu. Mieszkanie było ciche. Nie takie jak podczas „eksperymentu”. Tym razem cisza była prawdziwa. Ostateczna.

Napisałem do Sylwii: „Możemy się spotkać?”

Odpisała szybko. Spotkaliśmy się w tej samej kawiarni. Było mniej ludzi, zimniej. Siedzieliśmy w rogu przy oknie, piliśmy herbatę z pomarańczą. Sylwia patrzyła na mnie uważnie, ale nie zadawała zbyt wielu pytań.

Rozstaliście się? – zapytała w końcu.

Skinąłem głową.

– Tydzień wystarczył, żeby zrozumiała, że mnie nie kocha.

– A ty?

Zawahałem się. Spojrzałem na swoje dłonie, zaciśnięte na kubku.

– Ja... nie wiem już, kim jestem bez niej. Ale wiem, że nie chcę nikogo udawać.

Sylwia wzięła łyk herbaty, potem odsunęła filiżankę.

– Jeśli chcesz, możemy gdzieś pojechać. Zmiana otoczenia dobrze ci zrobi.

Uśmiechnąłem się słabo.

– Sylwia, zasługujesz na coś więcej niż gościa, który właśnie się rozsypał.

– Może. Ale może właśnie teraz najbardziej potrzebujesz, żeby ktoś z tobą posiedział. Bez planów i oczekiwań.

Pokiwałem głową, ale już wiedziałem, co powiem.

– Muszę się najpierw poskładać się sam. Od nowa. Bez nikogo.

Pożegnaliśmy się spokojnie. Bez obietnic. Kiedy wróciłem do mieszkania, nie było już Anity. Ale po raz pierwszy poczułem, że to może i lepiej.

Widocznie tak musiało być

Była druga w nocy, gdy wyszedłem z mieszkania. Chłodne listopadowe powietrze wgryzało się w policzki. Szum miasta zdawał się odległy, jakby ktoś ściszył świat. Szukałem odpowiedzi. Albo raczej – spokoju. Przeszedłem przez park, gdzie kiedyś spacerowaliśmy z Anitą w niedzielne popołudnia. Zatrzymałem się przy tej samej ławce. Pusta. Cisza miała nas zbliżyć. Okazała się bramą do końca.

Zastanawiałem się, czy ten eksperyment był tylko pretekstem. Może Anita już wtedy wiedziała, że chce odejść. Może potrzebowała tygodnia bez mnie, żeby upewnić się, że nie tęskni. A może naprawdę próbowała coś jeszcze uratować, ale to „coś” już dawno umarło.

Nie wiem. I chyba nigdy się nie dowiem. Ale wiem jedno: nie chcę udawać. Nie chcę trwać w ciszy z kimś, kto już mnie nie słyszy.

Gdy wróciłem do domu, usiadłem przy biurku. Wziąłem szkicownik i po raz pierwszy od dawna zacząłem rysować – nie dla klienta, nie dla pieniędzy. Dla siebie. Zacząłem budować nowy obraz siebie. Jeszcze nie wiem, kim będę. Ale wiem, kim już nie jestem: mężem, który czeka na miłość, która się nie wydarzy. Czasem rozpad to jedyna droga, by zacząć coś prawdziwego.

Robert, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama