Reklama

Nigdy nie przepadałam za sylwestrem. Zawsze wydawał mi się trochę na siłę wesoły, jakby wszyscy udawali, że są szczęśliwi tylko dlatego, że zegar wybija północ. W tym roku miałam jeszcze mniej powodów do świętowania. Nie miałam partnera. Nie miałam też koleżanek, z którymi mogłabym spędzić ten wieczór. Jakoś tak wyszło, że przez lata wszystkie relacje albo się rozpadły, albo wygasły. Zostałam sama. A właściwie nie do końca — był jeszcze mój kot, Maks. Cichy towarzysz moich wieczorów i świadek wielu łez. To z nim miałam spędzić tę noc: najgłośniejszą noc w roku.

Mijały minuty

— Dzień dobry, poproszę jedną bułkę i ser żółty, najlepiej ten w plastrach — powiedziałam do ekspedientki, starając się brzmieć pogodnie, jakby to był zwyczajny dzień.

Nie patrzyła na mnie zbyt długo, tylko odwróciła się w stronę lady i zaczęła pakować zakupy. Obok mnie stała para. On trzymał w ręku szampana, a ona śmiała się cicho, pokazując mu różowe plastikowe okulary z napisem „2026”.

— Weźmy te, wyglądasz w nich rozkosznie — powiedziała i trąciła go w ramię.

Przez chwilę czułam, jakby coś mnie ścisnęło w środku. Zapłaciłam i wyszłam ze sklepu. Na zewnątrz było szaro, ale śnieg skrzypiał przyjemnie pod butami. Niosłam siatkę z tymi kilkoma rzeczami, które miały mi „umilić” wieczór: tanie wino musujące, chipsy i kocie przysmaki. Wszystko to wyglądało jak karykatura normalnych zakupów sylwestrowych. Tylko że u mnie nie było „nas” — było „ja”.

Wróciłam do mieszkania, które pachniało kawą. Maks przeciągał się leniwie na kanapie. Podrapałam go za uchem, a on zamruczał.

— Tylko ty i ja, stary. Jak zwykle.

Usiadłam z nim pod kocem i zaczęłam przeglądać wiadomości w telefonie. Cisza. Żadnych zaproszeń, żadnych „Co robisz dziś wieczorem?”. Zrobiłam mały eksperyment — napisałam do jednej z dawnych koleżanek. Takiej, z którą kiedyś czasem chodziłam na kawę. „Masz jakieś plany na dziś?” — wysłałam, mimo że już znałam odpowiedź.

Mijały minuty. Zrobiłam herbatę. Włączyłam jakąś komedię w telewizji. Wiadomość pozostała bez odpowiedzi. Zresztą, sama się sobie dziwiłam. Przecież było jasne: ludzie tacy jak ja nie mają planów na sylwestra. Są niewidzialni. Maks zeskoczył z kanapy i zaczął dobierać się do torby z zakupami. Przynajmniej on miał jakiś cel.

Nie liczyłam na kolejną odpowiedź

Telefon zadźwięczał, gdy byłam w łazience. Zerwałam się niemal natychmiast, wycierając ręce o spodnie. Na ekranie pojawiło się powiadomienie z Messengera: „Monika — aktywna teraz”. Serce zabiło mi mocniej. To do niej pisałam. Nie byłyśmy blisko, ale jeszcze parę lat temu spotykałyśmy się na kawę po pracy. Potem ona dostała awans, przestała mieć czas, zresztą ja też się wycofałam.

Kliknęłam w rozmowę. Odpisała: „Hej, sorry, mam dziś gości. Może innym razem?”.

Znaczy: nie dzisiaj, nie teraz, nie, kiedy tego potrzebuję. Usiadłam na łóżku z telefonem w ręce. Wpatrywałam się w wiadomość jak w przekleństwo. Przypomniało mi się, jak kiedyś razem z Moniką jechałyśmy na weekend za miasto. Spałyśmy w jednym pokoju, rozmawiałyśmy do drugiej w nocy o facetach, matkach, planach na przyszłość. I dziś... nawet pięciu minut nie mogła dla mnie znaleźć.

Wzięłam głęboki oddech i odpisałam tylko: „Jasne, baw się dobrze”. Nie liczyłam na kolejną odpowiedź.

Włączyłam tryb samoprzekonywania

Maks wskoczył na moje kolana i ułożył się wygodnie. Pogłaskałam go odruchowo. Wiedziałam, że wieczór będzie długi. Tak długi, że aż zdawało się, że czas zatrzymał się specjalnie po to, bym mogła się rozpaść. Spojrzałam na zegarek. Siedemnasta trzydzieści.

Kobiety właśnie szykowali się do wyjścia, poprawiały fryzury, zakładały buty na obcasach, szukały szampana. A ja... założyłam grube skarpety, zrobiłam sobie herbatę malinową i przygotowałam miejsce dla kota.

Włączyłam tryb samoprzekonywania. „Nie potrzebuję ludzi. Jest dobrze tak, jak jest. Jest spokojnie. Jest cicho”. Czy było mi dobrze? Nie. Było cicho. Wiedziałam, że muszę jeszcze wyjść po karmę dla Maksa. Rano wszystko odkładałam, nie miałam nastroju, ale teraz nie było już wymówek. Wciągnęłam kurtkę, założyłam czapkę i z niechęcią wyszłam z domu.

W środku było jeszcze gorzej

Ulica była pełna ludzi. Mijali mnie z uśmiechami, w błyszczących ubraniach, z siatkami pełnymi chipsów, serduszkowych balonów i butelek szampana. Market był pełen. Przed wejściem spotkałam sąsiadkę z dołu. Miała na sobie sukienkę z cekinami i różowe szpilki, mimo że śnieg sięgał po kostki.

— Idziesz na jakąś imprezę? — zapytała z uprzejmym uśmiechem.

— Nie, tylko po karmę dla kota — odpowiedziałam.

— A, no tak... No to powodzenia! — rzuciła i zniknęła w tłumie jak balonik, który ktoś wypuścił z ręki.

W środku było jeszcze gorzej. Kolejki ciągnęły się do samych drzwi, a między półkami pary i grupy znajomych tłoczyły się, śmiejąc i przepychając w żartach. Ja stałam w dziale zoologicznym i próbowałam nie myśleć o tym, jak bardzo nie pasuję do tej atmosfery. Zatrzymałam się też przy półce z winami. Przede mną stali młodzi ludzie, może po dwudziestce. On obejmował ją w talii, ona wybierała coś z półki.

— To może to półsłodkie, co piliśmy na urodzinach Julki? — spytała.

— Jasne, to było dobre. A później? Chcesz jeszcze coś?

— Może likier? Na zakończenie roku trzeba coś słodkiego.

Zamknęłam oczy. Niby przypadkiem wybrałam coś ze środkowej półki. Nie znałam się na winach, kupiłam to, co wyglądało na wystarczająco tanie, by nie czuć się luksusowo, ale i wystarczająco drogie, by nie wyglądać jak osoba, która przyszła tu tylko po zapomnienie. W drodze do kasy złapałam jeszcze pudełko lodów. Niech będzie — dziś mogę. Przede mną kobieta miała w koszyku tylko dwie rzeczy: mrożoną pizzę i małego szampana.

Też sama? — rzuciłam cicho, bardziej do siebie niż do niej.

Spojrzała na mnie, jakby zaskoczona, że ktoś to zauważył. Tylko skinęła głową. Nie znałam jej, ale przez chwilę czułam, jakbyśmy się rozumiały.

Wyłączyłam dźwięk

Wróciłam do mieszkania z czerwonymi policzkami od mrozu i głową pełną cudzych rozmów. Zamknęłam drzwi, zdjęłam buty i od razu poczułam ulgę. Cisza była gęsta, ale znajoma. Maks siedział przy misce i patrzył na mnie z wyrzutem.

— Już, już, wiem. Świat się nie skończy, jeśli kolacja będzie pięć minut później — powiedziałam, nakładając mu karmę.

Zjadł z entuzjazmem, jakby to był najlepszy dzień w jego życiu. Pomyślałam, że ktoś tu jednak czekał na mój powrót. Otworzyłam wino, trochę niezdarnie, i nalałam sobie do jedynego kieliszka, jaki miałam. Resztę butelki odstawiłam na stół, obok chipsów i lodów, które zdążyły już lekko się rozpuścić. Usiadłam na kanapie, Maks wskoczył obok mnie i położył łapę na moim udzie. Zawsze robił to w momentach, gdy byłam najbardziej napięta.

— Wiesz, że miało być inaczej? — powiedziałam do niego cicho. — Miał być ktoś jeszcze. Śmiech. Zdjęcia. Może nawet sukienka, której nigdy nie noszę.

Odpowiedział mi tylko mrauknięciem. W telewizji leciał sylwestrowy koncert. Prowadzący krzyczał z entuzjazmem, publiczność machała Wyłączyłam dźwięk. Wstałam, podeszłam do okna i spojrzałam na rozświetlone miasto. W niektórych oknach ludzie już wznosili toasty. Podniosłam kieliszek.

— No to za nas — powiedziałam. — Za przetrwanie kolejnego roku.

Maks spojrzał na mnie, jakby to było zupełnie wystarczające. Wtedy zrozumiałam, że to nie była radość. Po prostu się z tym pogodziłam.

Rozległ się pierwszy huk

Zegar na piekarniku pokazywał dwudziestą trzecią czterdzieści osiem. Siedziałam na kanapie z kocem naciągniętym pod samą brodę i czułam, jak z każdą minutą robi mi się ciężej w klatce piersiowej. Ten moment zawsze przychodził nagle, choć wiedziałam, że nadejdzie. Ostatnie minuty starego roku miały w sobie coś bezlitosnego. Jakby ktoś odliczał czas do rozliczenia ze wszystkiego, czego nie udało się naprawić.

Wzięłam telefon do ręki. Przesunęłam palcem po ekranie. Zdjęcia sprzed lat. Ja z innym uśmiechem, inną fryzurą, ludźmi obok. Kiedyś byłam czyjąś koleżanką, czyjąś dziewczyną, czyjąś pierwszą osobą do zadzwonienia. Teraz byłam tylko numerem zapisanym głęboko w czyjejś liście kontaktów.

— Nie płacz — powiedziałam do siebie półgłosem. — Jeszcze nie.

Maks uniósł głowę i spojrzał na mnie czujnie, jakby wiedział, że zaraz coś pęknie. Przesiadł się bliżej, niemal wtulając we mnie bokiem. Jego ciepło było jedyną rzeczą, która trzymała mnie w tej chwili na powierzchni. Za oknem rozległ się pierwszy huk. Ktoś odpalił fajerwerki za wcześnie. Kolorowe światła odbiły się w szybie, jakby to było obce miasto, obce życie. Stałam przy oknie i patrzyłam, jak ludzie na balkonach przytulają się do siebie, jak podnoszą kieliszki, jak śmieją się bez skrępowania.

— Dziesięć, dziewięć, osiem… — usłyszałam z klatki schodowej. Ktoś liczył na głos.

Ja nie liczyłam. Zamknęłam oczy. Kiedy wybiła północ, miasto eksplodowało dźwiękiem i światłem. Ja tylko stałam w ciszy, z dłonią opartą o szybę. Maks zamiauczał cicho, zdezorientowany hałasem.

— Już dobrze — wyszeptałam. — To tylko nowy rok.

Nie składałam sobie życzeń. Bałam się, że znów nie będą miały gdzie się spełnić.

Zgasiłam światło

Po północy miasto jeszcze długo nie chciało zasnąć. Fajerwerki strzelały seriami, jakby ktoś próbował zagłuszyć ciszę, która i tak wracała między kolejnymi wybuchami. Usiadłam z powrotem na kanapie. Wino zdążyło zwietrzeć, lody rozpuściły się zupełnie, a ja nie miałam już ochoty ani na jedno, ani na drugie. Zostało zmęczenie. Takie nie od ciała, tylko od myślenia. Maks kręcił się niespokojnie, w końcu ułożył się na moim brzuchu i zasnął. Głaskałam go mechanicznie, patrząc w pusty ekran telewizora.

Przez chwilę przyszła mi do głowy myśl, że jutro wszystko będzie takie samo. Ten sam poranek, ta sama kuchnia, ten sam brak wiadomości w telefonie. I to była myśl, która bolała najbardziej, bo była prawdziwa. Zrozumiałam, że sylwester niczego nie zmienia. Nie zamyka drzwi, nie otwiera nowych. Jest tylko datą, którą ludzie obklejają nadzieją, żeby łatwiej było znieść to, co i tak trwa. Samotność nie znika wraz z północą, nie rozpływa się w huku fajerwerków. Ona siada obok i zostaje, jeśli wcześniej była już częścią życia.

Zgasiłam światło i poszłam spać, gdy za oknem robiło się już cicho. Nowy rok przyszedł dokładnie taki sam, jak poprzedni. A ja byłam w nim dokładnie taka sama: samotna, zmęczona, ale wciąż obecna. I to na razie musiało wystarczyć.

Natalia, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama