Reklama

Niektórzy mówią, że rodzicielstwo to sztuka odpuszczania. Ja przez całe życie wierzyłem, że to raczej obowiązek budowania. Budowania przyszłości, fundamentów, wartości. Odkładałem każdy grosz, rezygnowałem z własnych przyjemności, by moja córka mogła mieć to, czego ja nigdy nie miałem — wykształcenie, stabilność, szansę na coś więcej. Byłem pewien, że rozumie, dlaczego tyle od niej wymagam. Dlatego teraz, w grudniu, zbliżając się do świąt, czuję, jak z każdym dniem opada ze mnie nadzieja. W tym roku nie przełamię się z nią opłatkiem. Nie potrafię.

Nie jestem wylewny

Byłem młody, kiedy urodziła się Alicja. Miałem dwadzieścia dwa lata, żadnych oszczędności, żadnego planu, tylko wielką odpowiedzialność w ramionach. I miłość — tę bezwarunkową, która pcha człowieka do poświęceń. W tamtym czasie pracowałem na budowie, dorywczo, bez umowy. Po godzinach rozwoziłem jedzenie, żeby starczyło na mleko, pieluchy, potem na książki, podręczniki, korepetycje z matematyki, bo zawsze była słabsza z liczenia.

Nigdy jej nie naciskałem, ale pokazywałem, że nauka to droga do wolności. Że jeśli się postara, nie będzie musiała martwić się o rachunki jak ja. Nie będzie musiała odmawiać sobie kawy na mieście, żeby móc zapłacić czynsz. Ona słuchała. Chciała zostać psycholożką. Siedziała po nocach nad zeszytami, pytała mnie o znaczenie słów, opowiadała o swoich planach. Byłem dumny. Odkładałem na jej studia, zamiast kupić sobie używane auto. Jeździłem tramwajem i mówiłem sobie: „Jeszcze trochę, już niedługo, będzie warto”.

Nie jestem wylewny. Nie mówię często o uczuciach, nie głaszczę po głowie i nie ściskam bez okazji. Może powinienem. Może coś by to zmieniło, ale wtedy wydawało mi się, że jeśli daję przykład, jeśli pokazuję, że na nią liczę, to wystarczy. Miałem w głowie jeden scenariusz: moja córka kończy studia, zaczyna pracę, staje się niezależna. Prosty, logiczny plan. A jednak życie nie jest logiczne.

Naiwnie wierzyłem, że to prawda

Pamiętam, jak jeszcze w liceum potrafiła przyjść do mnie z kubkiem herbaty i zapytać, czy jestem zmęczony. Siadała na kanapie, owijała się kocem i mówiła:

— Tato, kiedyś ci to wszystko wynagrodzę.

Uśmiechałem się wtedy, nawet jeśli miałem za sobą dwanaście godzin pracy. Dla takich chwil warto było wracać do domu. Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęła się zmieniać. To nie stało się z dnia na dzień. Najpierw była trochę bardziej milcząca. Potem coraz częściej mówiła „zaraz”, „później”, „jestem zajęta”. Myślałem — dorasta, to normalne. Miała już osiemnaście lat, za chwilę matura, stres, wybór kierunku. Nie naciskałem, ale czułem, że ona się oddala. Jakby nie patrzyła już na mnie tym samym wzrokiem.

Wszystko wróciło na chwilę, gdy dostała się na uczelnię. Psychologia w dobrej państwowej szkole wyższej, w innym mieście. Pomogłem jej się przeprowadzić, kupiłem najtańsze, ale porządne meble. Miałem łzy w oczach, kiedy mówiła:

— Obiecuję, tato. Nie zmarnuję tej szansy.

Tylko że po pierwszym semestrze coś w niej pękło. Coraz częściej zostawała w akademiku, przestawała odbierać telefony. Mówiła, że ma dużo nauki, że wszystko jest dobrze. A ja naiwnie wierzyłem, że to prawda. Że nadal chce tego samego, co ja. Dopiero później dowiedziałem się, co tak naprawdę robiła z czasem, który miał być inwestycją w przyszłość.

Stałem chwilę w cieniu

Zaczęło się od sąsiadki. To ona zadzwoniła do mnie pewnego sobotniego wieczoru, pytając, czy Alicja wraca na święta. Zdziwiłem się, bo mówiła, że ma sesję i nie da rady. Zaczęło mi coś nie pasować. Zadzwoniłem do niej jeszcze raz, tym razem z innego numeru. Odebrała od razu.

— Halo? — Jej głos był pogodny, zbyt pogodny jak na kogoś, kto miał uczyć się do egzaminu z neuropsychologii.

— To ja. Tata.

Chwila ciszy.

— O, hej… Co się stało?

— Chciałem tylko zapytać, jak idzie nauka.

— W porządku. Siedzę właśnie nad notatkami.

Zacisnąłem zęby. Nie chciałem się kłócić przez telefon. Zmieniłem temat, pożegnałem się i od razu wsiadłem w samochód. Pożyczyłem od znajomego, nie czekałem nawet do rana. Dojechałem pod akademik około drugiej w nocy. Światła były zgaszone, ale przy bocznym wejściu stała grupka młodych ludzi. Zauważyłem ją od razu. Krótkie spodenki, jaskrawy makijaż, śmiała się głośno, obejmowała chłopaka, który wyglądał, jakby miał więcej tatuaży niż rozsądku.

Stałem chwilę w cieniu. Patrzyłem, jak moja córka, którą wyobrażałem sobie nad książkami, odurza się muzyką i czyjąś obecnością. Wróciłem do samochodu i odjechałem. Tego dnia nie powiedziałem jeszcze nic. Chciałem wierzyć, że to tylko chwilowe, że może odreagowuje stres. Człowiek potrafi dużo sobie wmówić, jeśli boi się prawdy.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami

Zebrałem się na rozmowę dopiero dwa tygodnie później, gdy przyjechała do domu na weekend. Usiadła przy stole z telefonem w dłoni, jakby widywała mnie codziennie. Nie wytrzymałem.

— Co z uczelnią? — zapytałem, próbując brzmieć spokojnie.

— Wszystko w porządku — odpowiedziała, nie odrywając wzroku od ekranu.

— Naprawdę? A mogłabyś mi powiedzieć, ile miałaś zaliczeń w tym semestrze?

Wreszcie na mnie spojrzała. Bez cienia zdziwienia, bez winy. Jakby wiedziała, że prędzej czy później zapytam.

— Tato, rzuciłam studia.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami.

— Co ty mówisz?

— Nie chcę tego robić. Męczyłam się. To nie dla mnie.

— To co jest dla ciebie? Siedzenie po nocach na imprezach? Facet z motocyklem?

Wzruszyła ramionami. Była spokojna. Zbyt spokojna.

— On mnie rozumie. Nie traktuje mnie jak projektu do realizacji. Tato, ja nie jestem twoim planem. Jestem sobą.

— Sobą?! — Uniosłem głos. — Sobą, którą przez dwadzieścia lat wspierałem, karmiłem, uczyłem, odkładałem każdy grosz, żebyś miała wybór, a ty to wszystko wyrzucasz?!

— To jest mój wybór — powiedziała twardo. — I nic ci do tego.

Wyszła z kuchni, zostawiając mnie samego z ciszą, która dźwięczała mi w uszach. Nawet nie spojrzała za siebie. A ja siedziałem i zastanawiałem się, kiedy przestałem być ojcem, a stałem się przeszkodą.

Wybór oznaczał odpowiedzialność

W Wigilię zawsze był u nas ten sam rytuał. Sianko pod obrusem, dwanaście potraw, puste miejsce dla niespodziewanego gościa, chociaż przez lata nikt się nie pojawił. Alicja zawsze siadała po mojej lewej stronie. Łamaliśmy się opłatkiem, ściskaliśmy, czasem się śmialiśmy z tych samych życzeń co rok wcześniej. W tym roku talerz dla niej czekał, ale krzesło było puste.

Zadzwoniła rano. Powiedziała, że nie przyjedzie. Że spędza święta z „nimi”. Nawet nie użyła jego imienia. Nie zapytała, jak się czuję. Nie spytała, co z mamą — choć od lat nie żyjemy razem, wciąż utrzymuję z byłą żoną poprawny kontakt, głównie ze względu na Alicję. Nie próbowałem jej przekonywać. Tego dnia i tak nie miałem już siły. Przygotowałem wszystko jak zawsze: pierogi, barszcz, śledzie. Nakryłem do stołu, chociaż wiedziałem, że będziemy tylko we troje: ja, siostra i jej mąż. W ciszy podzieliliśmy się opłatkiem. Przy pustym miejscu tliła się świeczka. Mała, cienka, jak moja nadzieja, że jeszcze coś się zmieni.

Wieczorem usiadłem sam na tarasie. Zimno szczypało w palce, ale nie miałem ochoty wracać do środka. W myślach powtarzałem jej słowa: „To jest mój wybór”. Nie potrafiłem ich zaakceptować. Dla mnie wybór oznaczał odpowiedzialność, konsekwencje. Dla niej — wolność, której nie rozumiem. Nie wiem, czy kiedykolwiek znowu przełamię się z nią opłatkiem.

Może jestem z innego pokolenia

Od tamtego wieczoru minęło kilka tygodni. Ani razu nie zadzwoniła i nie napisała. Ja też nie próbowałem się odezwać. Może to była duma, może rozczarowanie, może zwykły ból, który nie pozwala na kontakt. Mówią, że rodzice powinni kochać bezwarunkowo. Ja nadal kocham, tylko nie potrafię patrzeć, jak moja córka marnuje wszystko, co dla niej budowałem. Nie chodzi o to, że nie poszła drogą, którą jej wskazałem. Chodzi o to, że wszystko przekreśliła bez rozmowy, bez szacunku. Zamiast dialogu rzuciła mi w twarz ciszę. Zamiast uzasadnienia zrobiła bunt.

Może jestem z innego pokolenia. Dla mnie wolność nie oznaczała robienia tego, na co ma się ochotę. Oznaczała możliwość wybrania, ale z pełnym zrozumieniem, co się za tym kryje. Zacząłem ostatnio chować pudełka ze zdjęciami, które stały kiedyś na komodzie. Nie robiłem tego dlatego, że przestałem ją kochać — po prostu nie chcę, żeby mnie bolało, gdy mijam je każdego dnia. Zostawiłem tylko jedno, to z dzieciństwa. Ma tam może siedem lat, siedzi mi na kolanach, oboje się śmiejemy. Lubię myśleć, że wtedy mnie rozumiała.

Nie wiem, co przyniosą kolejne święta. Nie wiem, czy przy stole choć raz padnie jej imię. W tym roku nie przełamałem się z nią opłatkiem nie tylko dlatego, że jej nie było. Po prostu pierwszy raz poczułem, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy.

Wojciech, 53 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama