Reklama

Nigdy nie lubiłam wracać na święta. Niby ten sam dom, ten sam zapach zupy grzybowej i pierników, ale ja czułam się tam jak obca. Mama zawsze patrzyła na mnie tak, jakby chciała powiedzieć: „Znowu ci się nie udało, Julka”. I może miała rację. W tym roku przyjechałam po rozstaniu z facetem, bez pracy i z jednym walizkowym płaszczem, który udawał, że jest wełniany. W pociągu modliłam się o ciszę, o to, żeby mama się powstrzymała. Żeby było normalnie, chociaż przez jeden wieczór.

Pociąg się spóźnił. Wysiadłam w śniegu po kolana, niosąc reklamówkę pudełkiem kruchych ciastek. „Znowu bieda” – słyszałam już w głowie jej głos. Gdy otworzyłam furtkę, światło w kuchni paliło się jak zawsze. Ciepło biło z okna, a we mnie znowu włączyła się ta głupia nadzieja, że może tym razem będzie inaczej. Ale przecież wiedziałam, że nie będzie.

Nikt mnie nie przywitał

– No nareszcie. Już myślałam, że znowu się nie pojawisz – rzuciła mama, otwierając drzwi. W fartuchu w choinki, z mąką na policzku, ale zamiast uśmiechu – krzywo zaciśnięte usta.

– Cześć, mamo. Pociąg miał opóźnienie… – zaczęłam, ale nie dała mi dokończyć.

– Aha. Zostaw buty w przedpokoju, bo znowu będzie cały korytarz w błocie.

Zdjęłam przemoknięte kozaki i postawiłam torbę. Chciałam ją przytulić. Chociaż na sekundę. Ale ona już była odwrócona plecami, szła do kuchni.

– Pachnie ładnie… barszcz?

– Grzybowa. Jak zawsze – odpowiedziała z takim tonem, jakby robiła mi łaskę, że jeszcze pamiętałam, co gotuje na Wigilię.

Usiadłam w kuchni, starałam się nie patrzeć na stos garów w zlewie. Chciałam zapytać, czy w czymś pomóc, ale ona już wzięła się za pierogi, lepiła z takim zawzięciem, jakby walczyła z ciastem, nie z czasem.

– To co u ciebie? Znowu sama? – zapytała bez cienia współczucia.

– Rozstaliśmy się – odpowiedziałam spokojnie.

– Taaa… no tak. Ciągle się rozstajesz. A gdzie ty teraz w ogóle mieszkasz?

– Na razie u znajomej. Szukam pracy, coś się może znajdzie po nowym roku.

– Mhm. Dobrze, że chociaż ta znajoma cię przygarnęła – rzuciła, jakby mówiła o bezdomnym kocie.

Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą, żeby nie wybuchnąć. Mama nigdy nie podnosi głosu. Rani ciszej. Zawsze niby coś rzuca od niechcenia, niby żartem, niby troską. Ale jej słowa tną jak papier – niby nic, a boli. Wiedziałam już, że ta Wigilia będzie jak wszystkie inne. Cicha wojna, której nikt nie wypowiada, ale obie wiemy, że się toczy.

Mama miała pretensje

– Julia, podaj karpia. Skoro już siedzisz bezczynnie, to chociaż tyle możesz zrobić – powiedziała mama, nawet na mnie nie patrząc.

Sięgnęłam po półmisek, czując, jak oczy pieką mnie od ciszy. Stół był jak zawsze: białe serwetki, świeca z odciśniętym aniołkiem, opłatek na talerzyku. Ale w powietrzu wisiało coś gęstego, lepkiego. Jakby nie dało się oddychać.

– Kiedyś to chociaż coś ze sobą przywiozłaś. Pamiętasz ten sernik z ricottą? Ludzie cię chwalili… A teraz? Nic.

– Mamo… Nie miałam kiedy. Naprawdę miałam ciężki czas.

– Wszyscy mają ciężko, Julka. Ale jak się chce, to się da. Tylko niektórzy nigdy się nie nauczyli, że życie to nie tylko branie.

Zamarłam z łyżką w dłoni. Przełknęłam ślinę, która nagle zrobiła się ostra jak drzazga.

Przecież ja nic od ciebie nie chcę…

– A kto ci płacił czesne? Kto ci kupował kurtkę, jak nie miałaś na zimę? Ja cię zawsze ratowałam. I co z tego miałam?

– Naprawdę teraz? W Wigilię? – zapytałam szeptem.

– A co? To już nie można powiedzieć prawdy? Lepiej udawać, że wszystko cacy, co?

Odłożyłam łyżkę. Na stole coś brzęknęło. Świeca migotała, jakby też nie wiedziała, czy ma się palić dalej.

– Przepraszam. Muszę… – wstałam i odeszłam, zanim cokolwiek jeszcze powiedziała.

W łazience zamknęłam drzwi i osunęłam się na podłogę. Kolędy grały gdzieś z radia, radośnie i fałszywie. Tłumiłam łzy w ręcznik, żeby ich nie usłyszała. Byłam z powrotem w dzieciństwie. Wtedy też siedziałam w łazience i płakałam po tym, jak powiedziała, że marnuję jej życie. Tylko teraz byłam dorosła. A bolało jeszcze bardziej.

Pokłóciłyśmy się

Wróciłam do stołu po kilkunastu minutach. Oczy miałam czerwone, ale mama nie powiedziała nic. Udawała, że nie zauważa. W milczeniu nałożyła mi łyżkę kapusty z grzybami. Kolęda w tle przygrywała słodko, jakby chciała zamazać, że coś się tu właśnie psuło.

– No, jedz. Tylko nie mów potem, że byłaś głodna – rzuciła. – Bo to też się kiedyś zdarzało, prawda?

Zacisnęłam zęby.

– Mamo…

– Pamiętasz, jak płaciłam ci za korepetycje w liceum? A ty ledwo maturę zdałaś. Jakby to były pieniądze w błoto. I jeszcze ta napraw zęba – półtora tysiąca... Pamiętasz?

– Nie mogłam wtedy sama…

– A teraz też nie możesz. Praca, związki, wszystko ci się sypie. I co? Ja znowu mam ci pomagać? Ile razy można?

– Przestań! – wrzasnęłam, zrywając się z krzesła. – Nie prosiłam cię o to! Nigdy nie prosiłam, żebyś cokolwiek mi dawała!

– No jasne. Sama przyszłaś na ten świat, co? – parsknęła. – Wiesz, ile ja ci dałam? Ile wydałam, ile z siebie urwałam, żebyś miała normalne życie?

– Normalne?! – śmiałam się przez łzy. – Ty nie chciałaś mi dawać! Ty chciałaś, żebym była ci wdzięczna do końca życia! Żebym przepraszała za każdy grosz, który na mnie wydałaś!

– Jak ty się do mnie odzywasz… – wyszeptała, blada, z widelcem w dłoni.

– Nie chcę od ciebie nic! Ani pieniędzy, ani pomocy, ani nawet tej miłości, którą trzeba spłacać w ratach!

Trzasnęłam drzwiami tak, że figurka anioła na komodzie się zachwiała. Zostawiłam ją tam – z barszczem, z wyliczeniami, z tą cholerną grzybową, której nawet nie tknęłam.

Może to moja wina?

Szłam bez celu. Śnieg sypał mi w oczy, zlepiał rzęsy, ale nie chciało mi się nawet wycierać twarzy. Było cicho, jakby całe miasto wstrzymało oddech.

Zatrzymałam się przy przystanku, gdzie jako dziecko czekałam na autobus do szkoły muzycznej. Wtedy marzły mi dłonie, ale mama pakowała mi kanapkę do plecaka i mówiła: „Zjedz w szatni”. Usiadłam na tej samej ławce. Już nie byłam dzieckiem. Ale znowu byłam sama.

W dzieciństwie mama czasem potrafiła być dobra. Szyła mi sukienkę na bal przebierańców, pamiętam, jak ręcznie naszywała cekiny, żeby wyglądała jak syrenka. Pamiętam, jak płakała przy mnie, gdy złamałam rękę na szkolnym placu zabaw – tuliła mnie wtedy i powtarzała, że nic złego mnie już nie spotka.

A potem coś się zepsuło. Jakby ta matka z tamtych dni umarła. Została tylko ta zimna kobieta, która trzyma mnie na emocjonalnym kredycie, każdą miłość zamieniając w dług. Może ona mnie kiedyś kochała. Może nadal kocha. Ale nie umie inaczej.

Patrzyłam w ośnieżone ulice, jakby miały mi coś powiedzieć. Samochody jechały powoli, ludzi było niewielu. Wigilia zamknęła wszystkich w domach, tylko ja krążyłam jak cień. Czy to wszystko było moją winą? Czy to ja jestem niewdzięczna? Czy ona naprawdę poświęciła całe życie dla mnie, a ja je zmarnowałam?

Pojechałam do koleżanki

– Julka? Co ty tu robisz o tej porze? – zapytała Magda, otwierając drzwi w kapciach i swetrze z reniferem.

– Mogę wejść na chwilę?

– Jasne, chodź. O matko… wszystko w porządku?

Usiadłam na jej kanapie i objęłam kubek herbaty, który postawiła przede mną bez słowa. Dopiero po kilku minutach ciszy powiedziałam:

– Pokłóciłyśmy się. Znów. A raczej... to było coś więcej niż kłótnia.

– Z twoją mamą? – spytała cicho, jakby bała się odpowiedzi.

Kiwnęłam głową.

– Wypomniała mi wszystko. Od korepetycji w podstawówce po kurtkę sprzed piętnastu lat. W jej głowie mam jakiś dług życia do spłacenia. A ja... już nie mam siły.

Magda westchnęła i usiadła obok.

– Wiesz, twoja mama... ona nigdy nie miała łatwo. Nie mówię tego, żeby ją usprawiedliwiać, tylko... ona całe życie robiła wszystko sama. Nikt jej nie pomagał, nikt nie chwalił. Może dlatego wszystko traktuje jak inwestycję. Bo inaczej nie umie.

– Ale to nie znaczy, że ja mam być jej zwrotem z tej inwestycji, prawda?

– Prawda – powiedziała po chwili ciszy. – Ale ona tego nie rozumie. I może nigdy nie zrozumie.

– Zrozumienie nie zmienia tego, że mnie boli – powiedziałam. – Ja po prostu chciałam spędzić święta z kimś, kto mnie nie rozlicza.

Milczałyśmy. Tylko zegar w kuchni tykał rytmicznie, jakby odliczał minuty do czegoś, co się nie wydarzy.

– Wracasz do niej? – spytała.

– Nie wiem. Nie wiem, czy chcę, czy tylko czuję się winna, że nie chcę.

Patrzyłam na jej choinkę, migające lampki, spokojne ściany. Też tak chciałam. Ale moje święta od zawsze były awanturą. Niczym więcej.

Julia, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama