„Te święta Bożego Narodzenia miały być niezapomniane. Dałem taką plamę, że ani żona, ani kochanka nie chcą mnie znać”
„Uśmiechnąłem się, ale wewnętrznie ścisnęło mnie poczucie winy. Karolina pewnie właśnie ogląda z dziećmi Kevina. Zastanawia się, czy już dojechałem. Ufała mi. A ja… Spędzałem ten czas z kobietą, która nie była moją żoną”.

Mam na imię Adam. Czterdzieści dwa lata, żona, dwójka dzieci, stabilna praca, dom z ogrodem i kredyt. Z pozoru wszystko, czego człowiek potrzebuje do szczęścia. Z pozoru. Bo w środku… byłem pusty jak bombka na choince.
Z Karoliną jesteśmy razem od piętnastu lat. Kocham ją – w sposób cichy, znajomy, jak ciepłą herbatę o poranku. Między nami jednak od dawna już nie ma namiętności, tylko rutyna. Przewidywalne rozmowy, przewidywalne gesty, przewidywalne milczenie.
Wtedy pojawiła się Julia. Poznałem ją przypadkiem, przez znajomych. Mężatka. Jedno dziecko. Mąż pracujący za granicą. Wydawała się krucha, a jednocześnie... taka żywa. W jej oczach widziałem coś, czego dawno nie widziałem w żadnych innych – zainteresowanie. Zaczęło się niewinnie – kawa, wiadomości, przypadkowe spotkania. A potem… wszystko wymknęło się spod kontroli. Czułem się znowu mężczyzną, kimś pożądanym, potrzebnym. A przecież tylko tego pragnąłem.
W tym roku postanowiłem, że Wigilię spędzę z Julią. Skłamię Karolinie, że muszę pomóc koleżance, która nie radzi sobie sama. Ona mi uwierzy. Zawsze wierzy. Taki był plan.
Kłamałem jak z nut
– Adam, możesz podać opłatek? – zapytała Karolina, poprawiając świeczki na stole. Pachniało grzybową i piernikiem. Choinka mrugała lampkami, a dzieci już nie mogły się doczekać prezentów. Z zewnątrz wszystko wyglądało idealnie. Rodzinna Wigilia. Ciepło, miłość, tradycja.
Tylko ja wiedziałem, że za chwilę to wszystko się rozpadnie. Przynajmniej w środku mnie.
– Karolina… muszę coś ci powiedzieć – zacząłem, udając, że nie mogę znaleźć słów.
– Co się dzieje? – spojrzała na mnie zaniepokojona. – Coś z mamą? Z pracy?
– Nie, nie… Chodzi o Kasię. Pamiętasz? Ta znajoma z dawnych czasów, co była z Marcinem, a potem się wszystko jej posypało?
– No… coś wspominałeś. Ale co z nią?
Westchnąłem teatralnie.
– Jest w naprawdę złym stanie. Smutna, samotna, święta spędza zupełnie sama. Dzwoniła, była roztrzęsiona. I... ja nie mogę tak siedzieć przy stole, wiedząc, że ktoś, kogo znam, może zrobić coś głupiego.
Karolina patrzyła na mnie długo.
– Chcesz do niej pojechać? Teraz? W Wigilię?
– Tylko na chwilę. Tylko żeby upewnić się, że nic jej nie jest.
Cisza. Trwała za długo.
– W porządku – powiedziała w końcu, z delikatnym uśmiechem. – Ale wróć jeszcze dziś, dobrze?
– Oczywiście – przytaknąłem.
Wstałem, wziąłem kluczyki i kurtkę. Ucałowałem dzieci, potem Karolinę. I wyszedłem z domu. Ze ściśniętym gardłem. I z butelką wina w torbie. Dla Julii.
I tak miałem wyrzuty sumienia
Kiedy wszedłem do mieszkania Julii, poczułem, że pachnie inaczej niż w moim domu. Wanilia, cynamon i coś jeszcze – jej perfumy, które znałem już na pamięć. Stała w drzwiach kuchni, ubrana w czerwony sweter i dżinsy. Miała szminkę, którą nakładała tylko „na specjalne okazje”. Ta noc miała być właśnie taka.
– Jesteś – uśmiechnęła się. – Już myślałam, że się wycofasz.
– Nie mogłem – odpowiedziałem. – Mówiłem ci, że przyjadę.
– Kolacja gotowa. Wino się chłodzi. Chodź, zanim mi wszystko wystygnie – zaśmiała się i zniknęła w kuchni.
Usiedliśmy przy stole. Nie było opłatka, dzieci, kolęd ani modlitwy. Było za to czerwone wino, grzane pierogi i jej noga dotykająca mojej pod stołem.
– Wiesz, że to chyba moje pierwsze święta, na które naprawdę czekałam? – powiedziała, opierając się łokciem o stół. – Bez marudzenia, bez udawanych uśmiechów. Tylko ty i ja.
Uśmiechnąłem się, ale wewnętrznie ścisnęło mnie poczucie winy. Karolina pewnie właśnie ogląda z dziećmi Kevina. Zastanawia się, czy już dojechałem. Ufała mi. A ja… Piłem wino z kobietą, która nie była moją żoną.
– Adam? Jesteś tu?
– Tak, przepraszam… po prostu się zamyśliłem.
– Myślałam, że chociaż dziś nie będziemy udawać.
Zamilkłem. Byłem z nią fizycznie, ale głową i sercem... gdzie indziej. W tle leciały kolędy z radia. Śpiewano o cichej nocy, o miłości i pokoju. Zrozumiałem, że z tej Wigilii nikt nie wyjdzie bez szwanku.
Przyszedł niespodziewany gość
Było już dobrze po dwudziestej. Śmialiśmy się. Zjedliśmy deser – Julia zrobiła makowiec z lukrem. Piliśmy drugą butelkę wina. Czułem się odrealniony – jakby życie, które znałem, zostało za szybą. Zbyt daleko, by mnie dosięgnąć. Usiadła mi na kolanach, objęła szyję, a ja pozwoliłem sobie zapomnieć, kim jestem.
Nagle usłyszeliśmy drzwi wejściowe. Zamarliśmy. Julia spojrzała na mnie jak dziecko złapane na kradzieży cukierka. Zerwała się z moich kolan.
– To… to pewnie sąsiedzi, może pomylili drzwi… – wyszeptała i już miała iść w stronę przedpokoju, gdy usłyszeliśmy znajomy głos:
– Julia?! Kotek? Gdzie jesteś?
Zamarła. Ja też. Ten głos. Głos, którego nie miało tu być. Zrobiłem dwa kroki w tył, jakby to miało cokolwiek zmienić. Julia pobladła. Po chwili w drzwiach sypialni stanął mężczyzna z prezentem w ręku i butelką czerwonego wina.
– Tomek?! – wydusiła.
Zamarł. Spojrzał na nią, potem na mnie. Oczy zaszkliły mu się z niedowierzania.
– Naprawdę? W Wigilię?! – powiedział cicho, bez krzyku, ale jego głos był jak nóż.
– Tomek, ja… nie wiedziałam, że… że wracasz dzisiaj – zaczęła bełkotać Julia.
On nie słuchał. Spojrzał na mnie.
– A ty… jesteś jej kuzynem? A może terapeutą?
Nie miałem co powiedzieć.
– Życzę wam wesołych świąt – rzucił ironicznie, rzucając prezent na podłogę.
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż zatrzęsły się szyby. Stałem tam jak idiota wciąż z kieliszkiem w dłoni. A w powietrzu nadal unosił się zapach makowca.
Czułem wstręt do siebie
Wróciłem do domu po pierwszej w nocy. Ulica była pusta, domy pogrążone w ciszy, tylko gdzieniegdzie migały świąteczne lampki. Drżała mi dłoń, kiedy przekręcałem klucz w zamku. Wszystko we mnie krzyczało, żeby nie wchodzić – żeby uciec.
W salonie paliły się tylko lampki na choince. Karolina spała na kanapie, zawinięta w koc. Na stole leżał opłatek. Obok – paczka z moim imieniem. Mały prezent w czerwonym papierze. Serce mi się ścisnęło. Usiadłem cicho na fotelu i patrzyłem na nią, jak oddycha spokojnie, nieświadoma tego, że wszystko się właśnie rozpadło. Poszedłem do łazienki. Spojrzałem w lustro.
– Co ty, do cholery, zrobiłeś – powiedziałem do siebie półgłosem.
W oczach miałem pustkę. W dłoniach – drżenie. Czułem się brudny, obcy, jakbym sam siebie nie poznawał. Zmyłem z twarzy wino, pot i wstyd, ale wewnątrz nie czułem się ani trochę czystszy.
Karolina wstała, jakby nic się nie stało.
– Wróciłeś… – powiedziała zaspanym głosem. – Wszystko w porządku? Udało się?
Spojrzałem na nią. Chciałem skłamać, ale nie umiałem.
– Nie. Zawiodłem cię – wyszeptałem.
Zamarła. Nie dopytywała. Wzięła kubek, nalała sobie kawy. Odwróciła się plecami. A ja stałem tam bez słowa. Jak złodziej, który wyniósł coś cenniejszego niż pieniądze. Zabrałem jej zaufanie. Nie wiedziałem, czy da się je jeszcze kiedyś odzyskać.
To nie miało szans przetrwać
Minęło kilka dni. Święta zdążyły wybrzmieć fałszywym echem życzeń i sztucznych uśmiechów. Karolina milczała. Nie pytała o szczegóły. Trwała obok mnie – chłodna, grzeczna, z dystansem, jakby nagle coś pękło i nie dało się tego już skleić.
Spotkałem się z Julią w małej kawiarni. Przyszła spóźniona, w ciemnych okularach, choć na zewnątrz było pochmurno. Gdy je zdjęła, zobaczyłem spuchnięte oczy. Wyglądała jak wrak.
– Tomek? – zapytałem cicho, choć znałem odpowiedź.
Skinęła głową.
– Nie wiedział, że wróci wcześniej. Chciał zrobić niespodziankę. Śmieszne, prawda? – uśmiechnęła się krzywo.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Współczucie mieszało się z gniewem. Na nią, na siebie, na całą tę historię.
– Julia… to koniec – powiedziałem cicho.
– Wiem – skinęła głową. – Już nic nie ma. Tomek kazał mi się wynosić. Ty… ty też nie wrócisz.
– Nie – przerwałem jej. – Nie mogę. Nie wiem, co będzie z Karoliną. Ale nie chcę więcej kłamać.
– Myślałam, że będzie inaczej – szepnęła. – Że będziemy razem. Że to… ma sens.
Spojrzałem jej w oczy.
– Zrujnowaliśmy wszystko – powiedziałem. – Te święta miały być ucieczką. A stały się końcem.
Wstałem. Ona została przy stoliku, wpatrzona w filiżankę kawy, której nawet nie tknęła. Odchodziłem bez słów pożegnania. Już nie byliśmy kochankami. Nawet nie znajomymi. Byliśmy tylko wspomnieniem błędu.
Żyję teraz w zawieszeniu
Minęły tygodnie. Śnieg zdążył stopnieć, choinka została rozebrana, a ozdoby trafiły z powrotem do kartonów na strychu. W naszym domu nic nie wróciło na miejsce. Karolina stała się cicha. Obecna, ale jak za grubą szybą. Mówiła tylko tyle, ile trzeba. Z dziećmi rozmawiała normalnie, śmiała się, żartowała. Gdy zostawaliśmy sami – milczała. Nie pytała o tamtą noc. Nigdy.
Pewnego wieczoru znalazłem w łazience pudełko. W środku – mój świąteczny prezent. Nawet nierozpakowany. Otworzyłem go. Koszula. Granatowa, elegancka, w moim rozmiarze. W środku karteczka: „Żebyś zawsze wracał do domu”. Usiadłem na brzegu wanny i długo się w nią wpatrywałem. Nie potrafiłem płakać.
Starałem się zachowywać normalnie. Wstawałem, jeździłem do pracy, wracałem punktualnie. Próbowałem zagadywać Karolinę, pomagać więcej w domu, być „obecny”. Widziałem jednak, że już mnie nie ma. Przynajmniej nie tego, którym byłem kiedyś.
Zastanawiam się, czy jej powiedzieć prawdę. Czy wyznać wszystko. Ale boję się, że to będzie ostateczny cios. Że wtedy naprawdę odejdzie. A ja… nie wiem, czy na to zasługuję, czy właśnie to powinienem zrobić. Może najgorszym prezentem w święta nie była zdrada. Może był nim brak odwagi, by się przyznać. Tylko jedno wiem na pewno: w te święta miałem prezent, którego nikt nie chciał – prawdę.
Adam, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż z teściem zniszczyli mi całą magię świąt. Zamiast rodzinnego ciepła, czułam się jak aktorka w słabym spektaklu”
- „Wróciłam z delegacji w Gdańsku, a mój mąż przez sen tulił damski wełniany sweter. Jego zagadka sama się rozwiązała”
- „Tęsknię za świętami pełnymi ciepła. Dziś ważniejsze są drogie prezenty i potrawy wigilijne z cateringu”

