Reklama

Mam trzydzieści lat i – teoretycznie – udane małżeństwo. Wszyscy, którzy patrzą na nas z boku, mówią, że stanowimy idealną parę. Marek – mój mąż – jest spokojny, opanowany, ma dobrą pracę. Ja dbam o dom, staram się wyglądać dobrze, żeby nie odstawać od jego eleganckiego świata. Tylko że w środku czuję coś zupełnie innego.

Prawda jest taka, że od dawna nie wierzę w jego uczciwość. Nie dlatego, że złapałam go na gorącym uczynku. Nie. To jego milczenie, brak czułości, spóźnione powroty, odpowiedzi zdawkowe jak z automatu – to wszystko sprawia, że każda minuta, w której go nie ma, staje się dla mnie koszmarem. Czekam, aż odpisze na wiadomość, a kiedy tego nie robi, w mojej głowie od razu rozgrywają się dramaty. Widzę go z inną kobietą, słyszę ich śmiech, czuję obcy zapach na jego skórze. A potem on wraca i udaje, że wszystko jest normalnie.

Nie potrafię tak żyć. Zaczynam analizować każdy gest, każde spojrzenie. A im bardziej on się dystansuje, tym bardziej ja się zaciskam w środku. Zamiast spokojnej żony staję się detektywem, który musi odkryć prawdę.

Kilka dni temu, przy kawie z Anitą, wyrzuciłam z siebie swoje podejrzenia.

– Może przesadzam, ale Marek... on już nie patrzy na mnie tak jak kiedyś – powiedziałam cicho.

– Klaudia, jeśli naprawdę masz wątpliwości, sprawdź go – odparła Anita bez wahania. – Jeśli jest wierny, to nie masz się czego obawiać.

– Ale jak to sprawdzić? – zapytałam z gorzkim uśmiechem.

Koleżanka uniosła brew, jakby odpowiedź była oczywista.

Zrób mały test. Nie musisz nikomu mówić. Wiesz, psiknij jego marynarkę jakimiś tanimi perfumami. Zobaczysz, co powie. Jeśli będzie zdziwiony – to znaczy, że nie ma nic na sumieniu. A jeśli zacznie się plątać w zeznaniach... sama wyciągniesz wnioski.

Zamarłam. To wydawało się absurdalne, dziecinne, a jednocześnie kuszące. Może właśnie tak odkryję prawdę? Może wreszcie przestanę się męczyć?

Tamtego wieczoru długo siedziałam przed flakonikiem perfum kupionych na wyprzedaży. W końcu, drżącą ręką, spryskałam jego granatową marynarkę, tę, którą najczęściej zakładał do pracy. Czułam, że zaczynam grę, z której nie będzie odwrotu.

Zbyt mocno się wypierał

Kiedy rano zobaczyłam, że Marek sięga po tę właśnie marynarkę, serce podeszło mi do gardła. Stałam w kuchni, udając, że smaruję masłem kromkę chleba, a tak naprawdę śledziłam każdy jego ruch. Psiknęłam ją poprzedniego wieczoru tak obficie, że zapach musiał być wyczuwalny.

Masz dziś jakieś spotkanie? – spytałam niby obojętnie, gdy zakładał marynarkę.

– Tak, z nowym klientem – odparł, poprawiając mankiety. – Czemu pytasz?

– Tak tylko – wymamrotałam i prawie ugryzłam się w język, żeby nie dodać nic więcej.

Przez cały dzień chodziłam jak nakręcona. W pracy nie mogłam się skupić, co chwila zerkałam na telefon. Ani jednej wiadomości od niego. W mojej głowie narastało przekonanie, że teraz, właśnie teraz, ktoś zwrócił uwagę na ten zapach i... on musi się tłumaczyć. Z kim? Z koleżanką z biura? Z kochanką? A może udaje, że nic się nie dzieje?

Wieczorem, gdy wrócił, nie mogłam już wytrzymać.

– Marek, możemy chwilę pogadać? – zapytałam od razu, nim jeszcze zdjął buty.

– Jasne, ale... co się stało? – spojrzał na mnie zmęczony.

Pachniesz inaczej – wyrzuciłam z siebie i aż sama zdziwiłam się, jak ostro to zabrzmiało. – Pachniesz obcymi perfumami.

Zamarł, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

– Co? Jakimi perfumami? – zmarszczył brwi.

Nie udawaj! – podniosłam głos. – Czujesz to? Przecież to nie twój zapach!

– Klaudia, ja nic nie czuję! – podniósł ręce w geście obronnym. – O co ci chodzi?

– O to, że pewnie ktoś cię spryskał! Albo... albo byłeś blisko z kimś, kto pachniał tak intensywnie, że teraz cała twoja marynarka...

– Na litość boską! – przerwał mi, po raz pierwszy od dawna podniósł głos. – Co ty wygadujesz?! Chcesz powiedzieć, że cię zdradzam tylko dlatego, że poczułaś jakiś zapach?!

Patrzyłam na niego, a zamiast ulgi, że tak stanowczo zaprzecza, w moim sercu rosła panika. Bo przecież mógł kłamać. A skoro tak gwałtownie reagował, to może właśnie próbował się bronić?

– Marek, proszę, powiedz mi prawdę – głos mi się załamał. – Ja nie zniosę kolejnych kłamstw...

– Ale ja ci nie kłamię! – krzyknął, a potem zamilkł, ciężko oddychając. – Klaudia, zaczynasz mnie obrażać tymi podejrzeniami.

Powiedział to z bólem, ale ja usłyszałam w tym coś innego: desperacką próbę ukrycia winy.

Wszystko było dowodem

Nie spałam całą noc. Marek odwrócił się plecami i zasnął, jakby kłótnia sprzed chwili nie miała miejsca. A ja leżałam obok, z otwartymi oczami, wsłuchując się w jego spokojny oddech i zastanawiając, jak można być tak niewzruszonym. Gdyby naprawdę nie miał nic na sumieniu, czy spałby tak spokojnie?

Nad ranem, gdy wyszedł do pracy, pierwsze, co zrobiłam, to chwyciłam jego telefon. Zapomniał go wziąć. Kod znałam od dawna, ale rzadko go używałam. Teraz odblokowałam ekran z drżeniem rąk. Skrzynka SMS-ów była pusta – aż za bardzo. Kto w dzisiejszych czasach nie ma żadnych wiadomości? Komunikator – kilka rozmów, same służbowe. Drugi – praktycznie pusty. Poczułam, że robi mi się gorąco. On coś usuwał. Musiał usuwać!

W pracy nie mogłam się skupić. Wysłałam mu kilka wiadomości, celowo lekkich: „Jak spotkanie?”, „Co na obiad wieczorem?”. Odpowiadał krótko, beznamiętnie. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak.

Po południu podjechałam pod jego biuro. Siedziałam w samochodzie jak desperatka, zaciskając dłonie na kierownicy. Marek wyszedł około osiemnastej. Rozmawiał z jakimś mężczyzną – kolega z pracy, rozpoznałam go z firmowych zdjęć. Ale to niewiele mnie uspokoiło. Wystarczyło, że po drodze „zahaczy” o kogoś innego.

Wieczorem, przy kolacji, próbował zagadać.

– Klaudia, jesteś jakaś dziwna ostatnio. O co chodzi?

– O to, że coraz bardziej cię nie poznaję – odpowiedziałam ostro.

– Znowu? – westchnął. – Naprawdę uważasz, że mam kogoś?

– A co mam uważać? Spóźniasz się, odpowiadasz zdawkowo, chowasz się w telefonie...

– Może dlatego, że ty ciągle mnie kontrolujesz? – jego głos zrobił się ostrzejszy. – Nie przyszło ci do głowy, że to ja zaczynam się zastanawiać, czy ty nie masz czegoś na sumieniu?

Zamurowało mnie.

– Ja?! – uniosłam się. – Śmiesz mi to zarzucać?!

– A co mam myśleć, skoro od tygodni patrzysz na mnie jak na wroga? – uderzył pięścią w stół. – Może to ty masz kogoś i teraz próbujesz przerzucić winę na mnie!

Te słowa były jak nóż wbity prosto w serce. Poczułam, że duszę się z gniewu.

– Jak śmiesz! – krzyknęłam. – Nigdy w życiu bym ci tego nie zrobiła!

– To przestań zachowywać się, jakbyś już miała romans! – odparł równie głośno i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami.

Zostałam sama przy stole. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie potrafiłam ich powstrzymać. Wiedziałam jedno – sytuacja wymknęła się spod kontroli. Ale zamiast przyznać się do swojej winy, brnęłam dalej.

Powiedziałam wtedy za dużo

Kilka dni później wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Marek siedział w gabinecie i rozmawiał przez telefon. Drzwi były lekko uchylone. Nie planowałam podsłuchiwać... ale gdy usłyszałam śmiech w jego głosie, coś we mnie pękło.

Tak, jasne, spotkamy się... – powiedział cicho, prawie szeptem. – Dobrze, zadzwonię później.

Ścisnęło mnie w gardle. „Spotkamy się”? Z kim?! Stałam jak sparaliżowana, a w głowie huczało tylko jedno: „A jednak!”.

Wpadłam do pokoju jak burza.

Z kim się spotkasz, Marek?! – wrzasnęłam, patrząc mu prosto w oczy.

Zerwał się z fotela, zaskoczony.

– Klaudia, co ty wyprawiasz?!

– Nie udawaj! Słyszałam! – krzyczałam, czując, jak łzy spływają mi po policzkach. – Spotykasz się z kimś, prawda?!

– Rozmawiałem z Piotrem, kolegą z pracy! – uniósł głos, próbując przebić się przez mój wrzask. – Mamy projekt do omówienia!

– Nie kłam! – trzęsłam się cała. – To brzmiało inaczej! Ten twój ton... nigdy tak nie mówisz do mnie!

– Boże, Klaudia... – złapał się za głowę. – Ty naprawdę oszalałaś! To już paranoja!

– Paranoja?! – zawyłam. – Wiesz, dlaczego to wszystko się zaczęło? Bo chciałam cię sprawdzić!

– Co?! – spojrzał na mnie, jakby nie dowierzał własnym uszom.

– To ja spryskałam twoją marynarkę perfumami! – wyrzuciłam z siebie, a głos mi się załamał. – Chciałam zobaczyć, co powiesz. Czy się wykręcisz, czy się przyznasz...

Zapadła cisza. Marek patrzył na mnie osłupiały, a potem jego twarz stężała.

Ty... co zrobiłaś? – wyszeptał powoli, głosem lodowatym. – Ty mnie sprawdzałaś? Zastawiałaś pułapki?

– Bo się bałam! – krzyknęłam rozpaczliwie. – Bałam się, że mnie zdradzasz, że cię tracę!

– Nie, Klaudia – jego głos nagle stwardniał. – To ty mnie już straciłaś. Nie dlatego, że miałem kogoś. Ale dlatego, że nigdy mi nie ufałaś.

Odwrócił się i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą wśród ciszy, która dźwięczała głośniej niż wszystkie nasze kłótnie razem wzięte.

Zabrnęłam za daleko

Następnego dnia, kiedy wróciłam z pracy, mieszkanie było dziwnie ciche. Marek zabrał kilka swoich rzeczy – koszule, kosmetyki, nawet ulubiony kubek do kawy. Na komodzie zostawił tylko krótką karteczkę: „Potrzebuję spokoju. Nie dzwoń do mnie. Marek”.

Usiadłam na kanapie, ściskając ten skrawek papieru w dłoni, i poczułam, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. Miałam wrażenie, że ściany zaczynają mnie przygniatać. Całe mieszkanie było pełne jego śladów, a jednocześnie tak przeraźliwie puste.

Wieczorem zadzwoniłam do Anity.

Muszę z kimś pogadać... – wyszeptałam do telefonu.

Spotkałyśmy się w kawiarni. Usiadłam naprzeciw niej, z czerwoną twarzą i spuchniętymi oczami.

– Co się stało? – spytała ostrożnie.

Marek... wyprowadził się – odpowiedziałam, a łzy znów napłynęły mi do oczu. – Wszystko przez ten test... przez te perfumy. Powiedział, że mnie nie zdradzał. Że ja go zdradziłam... nie ciałem, ale brakiem zaufania.

Anita długo milczała, wpatrując się w filiżankę.

– Klaudia... a jeśli on miał rację? – zapytała cicho. – Może faktycznie to ty zaczęłaś tę grę?

– Ale ja... ja się bałam, rozumiesz? – broniłam się. – Chciałam się upewnić, że mnie kocha.

– Kochanie, ale miłość to nie egzamin, który trzeba zdawać co tydzień – odpowiedziała gorzko. – Zaufanie to nie test. A ty go wystawiłaś na próbę, której nie da się wygrać.

Myślisz, że to koniec? – spytałam, szukając w jej oczach choć odrobiny nadziei.

– Nie wiem... – westchnęła Anita. – Ale powiedz sama: czy chciałabyś być z kimś, kto patrzy na ciebie podejrzliwie, kto podkłada ci pułapki?

Zamarłam. Jej słowa bolały jak nóż. Pierwszy raz poczułam, że może naprawdę to ja byłam winna. Że może wcale nie chodziło o zdradę, tylko o moją paranoję, która w końcu rozbiła to, co jeszcze istniało między nami.

Wróciłam do pustego mieszkania. Patrzyłam na puste miejsce po jego butach w przedpokoju i poczułam, jak samotność rozlewa się we mnie jak trucizna.

Dla niego to był koniec

Spotkaliśmy się tydzień później. Marek zadzwonił, że chce się ze mną zobaczyć, żeby „zamknąć sprawy”. Serce waliło mi jak młot, kiedy czekałam w kawiarni, w której kiedyś spędzaliśmy pierwsze randki. Teraz wydawała mi się obca, zimna, pełna ludzi, a jednocześnie pusta bez naszego śmiechu.

Marek wszedł punktualnie. Ubrany jak zawsze – w stonowaną marynarkę, gładko ogolony, z twarzą kamienną jak nigdy. Usiadł naprzeciwko mnie, zamówił herbatę i przez chwilę patrzył w okno, jakby szukał tam słów.

– Marek... ja... – zaczęłam niepewnie.

– Klaudia – przerwał mi zimnym tonem. – Posłuchaj. Nie zdradzałem cię. Nigdy. Nawet nie miałem na to ochoty. Ale od dawna czułem, że nie jestem dla ciebie partnerem, tylko podejrzanym. I nie potrafię tak żyć.

– Ale ja się bałam... – wyszeptałam, ściskając dłonie, żeby się nie rozpłakać. – Bałam się, że cię stracę. Że już nie jestem dla ciebie ważna. Ten test... zrobiłam to ze strachu, a nie ze złośliwości.

Marek spojrzał mi prosto w oczy, po raz pierwszy od dawna.

– Wiem. Tylko że przez ten strach naprawdę mnie straciłaś.

– Nie mów tak! – głos mi się załamał. – Proszę cię, daj mi szansę. Zmienimy to, przysięgam.

– Nie chcę żyć w związku, gdzie jestem traktowany jak wróg – powiedział spokojnie, ale stanowczo. – Próbowałem, naprawdę. Ale to nie ma sensu.

– Marek... proszę... – nachyliłam się, jakby odległość między nami mogła coś zmienić. – Przecież możemy zacząć od nowa...

Pokręcił głową.

– Nie po tym, co się stało. Ty potrzebujesz kogoś, kto będzie cię codziennie zapewniał, że jesteś dla niego jedyną. Ja... tego nie umiem.

Powiedział to tak spokojnie, że każde słowo wbijało się we mnie jak gwóźdź. Wstał, zostawił pieniądze za herbatę na stole i bez słowa wyszedł.

Zostałam sama. Patrzyłam na jego pusty fotel i miałam wrażenie, że to właśnie w tej chwili skończyło się moje małżeństwo.

Wszystko z mojej winy

Siedzę teraz w naszym – a właściwie już tylko moim – mieszkaniu. Na półce stoją te same zdjęcia, te same kubki w szafce, ale Marek... zniknął. Jakby nigdy go tu nie było. A przecież był. I to ja go wypchnęłam, krok po kroku, własnymi rękami.

Paradoksalnie – im bardziej się bałam, że go stracę, tym szybciej do tego doprowadziłam. To nie kochanka rozbiła nasze małżeństwo. To nie zdrada. To mój brak zaufania. Moje podejrzenia, moje pułapki, moja potrzeba ciągłego sprawdzania.

Zastanawiam się, czy Marek miał rację, kiedy powiedział, że już go straciłam. Myślę, że tak. Bo zdrady nie było, a jednak nasz związek rozsypał się jak domek z kart. Sama go zburzyłam, jednym ruchem ręki, spryskując jego marynarkę obcym zapachem.

Patrzę w lustro i nie widzę zdradzonej kobiety. Widzę kobietę, która zdradziła sama siebie – swoje marzenia o miłości, swoje pragnienie bezpieczeństwa. Chciałam dowodów miłości, a w zamian stworzyłam dowody braku zaufania. Wiem jedno – czasem nie potrzeba kochanki czy kochanka, żeby zniszczyć miłość. Wystarczy paranoja, strach i jedna gra, której nigdy nie powinno się zaczynać.

Klaudia, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama