Reklama

Właściwie dopiero gdy podszedłem pod bramę bazaru, zorientowałem się, jaki to dzisiaj jest dzień. Ósmy marca. Stare, jeszcze peerelowskie Święto Kobiet. Niby już teraz ludzie go nie obchodzą tak gremialnie jak za dawnych czasów, a jednak…

Na chodnikach przed wejściem na bazar rozstawiło swoje wiadra kilkoro sprzedawców kwiatów. Nieśmiertelne w minionej epoce goździki w celofanie zastąpiły bardziej okazałe bukiety tulipanów, frezje, róże, a nawet storczyki – istna orgia barw i zapachów.

Pomyślałem, że kupię kilka

W moim biurze pracowało całkiem sporo pań; na pewno się ucieszą, gdy zrobię każdej miłą niespodziankę w postaci czerwonej róży. Poprosiłem więc kwiaciarza o spakowanie tych najpiękniejszych kwiatów.

Chowając resztę do portfela, zostawiłem w dłoni monetę pięciozłotową. Stwierdziłem, że dzisiaj dam jej więcej niż zazwyczaj, w końcu to także i jej święto… Przy bocznym wejściu na bazar od pewnego czasu spotykałem kobietę z wyciągniętą ręką, żebraczkę.

Niezbyt często dawałem jałmużnę, ale ta kobieta miała w sobie coś takiego, że nie mogłem przejść obok niej obojętnie. W odróżnieniu od innych żebrzących ludzi nie była natrętna, nie dziękowała wylewnie, nie uśmiechała się pokornie.

Ograniczała się tylko do lekkiego skinienia głową, gdy chowała datek, nawet nie podnosząc na mnie oczu. Choć potem, gdy już odchodziłem, czułem na plecach jej wzrok.

Dawałem jej zwykle dwa złote, czasem więcej, chociaż moi znajomi twierdzili, że tacy ludzie to zwykli naciągacze. Robić im się nie chce i tylko wyciągają rękę, bo tak łatwiej niż wziąć się za uczciwą pracę.
Uśmiechałem się zazwyczaj na takie słowa, myśląc, że mnie trudniej byłoby tę rękę wyciągnąć, niż siedzieć dziesięć godzin przy biurku w pracy...

Jednak tym razem nie spotkałem tej kobiety w zwykłym miejscu, chociaż specjalnie tam skręciłem, wychodząc z piekarni. Nawet się trochę zdziwiłem, bo jak dotąd nie zdarzyło się, aby tam jej nie było. Schowałem więc monetę do kieszeni spodni i ruszyłem w stronę głównego wyjścia. Stamtąd miałem bliżej na parking. Nagle ją zobaczyłem.

Stała po drugiej stronie ulicy, pod sklepem spożywczym

W pierwszej chwili chciałem pójść dalej, lecz spostrzegłem, że tym razem kobieta nie pochyla głowy jak zwykle, tylko patrzy wprost na mnie. Ubrana w długą, niemodną kurtkę, z głową owiniętą starym postrzępionym szalem, wyglądała dziwacznie i żałośnie. Bił od niej smutek i rezygnacja, jakby dostała w ten piękny marcowy poranek kolejny cios od życia.

Zrobiło mi się przykro. Pomyślałem o tych wszystkich paniach, które dziś od swych mężczyzn dostaną kwiaty, czekoladki, perfumy, pójdą z nimi na kolację czy do kina… Ale ona też już chyba dostała swój prezent. Podchodząc bliżej, zauważyłem, że pod jej okiem wykwitł ciemny siniak.

Sam nie wiem, co mną wtedy pokierowało. Nie znałem przecież tej żebraczki, nigdy nie zamieniłem z nią nawet słowa, ale odruchowo sięgnąłem do bukietu róż i wyjąłem z niego tę najpiękniejszą.

– Proszę, to dla pani – uśmiechnąłem się do kobiety, podając jej kwiat. – Wszystkiego dobrego z okazji Święta Kobiet.

Jednak żebraczka nie przyjęła mojego prezentu

Popatrzyła na mnie rozszerzonymi strachem i zdumieniem oczami, cofnęła się, jakby się mnie bała… A może po prostu myślała, że sobie z niej żartuję.

– Proszę wziąć, bez obaw – jeszcze raz wyciągnąłem do niej rękę z różą. – Przecież jest pani kobietą, a dzisiaj wszystkie panie dostają kwiaty, prawda?

W tym momencie uniosła wysoko głowę i chyba po raz pierwszy spojrzała mi w twarz. Zobaczyłem wtedy, że nie była jeszcze taka stara, jak mi się z początku wydawało. Miała około czterdziestu lat, duże, zielone oczy, miłe, łagodne rysy twarzy i wysokie, inteligentne czoło...

Ale zapadnięte policzki, ostry podbródek i siniak nad policzkiem sprawiały, że jej twarz robiła wrażenie wynędzniałej.

– Proszę bardzo – powtórzyłem. – Piękny kwiat dla pięknej kobiety...

– To dla mnie? – wydusiła z siebie w końcu, jakby dopiero teraz dotarło do niej, że chcę jej podarować różę.

Przez moment jeszcze się wahała, jakby zastanawiała się, czy się przypadkiem nie pomyliłem albo czy z niej nie kpię.

– Ale dlaczego? – spytała i wreszcie wzięła ode mnie czerwoną różę.

Kobiecym gestem podniosła różę do twarzy, ustami dotknęła stulonych płatków i westchnęła. A potem spojrzała na mnie. Jej usta drżały, próbowała się uśmiechnąć, lecz nie bardzo jej to wyszło.

– Bo ten kwiat pasuje do pani – powiedziałem i sięgnąłem do kieszeni. – I jeszcze to – podałem jej monetę.

– Nie, nie – kobieta potrząsnęła głową. – Ja już dzisiaj dostałam od pana prezent. Więcej wart niż pieniądze – uśmiechnęła się po raz pierwszy, odkąd ją znałem.

Wzruszyłem ramionami. Nie chce kasy, to nie. Późno się już zrobiło, trzeba jechać do biura. Poszedłem w swoją stronę.

Następnego dnia nie spotkałem jej w "zwykłym" miejscu

Pomyślałem, że może jest chora albo znowu ktoś ją pobił. Nie było jej też pod bramą bazaru ani pod sklepem przez następne dwa dni. „Pewnie zmieniła miejsce, może tu już się opatrzyła klientom bazaru i przestali sypać drobnymi” – pomyślałem sobie.

Kolejnego dnia zobaczyłem ją już z daleka. Stała jak zwykle, przy bocznej bramie, jednak była jakaś inna... Włosy miała ładnie uczesane, w gruby węzeł, spięte z boku błyszczącą klamrą. Nie nosiła już tego okropnego, wystrzępionego szala, tylko modną chustę w drobne kwiatki.

Jej głowa też nie była kornie opuszczona. Kobieta rozglądała się po przechodniach, jakby kogoś wypatrywała. Chyba tego dnia nie przyszła żebrać…

Gdy mnie spostrzegła, uśmiechnęła się. Podszedłem bliżej, jak zwykle podałem jej monetę. Skinęła w podzięce głową i po raz pierwszy zagadnęła mnie.

– Właściwie to czekałam tu specjalnie na pana – powiedziała cicho.

– Tak? – zdziwiłem się. – No właśnie, nie widziałem tu pani ostatnio – spojrzałem na nią zaciekawiony i w tym momencie poczułem niezręczność całej sytuacji.

Rozmawiałem z żebraczką, w publicznym miejscu, na oczach ludzi. Co by powiedziała na to żona, koledzy?

Jak sobie pani radziła? Czym pani żyła przez ten czas? – mimo wszystko pytałem dalej.

– Tą różą od pana – spojrzała na mnie tak jakoś przekornie, jakby… flirtowała?

W tej chwili nie było w niej nic z tego uniżenia, pokory, jaką mają w sobie żebracy. Mówiła do mnie, jakbyśmy byli dalekimi znajomymi, którzy spotkali się przypadkiem na ulicy i miło gawędzą.

Nagle jej twarz się zmieniła

– Dał mi pan różę i nazwał kobietą – westchnęła ciężko i zamilkła.

– Nie bardzo rozumiem – zdziwiłem się. – Przecież jest pani kobietą.

– Przez ostatnie dwa lata nikt nie nazywał mnie inaczej jak pijaczką, złodziejką, dziwką… Nawet spod tego bazaru mnie ludzie przegonili… – zawahała się. – Zapomniałam już prawie, jak to jest być kobietą.

Przecież takim jak ja nie daje się kwiatów, najwyżej parę złotych z poczucia obowiązku, ale patrzy się na nas z pogardą. A pan dostrzegł we mnie kobietę. Taką, którą się szanuje, którą się adoruje kwiatami... Kiedyś i ja taka byłam. Ale sięgnęłam dna i wylądowałam tutaj.

– Każdy ma w życiu jakieś dno – to chyba było najgłupsze, co mogłem powiedzieć, ale tak mnie zaskoczyła tymi zwierzeniami, że aż mnie zatkało. – W każdym razie… Od każdego dna można się odbić.

Popatrzyła mi w oczy ze smutkiem.

– Owszem, można – westchnęła. – Pod warunkiem, że ci pozwolą. Ale jak się człowiek szamoce i rzuca, a inni go wciągają głębiej, to co wtedy? – nie wiem, czy pytała mnie, czy mówiła to wszystko do siebie. – Jednak pan zobaczył we mnie kobietę, dał mi szansę znowu nią być...

I będę, zapewniam pana. Dzisiaj tylko po to tu przyszłam, żeby panu podziękować – wyciągnęła do mnie rękę, uścisnęła mi dłoń. – Poradzę sobie. Znalazłam robotę, sprzątanie, przeniosłam się do przytuliska, nie będę już mieszkać w tej melinie...

Potem po prostu odeszła, a ja stałem jeszcze długo, gapiąc się na jej plecy.

Nie mogłem uwierzyć w jej słowa

Przecież ja niczego takiego nie zrobiłem! Dałem jej tylko kwiat, bo akurat był Dzień Kobiet. Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że to może dla kogoś znaczyć tak wiele… Ta żebraczka o zielonych oczach
i inteligentnej twarzy nie mogła mi wyjść z głowy przez cały dzień.

Kobieta, która w zwykłym ludzkim geście ujrzała szansę dla siebie. Tak, mój gest był zwykły, za to ona była kimś nietuzinkowym. Jeżeli rzeczywiście moja róża potrafiła w niej obudzić takie uczucia i ambicje, to życzyłem jej wszystkiego najlepszego. I wiedziałem, że to się uda. Naprawdę była tego warta.

Czytaj także:
„Gdy rzucił mnie facet, odcięłam się od świata. Przez 8 lat prawie nie wychodziłam z domu, wolałam romansować w necie”
„Teściowa zachowywała się tak, jakby zmarła razem z ukochanym mężem. To sąsiadka pokazała jej, że warto żyć”
„Nasłałam służby na faceta, który chciał mi pomóc. Prawie spłonęłam ze wstydu, gdy okazało się, ile mu zawdzięczam”

Reklama
Reklama
Reklama