Reklama

– To miało być moje wielkie „tak”, moja chwila, moja bajka – a wyszedł kabaret – powiedziałam do przyjaciółki, gdy obejrzałam film z wesela. I to nie byle jaki kabaret, tylko taki z oprawą medialną, jak z czerwonego dywanu.

Od tygodnia jestem żoną Łukasza i… nie odzywam się do niego. Taki mamy miodowy miesiąc – pełen cichych dni i zgrzytów. Wszystko przez Ewelinę. Jego przyrodnią siostrę, która zrobiła ze swojego wejścia na nasze wesele show stulecia. Bo się mściła. Za co? Za to, że nie chciałam jej za druhnę.

Wybór był oczywisty – moja siostra Sandra. Przez całe życie byłyśmy blisko, to ona znała mnie najlepiej.

Narzeczony był zawiedziony

– Naszą świadkową będzie Sandra – oznajmiłam pewnego wieczoru, przewracając strony notatnika z listą ślubnych spraw do załatwienia.

Łukasz spojrzał znad laptopa i uniósł brew.

– W sensie… twoja siostra?

A znasz jakąś inną Sandrę w moim życiu?

Westchnął. Już wiedziałam, co powie.

– Ewelina będzie zawiedziona…

– I dobrze o tym wie. Rozmawiałyśmy. Powiedziałam jej wprost, że nie chcę dwóch druhen. Nie chcę dyskusji, porównań, dram.

– Ale… to moja siostra.

– Przyrodnia – dodałam szybko. – Którą widujemy raz na trzy miesiące. Zresztą mówiłeś kiedyś, że twoim świadkiem będzie Damian. I to jest okej. Damian i Sandra – pasują idealnie.

Łukasz nie odzywał się chwilę. Po czym westchnął z rezygnacją:

– No dobra. Jak chcesz.

Temat uznałam za zamknięty. Ale Ewelina nie. Z każdym tygodniem jej fochy przybierały na sile. Na wieczorze panieńskim udawała zajętą telefonem, nie odezwała się do mnie przez całe spotkanie. W mediach społecznościowych wrzucała ironiczne cytaty o „przyjaciołach, którzy zdradzają”. Widziałam je. Wszyscy widzieli.

Sandra śmiała się:

– Daj spokój, niech się obraża.

Uśmiechałam się wtedy, ale coś mnie uwierało.

Musiała się popisywać

Na tydzień przed ślubem Łukasz podsunął mi telefon.

Ewelina mówi, że przyjdzie z nowym chłopakiem. Wpisać go na listę?

– A kto to w ogóle jest?

– Robert… coś tam. Nie znam go – wzruszył ramionami. – Spotykają się od niedawna.

Machnęłam ręką. Byłam po uszy zakopana w rozdzielaniu miejsc przy stołach, ustalaniu menu i przekonywaniu florystki, że złoto i lawenda to naprawdę się nie gryzą. Jedna osoba więcej? Niech przyjdzie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta jedna osoba zmieni cały mój dzień w parodię ślubu.

Kiedy podjechała limuzyna pod kościół, stałam już przy wejściu. Nagle usłyszałam poruszenie wśród gości. Szmer, śmiechy, błyski aparatów.

– To on? To naprawdę on?! – dało się słyszeć z kilku stron.

Odwróciłam głowę. I wtedy go zobaczyłam. Wysoki, opalony brunet z bujnymi lokami i lekko aroganckim uśmiechem. I Ewelina – w sukni tak obcisłej, że każda panna młoda czułaby się przy niej skromnie – szła obok niego jak gwiazda na premierze.

– To mój Robert – rzuciła do wszystkich.

Zamarłam. Bo twarz tego faceta wydawała mi się podejrzanie znajoma. A kiedy ciocia Gienia wyszeptała: „On wygląda jak ten aktor…”, zrozumiałam, że przepadłam. Ewelina nie przyszła na mój ślub. Ona przyszła na swoją premierę. A Robert – niemal sobowtór znanego aktora – właśnie został gwiazdą mojego wesela.

Ukradła całe show

Już podczas mszy widziałam, jak coś się zmienia. Goście siedzieli jak zaczarowani – ale nie patrzyli na nas, na mnie i Łukasza. Ich wzrok błądził w bok, w stronę ostatnich ławek, gdzie Ewelina z Robertem szeptali sobie coś do ucha i co chwilę się uśmiechali. A potem zaczęły się zdjęcia.

Po wyjściu z kościoła nie zdążyłam jeszcze dobrze uściskać wujostwa, a wokół Eweliny już ustawiła się kolejka. Wujek Zbyszek, kuzynka Ola, nawet babcia Łukasza – wszyscy chcieli zdjęcie z „panem aktorem”.

– To on? To naprawdę on? – powtarzały się pytania, a Ewelina tylko trzepotała rzęsami.

No skąd, tylko bardzo podobny… – odpowiadała z uśmiechem, który mówił: „Ale nie będę was wyprowadzać z błędu”.

Fotograf, który miał dokumentować nasz dzień, nagle zniknął. Odnalazłam go później… przy stoliku Eweliny, robił im sesję jak do jakiegoś magazynu. A ja?

Stałam przy bufecie z bukietem w ręku i czułam się jak statystka.

– Może jakieś zdjęcie z tobą? – rzuciła z przekąsem Sandra.

– A po co? – warknęłam. – I tak nikt nie będzie na nie patrzył.

I wtedy poczułam coś, czego nie spodziewałam się tego dnia. Nie radość, nie miłość. Wściekłość.

Pokłóciłam się z mężem

– Przestań, przecież było pięknie – powiedział Łukasz, kiedy w hotelowym pokoju rzuciłam bukiet na stolik i usiadłam na łóżku z grymasem na twarzy.

– Było pięknie? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Łukasz, ty w ogóle byłeś na tym weselu?

– No jasne, że byłem – zaśmiał się niepewnie, próbując mnie objąć. – Co się dzieje, kochanie?

Odsunęłam się gwałtownie.

– Co się dzieje?! Twoja siostra urządziła przedstawienie życia. Ukradła mi najważniejszy dzień! A ty się pytasz, co się dzieje?

Łukasz zmarszczył brwi, ale nadal starał się mówić spokojnie.

– Natalia, nie przesadzaj. Po prostu… no, Robert przyciągał uwagę. To chyba nie jego wina, że wygląda jak aktor.

– Nie jego, tylko Eweliny! Wiedziała, co robi. Wiedziała, że nikt nie patrzy na mnie, tylko na nich. Że zdjęcia, film – wszystko będzie o nich!

– Ale serio uważasz, że ona to zaplanowała? – skrzywił się. – To przecież byłby kompletny absurd. Po co miałaby to robić?

– Bo nie zrobiłam z niej druhny! – krzyknęłam. – Bo jej ego nie zniosło, że to nie ona będzie stać obok mnie przy ołtarzu!

Łukasz potrząsnął głową.

– Natalia… Ewelina może i bywa dramatyczna, ale nie zrobiłaby czegoś takiego. To nie jest jakaś intrygantka z brazylijskiej telenoweli.

– Może i nie, ale efekty były jak z serialu. A ja się czuję, jakbym nie miała ślubu, tylko epizod w filmie.

Łukasz zamilkł. Wstał i wyszedł do łazienki. Zostałam sama, w sukni ślubnej, z poczuciem porażki. To miał być mój dzień. I nikt – nawet mój mąż – nie stanął po mojej stronie.

Byłam wściekła

Po powrocie z krótkiej podróży poślubnej poprosiłam fotografa o szybki podgląd materiału. Chciałam mieć choć jeden piękny kadr, coś, co przypomni mi, że naprawdę byliśmy tam my – ja i Łukasz. Że przysięgaliśmy sobie miłość, nawet jeśli cała reszta to była tylko... teatrzyk.

– Zmontowałem też najważniejsze momenty w krótki film – powiedział z dumą. – Naprawdę świetnie to wyszło.

Odpaliłam nagranie i... poczułam, jak wszystko we mnie się napina.

Na ekranie: ujęcie Eweliny śmiejącej się przy stole. Potem – Robert całujący ją w dłoń. Później, jak tańczą w centrum parkietu, oboje oświetleni reflektorami, jakby byli celebrytami na gali. A my? Z Łukaszem? Przemknęliśmy gdzieś w tle. Raz czy dwa. Bez ujęcia naszej przysięgi, bez zbliżenia na nasz pierwszy taniec.

– Nie mógł pan tego inaczej zmontować? – zapytałam, ledwo trzymając głos.

Fotograf spojrzał zaskoczony.

– Ale to bardzo ładnie. Tyle ujęć ludzi się bawiących, taka energia...

– Ale nie o ludzi chodzi! – przerwałam. – To był nasz dzień. A ten film wygląda, jakby to był ślub Eweliny!

Milczenie. I tylko bezradne wzruszenie ramion. Wieczorem siedziałam na kanapie i przewijałam zdjęcia. Na co drugim – Ewelina i Robert. Mój własny ślub stał się tłem dla jej show.

Minął tydzień. Suknia wisi w szafie, tort został zjedzony, a zdjęcia czekają. Nie potrafię do nich wrócić. Bo każde ujęcie przypomina mi, że byłam tylko dekoracją we własnym ślubie. Że nikt nie zauważył, kiedy płakałam w toalecie, a mój mąż... nawet nie zapukał. To miał być początek nowego życia. A ja już na starcie czuję się oszukana. Nie przez Ewelinę. Ona zawsze była sobą – głodną uwagi, skupioną na sobie. Ale Łukasz... on miał być moim oparciem, a wcale nie był.

Natalia, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama