Reklama

Zawsze wyobrażałam sobie, że małżeństwo to początek nowej rodziny – wspólnej, budowanej na zaufaniu, codziennych rytuałach, śmiechu, sporach i pojednaniach. Gdy wychodziłam za Tomka, wierzyłam, że razem stworzymy właśnie coś takiego – dom, który będzie pachniał kawą i świeżym chlebem, a w niedziele rosołem. Cieszyłam się, że jego rodzina wydaje się zgrana, choć trochę zbyt... spleciona. Ale nie oceniałam.

Ja nie miałam rodzeństwa, więc patrzyłam na jego relację z siostrą Sylwią z mieszaniną ciekawości i zazdrości. Chciałam się z nią zaprzyjaźnić. Z Teresą, ich mamą, też. Miałam na to plan – zapraszałam ich na kolacje, przynosiłam ulubione ciasteczka Sylwii, dopytywałam o jej sprawy. Uśmiechałam się nawet wtedy, gdy miałam ochotę już tylko zgrzytać zębami.

Ale z czasem zrozumiałam, że Sylwia nie uśmiecha się do mnie, tylko obok mnie. Jej spojrzenia były jakby przez szybę – widziała mnie, ale nie chciała mnie zauważać. Raz, przy winie, powiedziała mi niby żartem:

– Musisz się przyzwyczaić, że ja i Tomek jesteśmy trochę jak bliźnięta. Zawsze byliśmy razem. To się raczej nie zmieni.

Wtedy się zaśmiałam. Ale później... zaczęłam widzieć więcej.
Chłodne „dziękuję” za obiad, ignorowanie moich pytań, komentarze rzucane pod nosem, jakby nieświadomie, a jednak zawsze z cieniem oceny.

Nie ustępowała

– Ale Tomek przecież kiedyś tego nie znosił – powiedziała Sylwia, wpatrując się w moją zupę z wyraźną rezerwą.

– Naprawdę? – zapytałam, udając lekki uśmiech, choć czułam, że robi mi się gorąco. – Mówił, że teraz lubi curry.

– No tak... teraz – odpowiedziała powoli, jakby właśnie potwierdziła swoje najgorsze przypuszczenia.

Wiedziałam, co chce powiedzieć. Zmieniłam go. Wzięłam sobie jej brata i teraz robię z niego kogoś innego. Tak właśnie patrzyła – nie z ciekawością, ale z oceną. I nie próbowała tego ukryć.

Tomek siedział naprzeciwko i grzebał łyżką w misce. Spojrzałam na niego, czekając, że może się odezwie, zażartuje, przekieruje rozmowę. Ale milczał. Jakby nie słyszał, albo jakby wolał nie słyszeć.

– Pyszne jest – powiedziałam, próbując odwrócić uwagę i nalałam Sylwii wina. – Kupiłam to, które lubisz.

– Znasz moje ulubione? – uniosła brwi. – Skąd?

– Mówiłaś kiedyś. Na urodzinach mamy, pamiętasz?

– Możliwe – odpowiedziała chłodno i sięgnęła po kieliszek, ale nawet nie spojrzała w moją stronę.

Tego wieczoru po raz pierwszy poczułam się jak ktoś niechciany we własnym domu. Ugościłam ją, jak umiałam najlepiej. Starałam się, żeby było miło, ciepło, rodzinnie. A ona siedziała jak kontroler jakości, który przyszedł sprawdzić, czy dobrze spełniam swoją rolę. Zostawiła płaszcz na krześle, jakby była u siebie. Przestawiła talerze na stole, mówiąc coś o tym, że „tak zawsze stawiali w domu”. A Tomek? Ani słowa. Kiedy wyszła, powiedział tylko:

– Zmęczona była. Miała ciężki dzień.

Nic więcej. Jakbyśmy w ogóle nie przeżyli tej kolacji razem. Jakby nie zauważył, że przez dwie godziny jego siostra ignorowała moje zdania, moje gesty, mój wysiłek. A może zauważył, tylko nie chciał się wtrącać?

Tej nocy długo nie spałam. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy zaczęło się to wszystko psuć. Może już wtedy, na naszym ślubie, kiedy Sylwia miała minę, jakby przyszła na pogrzeb. Może wcześniej, gdy powiedziała, że nie da rady pomóc przy organizacji wesela, bo ma „zbyt wiele na głowie”. Wtedy myślałam, że jest po prostu nieśmiała, zamknięta w sobie. Teraz nie byłam tego taka pewna.

Dwie przeciw jednej

Sylwia przyszła niespodziewanie, jak zwykle bez zapowiedzi. Przyniosła ciasto od mamy i zaczęła rozstawiać się w kuchni, jakby to był jej dom. Usiadłyśmy przy stole, a ja próbowałam prowadzić rozmowę, chociaż każde słowo zderzało się z murem obojętności. Opowiadałam jej o pracy, o nowym projekcie, ale nie zadawała żadnych pytań. Kiwała głową, wzdychała, czasem spojrzała w telefon.

Tomek wrócił do domu, zjadł z nami obiad i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, spojrzał na mnie i rzucił:

– Może powinnaś się z nią bardziej postarać.

Zamarłam. – Słucham?

– No wiesz… Żeby się lepiej dogadać. Sylwia czuje się… odsunięta.

Cały czas się staram! A ona mnie nienawidzi! A ty co robisz? – głos mi się załamał.

– Nie chcę wybierać między tobą a rodziną – powiedział cicho.

Zrobiło mi się zimno. Wstałam od stołu i odeszłam bez słowa. Czułam się tak, jakbym właśnie usłyszała, że jestem tu tymczasowa. Gościem, który przyszedł na chwilę i naruszył coś, co nie miało być ruszane.

Manipulacja i łzy

Usłyszałam to przez drzwi. Sylwia mówiła do matki takim tonem, jakby właśnie przeszła przez coś potwornego.

– On się zmienił. Odkąd jest z nią, nie mamy już kontaktu. Jakby go nie było.

– Biedactwo... – odpowiedziała Teresa, z głośnym westchnieniem. – Marta wszystko zabrała. Syn mi zniknął. Z dnia na dzień.

Nie chciałam słuchać, ale nie mogłam się ruszyć. Stałam po drugiej stronie drzwi jak wmurowana. Nie wiedziały, że jestem w domu. I tak się dowiedziałam, co o mnie mówią. Jak mnie sobie ułożyły w swoich opowieściach.

Kilka dni później Tomek wszedł do kuchni i spojrzał na mnie z jakimś dziwnym napięciem.

– Mama uważa, że powinnaś być mniej konfliktowa – powiedział to, jakby właśnie powtarzał zasłyszany cytat.

– Bo Sylwia powiedziała, że ją od ciebie odciągam? I wszyscy jej uwierzyliście?

– Nie wiem, co mam myśleć…

Patrzyłam na niego i widziałam tylko pustkę. Wolał nie wiedzieć, nie wnikać, nie wybierać. I wtedy dotarło do mnie, że nie walczę z jego rodziną. Walczę o niego. A on nawet nie widzi, że toczy się jakaś walka.

On odszedł wcześniej

Siedziałam na kanapie i patrzyłam w okno. Późna jesień, wieczór. Tomek był u mamy. Powiedział, że musi „wszystko poukładać”. Wróci, jak się uspokoi. Zostałam sama.

Wstałam, otworzyłam szafę i zaczęłam pakować rzeczy. Wiedziałam, co robię. Chciałam zabrać tylko tyle, ile uniosę, żeby nie musieć po nic wracać.

Tomek wrócił późnym wieczorem. Ściągnął buty i zobaczył walizkę przy drzwiach. Zatrzymał się.

– Co to?

– Nie będę walczyć o kogoś, kto sam nie chce być po mojej stronie.

Stał chwilę w milczeniu, jakby próbował zrozumieć, czy mówię poważnie.

– Nie odeszłaś tylko ode mnie. Odeszłaś od mojej rodziny.

– Ona odeszła pierwsza. Ty poszedłeś za nią.

Wzięłam kurtkę i wyszłam. Bez trzaśnięcia drzwiami. Nie chciałam zostawić po sobie echa.

Nie żałuję

Wynajęłam małe mieszkanie na trzecim piętrze, z widokiem na sklep spożywczy i dachy innych kamienic. Było ciche. Nie dzwoniłam. Nie pisałam. Z jego strony też było milczenie.

Czasem, kiedy budziłam się w nocy, łapałam się na tym, że nasłuchuję dźwięku klucza w drzwiach, chociaż wiedziałam, że nikt nie przyjdzie.

Od jego rodziny nie usłyszałam nic. Żadnego: „przykro mi”, „może przesadziłyśmy”, „tęsknimy”. Życie toczyło się tam dalej, pewnie bez większych zmian. Zniknęłam z ich świata tak, jakby mnie nigdy nie było.

Nie uważam, że byłam bez winy. Czasem może mówiłam za dużo, czasem nie umiałam ugryźć się w język. Może powinnam dłużej czekać, więcej rozumieć. Ale kiedy myślę o tym wszystkim, nie żałuję odejścia. Największym rozczarowaniem nie była Sylwia, nie jej fochy, ani chłód jej matki. Największym był Tomek. Bo nie wybrał. Bo nie powiedział. Bo nie miał odwagi. I to był problem.

Marta, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama