„Szwagier mojej siostry odstawił na jej weselu taniec żenady. Zrobił z siebie pośmiewisko, ale kupił tym moje serce”
„Śmiechy przy stole zaczęły się przeradzać w półgłosy, potem w ciche, złośliwe komentarze. Ktoś rzucił: «Ten to by nawet na pogrzebie zrobił show». A ja czułam, że zapadam się w fotel. To był przecież mój szwagier, a więc… moja rodzina”.

- Redakcja
Rodzinne imprezy to dla mnie raczej sport wytrzymałościowy niż przyjemność. Zawsze ktoś się pokłóci o politykę, dzieciaki wrzeszczą przy stole, a w tle leci muzyka z lat dziewięćdziesiątych, jakby DJ był więźniem Radia Wawa. Ja zazwyczaj siedzę w kącie z kieliszkiem wina, komentuję wszystko w myślach i modlę się, żeby ktoś nie wyciągnął mnie na parkiet. Taki mam styl.
Spodziewałam się najgorszego
W dniu wesela mojej siostry byłam wykończona jeszcze zanim zaczęło się na dobre. Sukienka obcierała, fryzura nie wytrzymała nawet do pierwszego toastu, a emocje w rodzinie buzowały jak przy kolacji wigilijnej. Moja siostra – zawsze poukładana i perfekcyjna – błyszczała w koronkach jak księżniczka z katalogu. Czułam się jak statystka we własnym życiu.
I wtedy wszedł on Marcin, brat mojego szwagra. Głośny, zbyt wyluzowany. Typ człowieka, który zna dwa dowcipy na krzyż i powtarza je na każdej imprezie. Siedziałam właśnie przy stole, skubiąc bez większego entuzjazmu nóżki w galarecie, kiedy zauważyłam, że coś dzieje się po lewej stronie sali. Marcin, jakby porażony nagłym impulsem, zerwał się z krzesła. Podciągnął rękawy koszuli w modnym kolorze zgniłego awokado i wszedł na parkiet z miną, jakby właśnie zamierzał wystąpić w finale „Mam talent”.
Usłyszałam pierwsze dźwięki jakiegoś znanego kawałka z TikToka. Zanim zdążyłam się zorientować, Marcin już odtwarzał cały układ taneczny – precyzyjnie, z przesadnym zaangażowaniem i tą swoją charakterystyczną manierą: niby pewność siebie, a jednak coś w tym było żałośnie teatralnego.
To było żenujące
Na początku dzieciaki przy stole zaczęły chichotać, ktoś wyjął telefon i zaczął nagrywać. Dorośli spoglądali na siebie niepewnie. Na twarzy mojej siostry, panny młodej, pojawił się rumieniec. Nie z zachwytu, rzecz jasna.
– Co on wyprawia? – szepnęła do mnie ciotka Basia z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
– On chyba myśli, że to jego wieczór – odpowiedział ktoś z naprzeciwka. – Patrzcie, patrzcie, klaun ruszył do akcji.
Śmiechy przy stole zaczęły się przeradzać w półgłosy, potem w ciche, złośliwe komentarze. Ktoś rzucił: „Ten to by nawet na pogrzebie zrobił show”. A ja czułam, że zapadam się w fotel. To był przecież mój szwagier, a więc… moja rodzina.
Wtedy zobaczyłam, że ktoś nagrywa go telefonem. Nie jeden ktoś – kilka osób. Marcin wciąż tańczył, ale jego wzrok prześlizgnął się po ludziach. Uśmiech z jego twarzy zaczął powoli znikać, ruchy zrobiły się niepewne. Jeszcze jeden krok, jeszcze jedno machnięcie ręką… i stanął, jakby odcięło mu prąd.
Było mu głupio
Rozejrzał się po sali, zorientował się, że nikt nie dołączył. Tylko on i jego układ z TikToka. Ludzie go nie podziwiali. W ciszy, która zapadła po jego nagłym zatrzymaniu, dało się usłyszeć tylko kliknięcia telefonów wracających do kieszeni.
Bez słowa opuścił parkiet. Przeszedł obok stołów, nie patrząc na nikogo. Zniknął za drzwiami prowadzącymi na zewnątrz. I nikt, dosłownie nikt, nie podążył za nim.
Wstałam, zanim zdążyłam się rozmyślić. Opuściłam salę z takim uczuciem, jakby ktoś podmienił grawitację. Światło z lamp w holu było zbyt jasne, a dźwięki weselnej muzyki za plecami brzmiały jak z innego życia.
Na zewnątrz było chłodniej niż się spodziewałam. Oparłam się o drzwi, rozejrzałam. Po chwili zauważyłam go – siedział przy ścianie hotelu, lekko zgarbiony, z łokciami opartymi o kolana, jakby jego ciało było zbyt ciężkie, żeby dalej je nieść.
Pożałowałam go
Nie zauważył mnie od razu. Patrzył przed siebie, na coś, czego tam nie było. I wcale nie wyglądał jak klaun. Bardziej jak ktoś, kto właśnie zobaczył, że jego numer życia nie działa.
Podeszłam wolno, nie chcąc go spłoszyć. Mimo wszystko czułam się niezręcznie. Stanęłam kilka kroków od niego i przez chwilę po prostu patrzyłam, jak siedzi w ciszy. Dopiero gdy odchrząknęłam, podniósł głowę.
– Ej, Marcin… co ty wyprawiasz? Dlaczego zniknąłeś?
Nie odpowiedział od razu. Spojrzał na mnie, jakby próbował ocenić, czy przyszłam po to, żeby go dobić kolejnym komentarzem. Przesunął dłonią po twarzy i dopiero wtedy się odezwał.
– Nie udawaj, że nie widziałaś. Wszyscy widzieli. Totalna żenada. Gratulacje dla mnie.
– Było… nietypowo – powiedziałam, siadając obok. – Ale bez przesady.
– Naprawdę? Myślisz, że nie wiem, jak to wyglądało? Sam widziałem.
– Cóż, nie ukrywam, że mama zapytała siostrę, kim jest ten typ od tańców – uśmiechnęłam się krzywo. – Ale może nie dlatego, że było tak tragicznie. Może po prostu jesteś zbyt… wyraźny. Nie da się ciebie nie zauważyć.
Potrzebował pocieszenia
Zaśmiał się cicho, krótko. Było w tym coś gorzkiego.
– Wiesz, zawsze myślałem, że jak będę tym śmiesznym, jak ja pierwszy zacznę się z siebie śmiać, to nikt nie zdąży mnie wyśmiać. Ale dziś to już nawet nie było śmieszne.
– Nie jesteś sam w tym. Wiem, że to nie pocieszenie, ale serio… każdy kiedyś robi z siebie idiotę. Ja po prostu wolę siedzieć w kącie i udawać, że nic mnie nie rusza. Ty… działasz inaczej.
– Tak, ty masz ten chłodny dystans – powiedział z lekkim uśmiechem. – Chciałem dziś ożywić imprezę. Zrobić coś innego. Chociaż raz nie być dodatkiem do żurku.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę, zanim Marcin westchnął i wstał. Spojrzał na drzwi prowadzące do sali weselnej jak na przeszkodę nie do pokonania.
– I co teraz? Mam tam wejść jakby nigdy nic? – zapytał, unosząc brwi.
– Nie. Masz wejść jak ktoś, kto właśnie przeżył swoją scenę. A teraz wraca i je sernik – spróbowałam zabrzmieć lekko, choć serce trochę mi waliło.
– Sernik, mówisz? – uśmiechnął się. – Jeśli tam jeszcze jest sernik, to może rzeczywiście warto.
Polubiłam go
Ruszyliśmy powoli w stronę sali. Im bliżej drzwi, tym bardziej czułam, że jego krok zwalnia. Kiedy weszliśmy, nikt nie zareagował gwałtownie. Nie było szumu, śmiechów, spojrzeń z ukosa. Muzyka grała, kilka par tańczyło, kelnerzy roznosili talerze z deserami. Jakby świat naprawdę toczył się dalej.
Zanim zdążyliśmy sięgnąć po talerzyki, podeszła do nas moja siostra – panna młoda. Spojrzała na Marcina z lekkim uśmiechem.
– To było dziwne… – zaczęła, ale zaraz dodała: – Ale dzięki. Przynajmniej ktoś ożywił atmosferę.
Marcin skinął głową, jakby nie do końca wierzył w jej słowa. Ale w jego oczach było coś lżejszego niż wcześniej. Usiedliśmy przy tym samym stole, z którego wcześniej uciekł. Marcin sięgnął po kawałek sernika i powiedział:
– Myślisz, że jeszcze mnie zaproszą gdziekolwiek?
– Jak nie, to ich strata – odpowiedziałam. – W razie czego masz już jedną osobę w drużynie.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Ale nie powiedział nic, tylko się uśmiechnął. I po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że może… że jednak nie wszystko w nim mnie irytuje. Może nawet coś w nim lubię.
Nie spodziewałam się
Spotkaliśmy się przypadkiem. Wpadłam na niego pod kawiarnią w centrum, on akurat wychodził z kawą, ja szukałam pretekstu, żeby nie wracać do domu.
– Może wpadniesz na chwilę? – zapytał z tym swoim zaskakująco spokojnym tonem.
– Pod warunkiem, że nie zatańczysz między stolikami – odparłam, zanim zdążyłam się rozmyślić.
Usiedliśmy w rogu, zamówiłam latte,. Rozmawialiśmy prawie dwie godziny. Opowiadał, jak prowadzi zajęcia z dzieciakami, jak uczą się układów tanecznych i robią przedstawienia. Słuchałam uważnie. Nie dlatego, że wypadało. Po prostu… chciałam wiedzieć więcej.
Na koniec powiedziałam tylko:
– Nikomu nie mówmy. Niech to będzie nasz sekret.
Uśmiechnął się, a ja pierwszy raz od dawna nie czułam potrzeby komentowania wszystkiego z ironią.
Izabela, 27 lat
Czytaj także:
- „Z wakacji wróciłam z nasionkiem w brzuchu. Miałam przywieźć wspomnienia, a nie zobowiązania na całe życie”
- „Z wakacji na Cyprze przywiozłam nie tylko gorące wspomnienia. Mąż nie domyśla się, że pod sercem mam zakazane nasionko”
- „Mąż zasiał nasionko w ogródku sąsiadki. Miałam posłać go do diabła, ale plony będziemy zbierać razem”

