„Szukałem jędrnej gąski, ale w lesie były same oklapłe maślaki. Wróciłem rozczarowany, a jeszcze żona zmyła mi głowę”
„Ruszył, a ja jeszcze chwilę stałem, patrząc, jak znika między drzewami. Potem sam wsiadłem do auta. Silnik zawarczał, a ja ruszyłem w stronę domu. Wiedziałem jedno: jak tylko przekroczę próg, zacznie się awantura”.

- Redakcja
Tamtego dnia od rana coś mi nie grało. Wyszedłem z domu niby na grzyby, z koszykiem pod pachą, w kaloszach i z nożykiem przy pasku. Klasyk. Ale tak naprawdę... po coś więcej. Nie będę ściemniał – człowiek czasem chce czegoś świeżego, nowego. Trochę emocji, może jakiejś niespodzianki od życia. Ostatnio z Marylką – moją żoną – ciągle na siebie warczeliśmy. Ona wiecznie zmęczona, ja wiecznie nieusatysfakcjonowany. Wspólne wieczory to głównie milczenie przy telewizorze, a znalazłem za to kłopoty, oklapłe maślaki i nerwy większe niż ten stary buk, pod którym przysiadłem na chwilę, żeby zebrać myśli.
Parsknąłem śmiechem
Zaparkowałem auto na leśnym parkingu, zgasiłem silnik i sięgnąłem po koszyk z bagażnika. Poranne słońce ledwo przeciskało się przez mgłę, a ja już czułem, że dzisiejsze zbiory będą takie sobie. Jednak nie o grzyby tu chodziło.
– Jędrek, ty stary zgredzie! – usłyszałem zza drzew znajomy głos.
– Myślałem, że zaspałeś!
Z krzaków wyłonił się Heniek – kumpel od podstawówki, z siatką w jednej ręce i kawą w kubku termicznym w drugiej.
– Ja? Zawsze jestem pierwszy w lesie. Chociaż dzisiaj to bardziej z potrzeby ucieczki niż z miłości do przyrody.
– Żonka znowu cię z domu przegoniła? – zapytałem z przekąsem.
– Nie przegoniła, a kazała iść – powiedział głosem żony.
Parsknąłem śmiechem.
– Znajome. Moja też rano: „Znowu na grzyby? A może byś kran w łazience naprawi, bo cieknie od tygodnia!” – zacytowałem, naśladując jej ton.
– No i co, naprawiony?
– Kapie, ale... Wolę kapiący kran niż marudzenie nad głową.
Heniek przytaknął.
– Chociaż wiesz, wolę jak marudzi, niż jak milczy. Cicha żona to najgorzej. Nigdy nie wiesz, kiedy wybuchnie.
Szliśmy powoli, przeszukując mech. Grzybów jak na lekarstwo, ale przynajmniej można było pogadać bez cenzury.
Mieliśmy wspólny temat
Szliśmy dalej, z głowami pochylonymi nad ściółką. Grzybów jak nie było, tak nie było. Za to języki nam się rozwiązały. Las działał lepiej niż terapeuta.
– A ty, Jędrek, pamiętasz jeszcze, jak wygląda twoja żona uśmiechnięta? – zagadnął Heniek, przeczesując mchem patykiem.
– Jakbym zobaczył, to bym pewnie spanikował – parsknąłem. – Ostatni raz się uśmiechała, jak pies sąsiadów zdechł. A ja, głupi, pomyślałem, że to do mnie.
– Maryś to samo. Uśmiech równa się podejrzenie. Jak się uśmiecha, to wiem, że coś przeskrobałem i jeszcze o tym nie wiem.
Stanęliśmy na chwilę, bo Heniek znalazł podgrzybka. Małego, ale przynajmniej zdrowego.
– No, sukces! – ogłosił triumfalnie.
– To teraz możesz wracać do domu z podniesionym czołem. Chociaż raz wniesiesz coś do kuchni – poklepałem go po plecach.
– Do kuchni? Prędzej do śmietnika. Ona tylko patrzy, żeby coś wytknąć. „Czemu znowu grzyby z robakami? Czemu nie kupiłeś masła? Czemu nie wyniosłeś śmieci?” – powtarzał, naśladując wysokim głosem swojej żony.
– Masz wrażenie, że one mają zeszyty z listą przewinień?
– Mam. I że regularnie robią aktualizacje.
Usiedliśmy na powalonej brzozie. Wyciągnąłem termos z herbatą, Heniek – kanapkę z serem.
– Czasem myślę, że jakbyśmy zrobili zlot facetów po czterdziestce, to by to wyglądało właśnie tak – mruknąłem. – Las, robaczywe grzyby i narzekanie na żony.
Heniek pokiwał głową.
– Ale nie mów nikomu. Bo jeszcze powiedzą, że przyjechaliśmy tu przytulać się do drzew.
Roześmialiśmy się.
Mogłem być szczery
– A wiesz, co jest najlepsze? – Heniek mówił z pełnymi ustami. – Że jak raz coś źle zrobisz, to ci będą to wypominać do grobowej deski.
– Prawda. Ja raz zapomniałem o rocznicy ślubu. Rok później jeszcze robiła mi z tego powodu ciche dni. A jak ona zapomni, to „każdemu się może zdarzyć”.
– Żona mi kiedyś wylała cały termos kawy do zlewu, bo stwierdziła, że „na pewno za długo stała”. Godzinę wcześniej ją zrobiłem. Ale co miałem powiedzieć?
– Miałeś szczęście, że nie w twarz ci wylała – zażartowałem.
Wyszliśmy na polanę. Wysokie trawy, a grzybów nadal brak.
– Pamiętasz, jak nasze baby były inne? Młodsze, cieplejsze, jakieś... weselsze i ciekawsze świata?
– No jasne. Marylka kiedyś jogę ćwiczyła, hiszpańskiego się uczyła. A teraz jej największy cel to obejrzeć wszystkie odcinki jakiegoś serialu.
– A moja w kółko tylko: „Nie mamy pieniędzy, Heniek. Musimy oszczędzać”. Ale na nowe zasłony zawsze się znajdą.
– I na kubki. U nas są cztery osoby, a mamy czterdzieści siedem kubków.
– No to masz jeszcze zapas, jakby cię z domu wyrzuciła.
Parsknęliśmy śmiechem, ale zaraz potem zamilkliśmy. Bo jednak w tym śmiechu było coś gorzkiego.
– A wiesz, Jędrek, mimo wszystko... jakby jej kiedyś zabrakło, to nie wiem, co bym zrobił.
Popatrzyłem na niego długo. Bez uśmiechu.
– Też nie wiem, Heniek. Też nie wiem.
Poczułem, że mnie rozumie
Las zrobił gęsty, drzewa stawały ciaśniej, a mech pod stopami stawał się śliski. Szliśmy wolno, bo ani nam się spieszyło, ani nie było po co się spieszyć. W koszykach – może po trzy grzyby na krzyż.
– Myślisz, że to już kryzys wieku średniego? – zapytał Heniek, kopiąc patyk.
– A co? Że narzekamy, że nic nas nie cieszy, że uciekamy w las jak dwa jelenie?
– No.
– Nie wiem. Może po prostu życie nam się trochę rozjechało. Mieliśmy marzenia...
Heniek cmoknął.
– Wiesz, że ja kiedyś chciałem być mechanikiem w rajdach? A teraz? Naprawiam rower szwagrowi i on mi jeszcze mówi, że źle.
– Ja z kolei chciałem być fotografem. Jeździć po świecie, robić zdjęcia ludziom, chwilom. A teraz? Robię zdjęcia paragonów, żeby żona mogła je sprawdzić w aplikacji bankowej.
– To chyba najgorsze. Czujesz się, jakby cię wkleił w jakieś cudze życie.
Zatrzymaliśmy się na chwilę, bo Heniek coś wypatrzył pod świerkiem.
– O, patrz! Gąska! – zawołał.
– Żartujesz.
Schyliłem się i przyjrzałem. Gąska, owszem, ale jakaś taka...
– Oklapła – stwierdziłem.
Heniek roześmiał się tak, że echo poszło po lesie.
– Pasuje. Jak do nasze żony!
– Albo do naszych marzeń – dodałem.
Staliśmy chwilę w ciszy, z tą gąską między nami jak jakimś symbolem.
– Wiesz co, Jędrek? Może i nie jest jędrna, ale przynajmniej prawdziwa.
– Jak nasze życie.
Wymieniliśmy spojrzenia
Zbieraliśmy się powoli z lasu. Słońce przebiło się przez korony drzew, a my wyglądaliśmy jak dwóch żołnierzy po przegranej bitwie – brudni, zmęczeni, z marnym łupem.
– Myślisz, że nasze damy się ucieszą z tych kilku grzybków? – spytał Heniek, stukając koszykiem o nogę.
– Moja to pewnie rzuci okiem i powie: „Ile na to czasu zmarnowałeś?”.
– A moja: „Znowu przywlokłeś jakieś paskudztwo z lasu”.
– Chociaż... może zupę ugotują?
– Jak dobrze pójdzie – prychnął Heniek.
Kiedy doszliśmy do samochodów, obaj zamilkliśmy. Wymieniliśmy spojrzenia. Takie męskie, bez słów, ale mówiące wszystko.
– To co, Jędrek? Widzimy się za tydzień?
– Pewnie. Tradycji trzeba dochować.
– A może weźmiemy ze sobą wędki? Jak już mamy udawać, że coś robimy, to chociaż siedząc.
– Dobry plan.
Heniek wsiadł do swojego auta i odpalił silnik. Zanim odjechał, opuścił szybę.
– Ej, Jędrek!
– No?
– Wiesz, że i tak ich kochamy, nie?
Uśmiechnąłem się smutno.
– Wiem, Heniek. Tylko czasem trzeba sobie o tym przypomnieć... najlepiej z dala od nich.
– Dokładnie. Do zobaczenia, stary.
– Trzymaj się.
Ruszył, a ja jeszcze chwilę stałem, patrząc, jak znika między drzewami. Potem sam wsiadłem do auta. Silnik zawarczał, a ja ruszyłem w stronę domu. Wiedziałem jedno: jak tylko przekroczę próg, zacznie się awantura.
Zmyłą mi głowę
Wszedłem nieśmiało do domu. Zdjąłem buty przy drzwiach, strzepnąłem z kurtki igły i wziąłem koszyk pod pachę. Grzyby – marne. Nastrój – jeszcze gorszy.
– No nareszcie! – rozległ się głos Marylki, ostry jak papier ścierny. – Zgubiłeś się w tym lesie, czy co?! Człowieku, już dzwoniłam do Heńkowej, czy jej mąż żywy!
– Przecież mówiłem, że wrócę później...
– Później?! Cztery godziny cię nie było! I co ty niby masz w tym koszyku? – Zerknęła do środka. – Ty sobie chyba żarty robisz. Dwa podgrzybki i jedna śmierdząca gąska?!
– No nie było więcej... – próbowałem tłumaczyć.
– To trzeba było wrócić wcześniej, zamiast włóczyć się po lesie jak jakiś... dziad!
– Ale ja... – westchnąłem. – Chciałem trochę odpocząć.
– Odpocząć?! A ja to niby co robiłam? Prasowałam, obiad gotowałam, a ty se odpoczywasz! To może zamieńmy się, co?! Ty ugotuj, ja pójdę w las i wrócę z trzema liśćmi i nazwę to sukcesem!
– Marylka...
– Już nie wiem, po co ty tam łazisz. Na grzyby? Śmiechu warte! Ty chyba tylko uciekasz ode mnie!
Zamilkłem. Bo choć mówiła to w złości, może właśnie w tym była jakaś prawda. Może trochę uciekałem. Ale teraz już nie było gdzie. Postawiłem koszyk na stole i poszedłem do łazienki. Nie trzaskałem drzwiami. Nie miałem już siły. Woda z kranu dalej kapała. Idealnie w rytm tego, co czułem.
Jędrzej, 58 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa błagała o wnuki, a gdy się pojawiły, zaczął przeszkadzać jej krzyk i bałagan. W końcu pękłam”
- „Myślałam, że moja rodzina jest idealna, aż odkryłam sekretną teczkę. Okazało się, że całe moje życie było iluzją”
- „Odkąd przeszłam na emeryturę, czułam się niewidzialna. Wymyśliłam pewien sposób, by jakoś wrócić do pełni życia”

