Reklama

W ten tłusty czwartek obudziłam się z jednym celem – znaleźć najlepszego pączka w mieście. Tego dnia kalorie się nie liczą, a ja traktuję to jak misję specjalną. Planowałam odwiedzić cukiernie, o których słyszałam legendy, próbować, porównywać, a potem ogłosić triumfatora w moim prywatnym rankingu. Nie mogłam się doczekać smaku ciepłego, puszystego ciasta, rozpływającego się w ustach nadzienia i idealnie dobranego lukru. Przewertowałam internet, zapisałam kilka adresów i ruszyłam w trasę.

Reklama

Nie spodziewałam się jednak, że zamiast najlepszego pączka, znajdę coś zupełnie innego. Że jeden uśmiech sprawi, iż zapomnę o chrupiącej skórce i aksamitnym nadzieniu. Że chłopak stojący za ladą sprawi, że moje serce zacznie bić szybciej niż w momencie, gdy pierwszy raz próbuję czekoladowego pączka z wiśnią.

Tego dnia planowałam skupić się wyłącznie na słodkościach, ale los najwyraźniej miał wobec mnie inne zamiary.

Nie musiałam szukać dalej

Pierwszym przystankiem na mojej mapie pączkowych doznań była niewielka cukiernia na rogu ulicy Królewskiej. Podobno robili tu najlepsze pączki z różą i skórką pomarańczową, a ja byłam gotowa to zweryfikować. Gdy tylko podeszłam bliżej, zobaczyłam kolejkę wychodzącą aż na ulicę. Typowe w tłusty czwartek.

Zimowy chłód szczypał mnie w policzki, ale byłam cierpliwa. Co chwila ktoś wychodził z uśmiechem i pudełkiem pełnym słodkości, a zapach unoszący się z wnętrza sprawiał, że miałam ochotę zjeść wszystko, co znajdę na ladzie.

W końcu weszłam do środka i wtedy go zobaczyłam. Stał za ladą, w białym fartuchu ubrudzonym cukrem pudrem. Miał krótko przycięte, kasztanowe włosy, mocne ramiona i... uśmiech, który rozświetlał cały lokal. Zaczęłam wpatrywać się w niego jak głodna w pączka. A może jak w coś jeszcze lepszego.

– Eee... poproszę dwa pączki z różą i jednego z czekoladą – wydukałam.

A na pewno tylko tyle? – zapytał z rozbawieniem, opierając się dłońmi o ladę i patrząc na mnie uważnie.

– No… może jeszcze jednego z adwokatem – dodałam szybko, czując, że moje policzki zaczynają robić się ciepłe.

Dobra decyzja – uśmiechnął się i zaczął pakować zamówienie.

Obserwowałam, jak sprawnie owija pączki papierem, jego dłonie poruszały się szybko i pewnie. W pewnym momencie spojrzał na mnie i powiedział:

– Nie widziałem cię tu wcześniej. Pierwszy raz u nas?

– Tak, szukam najlepszych pączków w mieście – uniosłam dumnie głowę, jakby to była najbardziej szlachetna misja.

– No to trafiłaś w dziesiątkę. Innych już nie musisz próbować – puścił mi oko i podał mi paczkę.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Wzięłam resztę, rzuciłam jeszcze jedno szybkie „dziękuję” i odwróciłam się na pięcie, czując, jak serce wali mi w piersi.

Był słodszy niż pączek

Wyszłam z cukierni, ale zanim zdążyłam oddalić się na bezpieczną odległość, zerknęłam przez ramię. On nadal tam był. Obsługiwał kolejną klientkę, ale przez chwilę miałam wrażenie, że zerka w moją stronę. Może sobie wmawiałam. Może był po prostu miły dla wszystkich.

Ruszyłam chodnikiem, ściskając w dłoni papierową torbę z pączkami. Miałam jeszcze kilka miejsc na liście, ale coś kazało mi usiąść na pobliskiej ławce i spróbować już teraz. Otworzyłam paczkę, wyciągnęłam jednego pączka i odgryzłam pierwszy kęs.

I wtedy zrozumiałam. To nie był zwykły pączek. To było mistrzostwo świata w formie okrągłej, lekko chrupiącej i puszystej jednocześnie. Nadzienie pachniało prawdziwą różą, a skórka pomarańczowa dodawała mu perfekcyjnej nuty cytrusowej. Westchnęłam z zachwytu, zamykając oczy i kończąc pączka.

Dobre, co?

Podskoczyłam jak oparzona. Obok mnie, zupełnie niespodziewanie, usiadł on. Chłopak z cukierni.

– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – zaśmiał się, widząc moje szeroko otwarte oczy. – Po prostu widziałem, że tu przyszłaś i stwierdziłem, że to idealny moment na moją przerwę.

– Ty... – spojrzałam na niego rozbawiona. – Ty mnie śledzisz?

– Może – mrugnął i sięgnął do kieszeni fartucha po torebkę z pączkiem dla siebie.

Zaczęłam się śmiać, choć wciąż byłam lekko zdezorientowana. Ktoś taki jak on – wysoki, przystojny, z tym rozbrajającym uśmiechem – nie miałby przecież powodu, żeby interesować się kimś takim jak ja. Ale siedział tu, jadł pączka i patrzył na mnie jakby czekał na moją reakcję.

– I jak? – zagadnął, unosząc brew. – Spełniają twoje oczekiwania?

Nie są złe – zaczęłam powoli, gryząc kolejny kęs.

Zrobił minę, jakby właśnie usłyszał największą herezję świata.

– Nie są złe?!

Są genialne – poprawiłam się pospiesznie. – Może nawet najlepsze w mieście.

– Może? – pokręcił głową, udając zawód. – Oj, widzę, że będę musiał cię jeszcze do tego przekonać.

Patrzyłam na niego, nie do końca wierząc, że naprawdę to się dzieje. Ja, zwykła dziewczyna, siedziałam na ławce z chłopakiem, który wyglądał jak z reklamy i właśnie sugerował, że chciałby mnie jeszcze przekonać do swoich pączków.

A może dasz mi szansę udowodnić, że są najlepsze? – zapytał nagle.

– A jak chcesz to zrobić?

Spotkajmy się po mojej zmianie. Pokażę ci, co potrafię.

Serce waliło mi jak szalone. Nie wiedziałam, czy to kwestia cukru, czy jego spojrzenia, ale jedno było pewne – ten tłusty czwartek zapowiadał się znacznie ciekawiej, niż przypuszczałam.

Robiło się coraz lepiej

Cały dzień chodziłam jak na szpilkach. Miałam jeszcze odwiedzić kilka cukierni, ale jakoś straciłam zapał do mojej wielkiej pączkowej misji. W głowie miałam tylko jedno – chłopaka z cukierni. A konkretnie jego propozycję.

Powiedział to tak pewnie, jakby było oczywiste, że się zgodzę. I, szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam, dlaczego nie odmówiłam od razu. Nie byłam typem dziewczyny, która umawia się z nieznajomymi. Ale coś w jego spojrzeniu, w tym rozbrajającym uśmiechu, sprawiło, że zamiast grzecznie podziękować, tylko przytaknęłam i uciekłam.

Teraz stałam kilka metrów od cukierni i próbowałam nie wyglądać jak wariatka, która od piętnastu minut gapi się w witrynę. Nagle drzwi się otworzyły.

Myślałem, że się rozmyśliłaś – usłyszałam znajomy głos.

Stał przede mną, ale już bez fartucha i czapki. Jego kasztanowe włosy były lekko potargane, jakby właśnie zdjął ją w pośpiechu.

– Nie rozmyśliłam się – odparłam szybko. – Po prostu…

– No to chodź, moja droga degustatorko.

Przewróciłam oczami, ale poszłam za nim. Nie miałam pojęcia, dokąd zmierzamy. Nie spytałam. Może powinnam. Może powinnam też się zastanowić, czy to rozsądne – iść gdzieś z chłopakiem, którego imienia nawet nie znałam. Ale kiedy spojrzałam na niego, na jego swobodny krok, na luz, który bił z każdego jego ruchu, przestałam się przejmować.

W końcu to tylko spotkanie. Nic wielkiego.

– I co? – zapytałam, kiedy szliśmy w stronę bocznych uliczek. – Co takiego chcesz mi pokazać?

Magiczne miejsce – odparł tajemniczo.

– Jeśli magiczne oznacza „cukiernia z jeszcze lepszymi pączkami”, to masz moje zainteresowanie.

Zaśmiał się.

– Cukiernia nie. Ale coś lepszego.

Skręciliśmy w wąską uliczkę. Mijaliśmy stare kamienice, aż w końcu dotarliśmy do niewielkiej kawiarni. Było już dość późno, ale światła w środku nadal się paliły.

– Czekaj, serio? – Spojrzałam na niego zdziwiona. – Przeciągnąłeś mnie przez pół miasta tylko po to, żebyśmy napili się kawy?

– Nie byle jakiej kawy – poprawił mnie, otwierając przede mną drzwi. – I do tego spróbowali nie byle jakich pączków.

Weszłam do środka, a on uśmiechnął się do starszego mężczyzny za ladą.

Hej, wujku. Podaj nam dwa razy to, co zawsze.

Wujek? Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usiedliśmy przy stoliku. W kawiarni pachniało wanilią i kawą, a po chwili przede mną wylądował parujący kubek oraz talerzyk z pączkiem, który wyglądał… inaczej. Był delikatniejszy, bardziej puszysty, jakby wypełniony powietrzem.

– Spróbuj – zachęcił mnie chłopak.

Patrzyłam na niego podejrzliwie, ale w końcu ugryzłam. I przepadłam.

Co to jest?! – wydusiłam z pełnymi ustami.

– Sekret rodzinny – odparł z zadowoleniem. – Mój wujek prowadził cukiernię w Paryżu, zanim wrócił do Polski. Te pączki to jego specjalność.

Przez chwilę nie mówiłam nic. Po prostu jadłam, czując, jak każdy kęs rozpływa mi się w ustach.

– Dobra – powiedziałam w końcu. – Przekonałeś mnie. To są najlepsze pączki w mieście.

Wiedziałem, że cię przekupię – mrugnął do mnie. – A teraz czas na kolejną rundę.

– Kolejną?

– No tak. Zjesz najlepsze pączki, wypijesz najlepszą kawę… a potem ja dostanę swoją nagrodę.

Spojrzałam na niego podejrzliwie.

– Jaką nagrodę?

Pochylił się nad stolikiem, patrząc mi prosto w oczy.

– Dowiem się w końcu, jak masz na imię.

Uśmiechnęłam się. Chyba pierwszy raz tego dnia naprawdę zapomniałam o całym świecie.

To był najlepszy tłusty czwartek

– Patrycja – powiedziałam w końcu.

Chłopak uśmiechnął się, jakby właśnie wygrał zakład.

– Patrycja – powtórzył, jakby smakował moje imię niczym jeden z tych pączków. – Pasuje do ciebie.

– A ty? – zapytałam. – Nie sądzisz, że to trochę niesprawiedliwe? Wiesz już, jak mam na imię, a ja nadal nie wiem, kim jesteś.

Oparł się wygodnie o oparcie krzesła, jakby chciał mnie jeszcze trochę potrzymać w niepewności.

– Adrian – powiedział. – Moja rodzina od pokoleń robi pączki. Dziadek, wujek, moi rodzice... Chyba było oczywiste, że w końcu sam stanę za ladą.

– I to rodzinny biznes?

– Tak, ale to nie tak, że zostałem do tego zmuszony. Naprawdę to lubię. Jest coś satysfakcjonującego w tym, że dajesz ludziom coś, co sprawia im przyjemność. Pracuję w dwóch miejscach, by mieć porównanie.

– No cóż – wzięłam ostatni kęs swojego pączka – w takim razie masz powołanie. Bo to było absolutnie genialne.

Adrian uśmiechnął się, ale tym razem inaczej. Spokojniej. Jakby naprawdę cieszyło go to, co powiedziałam.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, wpatrzeni w siebie nawzajem. W tle leciała cicha muzyka, kawiarnia powoli pustoszała, a ja czułam, że ten dzień, który miał być po prostu pączkową misją, zmienił się w coś zupełnie innego.

– No to, Patrycjo – Adrian przerwał ciszę. – Masz jeszcze jakieś miejsca na swojej liście pączkowych przystanków?

Spojrzałam na niego i zastanowiłam się przez chwilę. Miałam. Ale teraz już nie czułam potrzeby, żeby je odwiedzać.

– Myślę, że nie muszę już szukać dalej – powiedziałam.

– Mądra decyzja – Adrian zaśmiał się cicho.

Nie wiedziałam, co będzie dalej. Czy to była tylko przyjemna rozmowa, czy może początek czegoś więcej. Ale jedno było pewne – ten tłusty czwartek zapamiętam na długo.

Znalazłam swój cel

Następnego dnia obudziłam się z myślą, że to wszystko mogło mi się tylko przyśnić. Przecież to nie było normalne – iść na kawę z zupełnie obcym chłopakiem, śmiać się jak szalona, rozmawiać o wszystkim i o niczym, a potem wrócić do domu z głową pełną nieprawdopodobnych emocji.

Ale na moim telefonie czekała wiadomość od Adriana: „Nasze pączki wciąż są najlepsze? Bo jeśli nie, to chyba będę musiał cię przekonać jeszcze raz”.

Natychmiast uśmiechnęłam się sama do siebie. Nie wiedziałam, co z tego wyniknie. Może nic, może wszystko. Ale jedno było pewne – tego dnia znalazłam coś znacznie słodszego niż najlepszy pączek w mieście.

Patrycja, 25 lat

Reklama

Czytaj także:
„Chciałam od teściowej przepis na pączki na tłusty czwartek, ale mnie wyśmiała. Mam sobie na niego zasłużyć”
„Byłam pewna, że córka wpadła w szemrane towarzystwo. Gdy jednak odkryłam, gdzie się podziewa, nie mogłam w to uwierzyć”
„Sąsiad ciągle mnie nachodził i narzekał, że jestem za głośna. Okazało się, że miał swój powód, by mnie denerwować”

Reklama
Reklama
Reklama