Reklama

Pewnego dnia w pracy wybuchła afera. Po tym, jak sprawa wyszła na jaw, chciałyśmy zrobić z szefem porządek i całej firmie pokazać, na co nas stać.

– Krycha wyleci z roboty! – taka wiadomość przywitała mnie, kiedy z samego rana wparowałam do przebieralni i zaczęłam się szykować do pracy.

– Że jak? Niby dlaczego? – z niedowierzaniem popatrzyłam na moją kumpelę. – Przecież ona jest tu tak powszechnie lubiana!

Krysia to było prawdziwe słoneczko całej firmy

Dla każdego miała miłe słowo, a kiedy któraś z dziewczyn przeżywała trudne chwile w domu, zawsze służyła pomocną radą. Doskonale pamiętam, jak dwa lata temu wsparła mnie, gdy mój mąż zaczął coraz częściej zaglądać do kieliszka z kumplami.

Najpierw raz, potem drugi i trzeci... Ale nic nie mówiłam. Wiadomo, spotkał starych znajomych, to poszli się napić, jak to chłopy.

Wcześniej u Janusza pijaństwo nie było problemem. Sięgał po kieliszek okazjonalnie, tak jak reszta, i nigdy nie przesadzał. Pewnego dnia coś się jednak w nim odmieniło. Gdy już czwarty raz zjawił się w domu kompletnie pijany, ledwo stojąc na nogach, poprosiłam go stanowczo, aby położył się spać w salonie.

Był oburzony, zupełnie jakbym to ja wróciła zalana w trzy d.... Nie zamierzałam jednak całą noc znosić odorów wiejskiego samogonu. Na moje nieszczęście, niczego się nie nauczył i przez następne tygodnie taka sytuacja miała miejsce jeszcze kilkakrotnie.

Podczas jednej z naszych zmian, gdy jak zwykle pracowałyśmy przy linii produkcyjnej, sklejając opakowania na artykuły żywnościowe, Krystyna zauważyła, że jestem w kiepskim nastroju.

– Coś się dzieje? – zainteresowała się.

– Ach, nic takiego, po prostu codzienne sprawy.

Wiesz, powinnaś częściej się uśmiechać – stwierdziła. – Ale jak patrzę, to chyba nie masz na to specjalnej ochoty.

– Mój mąż zaczyna coraz częściej sięgać po alkohol – wyznałam z ciężkim sercem.

Przez moment trwała w ciszy

– Masz ochotę na rozmowę?

– Jasne – odparłam z ulgą, bo kompletnie nie miałam pojęcia, jak się zachować.

Kryśka rzuciła laskom przy linii, że na moment znikamy do kantyny. Nasz team trzyma się razem, więc tylko przytaknęły, że ok. Gdy tylko usiadłyśmy, zaczęłam się przede nią wyżalać, jakbym była u jakiegoś małżeńskiego terapeuty. Gdy skończyłam swoją opowieść, Krysia chwilę się zastanawiała, po czym stwierdziła, że wciąż mam szansę nakłonić faceta do opamiętania.

– Wiesz co, powiem ci jak przyjaciółka. Koniecznie musisz z nim pogadać prosto z mostu. Zero owijania w bawełnę. Po prostu powiedz: „Słuchaj, jak jeszcze raz wywiniesz taki numer, to będę musiała złożyć papiery o rozwód".

– Zwariowałaś? Aż tak ostro? – przeraziłam się niesamowicie.

– No pewnie – potwierdziła kiwając głową. – I jak nadal się nie zmieni, to naprawdę to zrób. Zanieś te dokumenty. Niech facet wreszcie zrozumie powagę sytuacji, może wtedy dotrze do niego, o co chodzi. Innego wyjścia nie ma. Alkoholik, a widzę że on pomału się nim staje, musi wiedzieć, że nie żartujesz. Inaczej będzie wracał pijany coraz częściej.

– No nie wiem, sama nie wiem… – mruknęłam z wahaniem.

Wiadomo, decyzja należy do ciebie – machnęła ręką. – Jak wolisz, to możesz kolejny raz grzecznie zagadać, żeby wracał do domu o przyzwoitej godzinie i na trzeźwo albo po prostu udawać, że problem nie istnieje. Tylko potem za te 20 lat będziesz sfrustrowaną, wiecznie wkurzoną babą. I biedną w dodatku, bo mąż przepuści wszystkie oszczędności na alkohol.

Posłuchałam rady Krysi i zrobiłam, jak mówiła

Janusz rzecz jasna zareagował uśmiechem, a po trzech dniach zjawił się w domu kompletnie zalany. Ledwo przecisnął się przez futrynę, tak bardzo chwiał się na nogach. Cóż, stało się – obiecałam i musiałam dotrzymać słowa. Kolejnego dnia złożyłam w sądzie pozew o rozwód.

Po miesiącu mąż otrzymał dokumenty i wreszcie dotarło do niego, że nie żartuję. Zrozumiał, że moje słowa nie są pustą gadaniną i nie mam zamiaru do końca swoich dni tkwić u boku alkoholika. I wtedy znów miałam przy sobie dawnego, kochanego Jasia.

Krysia zawsze taka była - uczynna, ciepła i pełna pozytywnego nastawienia do innych. Dlatego, gdy do mych uszu dotarła wieść, że zamierzają ją wyrzucić z roboty, po prostu mnie wzięło. Jako delegat pracowników do rozmów z kierownictwem, miałam możliwość zrobienia czegoś więcej niż tylko wykrzyczenia koleżankom: "Co za bzdura!".

Mogłam otwarcie powiedzieć to szefowi prosto w oczy. Początkowo planowałam pogadać z Krychą, ale nigdzie nie mogłam na nią trafić, mimo że pracowałyśmy tego dnia na tej samej zmianie.

– Rano zadzwoniła, że kiepsko się czuje i poszła po L4 – usłyszałam od kobiety z kadr.

– Ale Krycha przecież zawsze miała końskie zdrowie... – byłam w szoku.

Pani Helenka tylko uniosła ramiona w geście zdziwienia.

– Wiesz co, moim zdaniem to ona wcale nie choruje. Chyba po prostu przejęła się tą sprawą ze zwolnieniem – stwierdziła. – No bo słuchaj, miałyśmy wczoraj iść gdzieś razem po robocie, a tu nagle wpada szef i mówi, że musi z nią gadać na osobności. A dzisiaj miała jakieś spotkanie z dyrekcją.

– Ja nie mogę pojąć, jak można wyrzucić z pracy kogoś takiego? – Alina była w szoku. – No spójrz, solidna babka, pracowita, zero spóźnień, w zasadzie nigdy na chorobowym…

– No tak, ale niedawno stuknęła jej pięćdziesiątka z hakiem… – wtrąciła Elwira.

– Myślicie, że chodzi o jej wiek? – Alina popatrzyła na nas zaskoczona.

No jasne, że tak – skwitowała Elwira. – Jak jesteś młody i da się z ciebie wycisnąć, ile się da, to cię wykańczają niemal na śmierć. Ale potem, jak jesteś trochę starszy, to im się wydaje, że niewiele już z ciebie wyciągną. No i pa pa, do widzenia!

– E tam, daj spokój – Jadzia niedbale zamachała dłonią, zupełnie jakby odganiała natrętnego owada. – Mam 54 lata na karku, a nikt jakoś nie kwapi się, żeby wypchnąć mnie na emeryturę.

– To co, olać sprawę Krystyny? – Ala rzuciła mi pytające spojrzenie.

– Kto tu mówi o olewaniu? – oburzyłam się. – Już lecę pogadać z kierownikiem, zaraz mu wygarnę co o tym myślę!

Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Udałam się do szefa

Kiedy weszłam do jego gabinetu i stanęłam naprzeciw biurka, popatrzył na mnie takim wzrokiem, jakby zupełnie nie wiedział, o co może chodzić. Zastanawiałam się, czy tylko udaje, czy faktycznie jest aż tak zajęty.

– Chciałam poruszyć kwestię Krysi – powiedziałam, ale on wciąż sprawiał wrażenie, jakby niczego nie pojmował, więc uzupełniłam: – Dotarły do mnie słuchy, że planujecie ją zwolnić.

Szef zamrugał kilka razy oczami i pokręcił głową, zupełnie jakby próbował odgonić sen.

– Wybacz – na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – Jestem pochłonięty tworzeniem nowego planu zmian na kolejny kwartał. A więc o co chodzi?

– Mam na myśli Krystynę – podkreśliłam raz jeszcze. – Podobno chcecie ją zwolnić, dlatego w imieniu całego zespołu przyszłam do pana z prośbą, żebyście odstąpili od tego pomysłu. To znaczy, żeby przekazał pan dyrekcji, że my się na to nie godzimy.

Pan Ludwik popatrzył na mnie przez moment badawczo, ale nie odezwał się ani słowem. Następnie poprosił, abym przyprowadziła do niego po dwie pracownice z każdej ekipy.

– W jakim celu? – przeraziłam się, że może i nas wyrzucą z pracy za protest.

– Chciałbym z wami porozmawiać, nic poza tym.

Cóż, poszłam więc po koleżanki i kwadrans później wróciłam z Jadźką, Alą i Elą. Była nas czwórka, dokładnie tak, jak sobie zażyczył szef.

– Przed momentem pani Ola oznajmiła mi, że nie wyrażacie zgody na zwolnienie waszej współpracownicy, Krystyny. Czy to prawda? – zapytał nas.

Zgodnie skinęłyśmy głowami

– Problem polega na tym, że ta fabryka ma swojego właściciela i to nie wy nim jesteście, kochane panie. To szef podejmuje decyzje związane z zatrudnieniem – poinformował nas. – Same zgłosiłyście się do pracy, a pracodawca was zaakceptował. W całej tej sytuacji nie ma mowy o jakimkolwiek przymusie. Nie macie prawa oczekiwać od przełożonego, że będzie działał zgodnie z waszymi oczekiwaniami, a nie swoimi przekonaniami.

Zrobił chwilową pauzę, a potem, zauważywszy nasze miny, głęboko westchnął.

– Długo zabiegałem o to, żeby Krystyna zmieniła podejście do swoich obowiązków i wiele razy próbowałem z nią o tym rozmawiać, ale ona zawsze wiedziała lepiej. Ilekroć pytałem, czy mogłaby przyjść i kogoś zastąpić, ciągle słyszałem tę samą odpowiedź: „Nie przyjdę". Gdy prosiłem ją, aby tak jak wy wszystkie pomogła posprzątać halę, też za każdym razem mówiła „Nie".

Przez ostatnie dwa lata każda z was odbyła po parę szkoleń. Dzięki temu, kiedy produkujemy opakowania spożywcze, doskonale wiecie, co i jak trzeba robić przy wtryskarkach. Podobnie jest z produkcją opakowań medycznych – nie muszę wam tłumaczyć, jak postępować. Krystyna nie chciała uczestniczyć w żadnych szkoleniach ani podnosić poziomu swoich kompetencji.

– Oj, panie Ludwiku, ale Krysia to taka kochana dziewczyna! – Alina nie kryła swojego entuzjazmu. – Wszyscy ją uwielbiamy, to nasz zakładowy promyczek!

– Drogie panie, z całym szacunkiem, ale firma to nie miejsce na opalanie się w promieniach słońca i pogaduszki przy kawce – kierownik delikatnie nas upomniał. – Jak wynika ze statystyk, wydajność waszej zmiany jest o 14 procent niższa niż pozostałych dwóch. I niestety, te brakujące procenty to wina Krystyny.

Wspomniał również, że rozmawiał z Krysią

Prosił ją, by zmieniła podejście i chciała się uczyć nowych rzeczy. Dawał jej wyraźnie znać, że musi się poprawić, by zespół osiągał pożądane wyniki. Krysia jednak go nie słuchała. W związku z tym pojawiła się konieczność rozwiązania z nią umowy.

– Ona faktycznie jest duszą towarzystwa. To bardzo miła kobieta – dotarło do naszych uszu. – Natomiast kiedy zwróciłem się do niej z prośbą o przeniesienie na inne stanowisko, ponieważ potrzebowałem jej w innym dziale, po raz kolejny napotkałem sprzeciw. Jest mi przykro, ale postanowienie zarządu jest ostateczne.

Krysia straciła pracę. Pomimo tego, że ją bardzo lubię, pojęłam powody tej decyzji i nawet przyznałam rację pracodawcy.

Na początku koleżanki były wściekłe

– Ej, Ola! Dzięki niej odzyskałaś swojego faceta, ja dzieci i tak dalej... A ty ją tak zostawiasz na lodzie.

Nie miałam pojęcia co powiedzieć. Szef miał w ręku poważne argumenty. My po prostu broniłyśmy koleżanki. Co jeszcze mogę zrobić? Jakieś cztery tygodnie po tym zaczęły krążyć plotki, że naszą fabrykę mogą zamknąć, bo mamy problemy z realizacją zamówień na czas. W związku z tym zaczęłyśmy zostawać w pracy po godzinach, żeby wszystko nadgonić. Któregoś dnia, kiedy padnięte ze zmęczenia szykowałyśmy się już do wyjścia, Alina nagle powiedziała:

– Krystyna w życiu by się nie zgodziła na taką katorżniczą pracę po godzinach…

– Ale w odróżnieniu od niej, my przynajmniej mamy robotę – skwitowała Jadwiga.

Cóż, najwyraźniej przynajmniej ona załapała, o co chodziło szefowi…

Aleksandra, 38 lat

Czytaj także:
„Nasi sąsiedzi byli dorobkiewiczami, myślącymi, że wszystko im wolno. Grozili nam, a później słowa zamienili w czyny”
„Według matki byłam zbyt głupia, by zostać lekarką. Powinnam się zająć mieszaniem zupy w podrzędnej knajpie”
„Mama wykluczyła mnie z życia i z testamentu, bo ożeniłem się z rozwódką. Nigdy nie poznała swoich wnuczek”

Reklama
Reklama
Reklama