Reklama

Moje życie było uporządkowane jak tabela Excel. Każdy dzień wypełniała praca, siłownia, czasem spotkania zespołu, gdzie rozmawialiśmy o targetach. Byłem zdeterminowany, aby osiągać cele z maszynową precyzją, ale czasem czułem się zmęczony. Niepokojąca myśl, że życie może oferować coś więcej, pojawiała się coraz częściej.

Pewnego dnia Basia z HR poinformowała mnie, że muszę wykorzystać zaległy urlop. Dla mnie była to strata czasu. Kolega Paweł twierdził, że to skarb, ale ja tego nie rozumiałem. Postanowiłem „odfajkować” ten urlop i wrócić do pracy jak najszybciej. Po rozmowie z Basią wróciłem do swojego biurka z poczuciem dezorientacji.

Przymusowy urlop był dla mnie jak wyrok

Miałem tydzień na zorganizowanie wyjazdu, więc bez większego zastanowienia zarezerwowałem nocleg w agroturystyce na Mazurach. "Byle jak i szybko" – pomyślałem, przekonany, że to miejsce będzie dla mnie jedynie uciążliwym przystankiem.

Wyruszyłem w podróż pełen frustracji. W miarę jak oddalałem się od Warszawy, sygnał w telefonie słabł, a ja coraz bardziej czułem się jak ryba wyrzucona na brzeg. Kiedy dotarłem do gospodarstwa Staszka, przywitał mnie jego szeroki uśmiech i serdeczny uścisk dłoni. Miałem wrażenie, że jego oczy prześwietlają moją duszę.

– Witaj! To miejsce to nie tylko urlop, to odpoczynek od samego siebie – powiedział, jakby znał mnie od lat.

– Raczej od nicnierobienia – odpowiedziałem z ironią, nie mogąc ukryć sceptycyzmu.

Przypomniało mi się, jak wcześniej sam żartowałem z takich "atrakcji", siedząc za biurkiem w klimatyzowanym biurowcu. Teraz te żarty wydawały mi się dziwnie gorzkie.

Wieczorem usłyszałem śmiechy ludzi przy ognisku. Brzmiało to kusząco, ale jednocześnie onieśmielająco. Zamiast do nich dołączyć, postanowiłem zostać w swoim pokoju. Włączyłem laptopa, ale brak zasięgu uniemożliwił mi jakąkolwiek pracę. Czułem się odcięty od świata, który znałem, a to budziło we mnie narastającą frustrację.

Leżąc w łóżku, zastanawiałem się, jak przetrwać ten czas. Myśli krążyły wokół projektów, które czekały na mnie w biurze, ale coś nie pozwalało mi na nowo znaleźć w nich ukojenia.

Kolejny dzień zaczął się nieco inaczej. Słońce wstało wcześnie, a ja – przyzwyczajony do życia w zamkniętych przestrzeniach – poczułem nieoczekiwane pragnienie wyjścia na zewnątrz. Zszedłem na śniadanie, gdzie spotkałem grupę gości, których wczoraj słyszałem przy ognisku. Była wśród nich Marta, samotna podróżniczka z długimi, kręconymi włosami i uśmiechem pełnym życia.

Podczas rozmowy okazało się, że prowadzi warsztaty ceramiczne. Zaintrygowało mnie to, chociaż nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z czymś podobnym. Pytanie Marty, które zadała mimochodem, zatrzymało mnie w pół zdania:

– A co ty właściwie lubisz robić, Tomek?

Zamilkłem. Słowa uwięzły mi w gardle. Zdałem sobie sprawę, że od lat nie zadałem sobie tego pytania. Wtedy, z nerwowym śmiechem, próbowałem zbyć temat, mówiąc o pracy, deadline'ach, życiu na wysokich obrotach. Marta patrzyła na mnie ze zrozumieniem, a jednocześnie z nutą współczucia.

Wieczorem, przy ognisku, usiadłem obok Piotra i Ani – pary, która opowiadała o swojej decyzji opuszczenia Warszawy i życia na wsi.

– Nie żałujemy ani chwili – powiedział Piotr, a Ania przytaknęła, dodając: – Cisza i prostota to nasze nowoczesne luksusy.

Ich opowieść była dla mnie jak zimny prysznic

Nigdy wcześniej nie słyszałem, by ktoś opowiadał o porzuceniu kariery z taką pasją i zadowoleniem. Zacząłem zastanawiać się, czy to oni byli szaleni, czy może ja.

Tamtej nocy, leżąc w łóżku, pierwszy raz od dawna zacząłem zastanawiać się nad tym, czego naprawdę chcę od życia. Czy to możliwe, że coś więcej kryje się za tabelkami i prezentacjami?

Poranek rozpoczął się od delikatnego dźwięku ptaków śpiewających za oknem. Nie przywykłem do takiej pobudki, ale czułem, że coś się we mnie zmienia. Może to było to świeże powietrze, może wczorajsze rozmowy. Postanowiłem wyjść i pomóc Staszkowi w jego porannych obowiązkach. Spodziewałem się prostych zadań, ale niespodziewanie odkryłem, że fizyczna praca przynosiła mi zaskakujące ukojenie.

Staszek opowiadał o swoim gospodarstwie z pasją, którą ciężko było mi zrozumieć – przecież to było zupełnie inne życie niż moje. Jednak jego autentyczność i prostota zaczęły mnie intrygować. Po kilku godzinach pracy postanowiłem pójść na spacer z Martą, która zaprosiła mnie do swojej pracowni ceramicznej.

– Chodź, pokażę ci, jak to wygląda – powiedziała z uśmiechem, a ja poszedłem za nią. W pracowni było coś magicznego, zapach gliny i ciepłe światło wypełniały przestrzeń. Marta zaczęła opowiadać o swoich podróżach i o tym, jak sztuka pomogła jej odnaleźć wewnętrzny spokój. Poczułem się zainspirowany, choć wciąż zdezorientowany.

– Nie czuję się szczęśliwy – przyznałem się, zaskoczony własnymi słowami. Marta spojrzała na mnie z troską.

Czasem trzeba zgubić się, by się odnaleźć – odpowiedziała, podając mi kawałek gliny.

Zaczęliśmy formować proste kształty, a ja pierwszy raz od dawna poczułem, że moje myśli nie są związane z pracą. Wracając do pokoju, nie włączyłem laptopa. Coś we mnie pękało, coś, co było skrzętnie zabetonowane przez lata.

Tamtej nocy leżałem, patrząc w sufit, czując, że po raz pierwszy od dawna jestem na początku czegoś nowego, choć nie do końca jeszcze rozumiałem, co to jest.

Czas na Mazurach płynął zaskakująco szybko. Przed powrotem do Warszawy chciałem jeszcze raz porozmawiać ze Staszkiem i Martą. Przy śniadaniu Staszek wręczył mi słoik miodu i uśmiechnął się serdecznie.

– Gdybyś znowu chciał pobyć człowiekiem, wiesz, gdzie nas znaleźć – powiedział, klepiąc mnie po ramieniu.

Z trudem przyznałem przed samym sobą, że będzie mi brakowało tych ludzi i tej ciszy. Marta zaproponowała mi ostatni spacer po okolicy, na który chętnie się zgodziłem. Podczas spaceru milczeliśmy, ciesząc się chwilą. Tuż przed rozstaniem podarowała mi niewielki ceramiczny talerzyk, na którym ręcznie wygrawerowała „Odnalezienie”.

– Niech przypomina ci, że prawdziwe szczęście zaczyna się od prostych rzeczy – powiedziała z uśmiechem.

W drodze powrotnej do Warszawy nie odczytywałem powiadomień z telefonu. Wpatrywałem się w mijane krajobrazy, rozmyślając o minionych dniach. Gdy dotarłem do miasta, czułem, że powracam do innego świata – tego, z którego chciałem się wyrwać. Wracając do biura, wszedłem w dawne rytmy, ale coś w środku nie dawało mi spokoju.

Kolega Paweł z pracy zauważył moją przemianę.

– Jesteś jakiś inny, Tomek – rzucił z zaciekawieniem. – Jak tam urlop?

– Dobrze, dziękuję – odpowiedziałem, starając się ukryć wewnętrzną zmianę.

Zrozumiałem, że trudno będzie mi wytłumaczyć, co naprawdę się stało. Coraz częściej łapałem się na tym, że myślami wracałem do Staszka, Marty, tej ceramiki, i tej ciszy. W głębi serca wiedziałem, że nie potrafię już spojrzeć na swoje życie w taki sam sposób.

Postanowiłem coś zmienić

Kiedy nadszedł weekend, postanowiłem coś zmienić. Bez żadnego planu, bez harmonogramu w ręku, wyszedłem z domu i wyruszyłem na spacer po Warszawie. Było to dla mnie niecodzienne doświadczenie, przechadzać się bez celu, bez potrzeby kontrolowania czasu. Poczułem pewną wolność, jakiej dawno nie doświadczyłem.

Zatrzymałem się w małej kawiarni na rogu, usiadłem przy oknie i zamówiłem kawę. Tym razem nie otworzyłem laptopa. Po raz pierwszy od dłuższego czasu pozwoliłem sobie na chwilę bezczynności, a raczej – pełnego bycia tu i teraz. Wyciągnąłem notes, który kupiłem na Mazurach, i zacząłem zapisywać swoje myśli.

Słowa płynęły naturalnie, a ja odkrywałem rzeczy, które były we mnie od zawsze, lecz pozostawały zagłuszone. Zacząłem prowadzić dziennik, notując rzeczy, które mnie uszczęśliwiają, a których dawno nie zauważałem. Obserwując ludzi wokół, poczułem, że z każdym zapisanym zdaniem odkrywam coś więcej o sobie.

Po pewnym czasie do kawiarni wszedł nieznajomy mężczyzna, usiadł obok mnie i zaczęliśmy rozmowę. Było to zwykłe, proste spotkanie, ale bardzo dla mnie znaczące.

Dziennik? – zapytał z uśmiechem, wskazując na notes.

– Tak, zaczynam nowy rozdział – odpowiedziałem, czując w sobie dziwną lekkość.

Nie wiedziałem, dokąd mnie zaprowadzi ta nowa ścieżka, ale nie bałem się. Nie planowałem rzucać pracy, ale wiedziałem, że muszę odnaleźć równowagę między życiem zawodowym a osobistym. Po raz pierwszy od dawna uśmiechnąłem się do siebie – niepewnie, ale szczerze, wiedząc, że mam przed sobą nowy początek.

Tomek, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama