„Szef powtarzał, że mnie kocha i zostawi żonę. Wierzyłam mu, ale gdy zasiał we mnie nasionko, wyszło szydło z worka”
„Urok, którym mnie otoczył, był nie do opisania – jakby wyjęty z filmu. Czułam się wyjątkowa, zauważona, wybrana. Miał żonę, ale mówił, że to komplikacja, że to już się kończy. I ja chciałam w to wierzyć. Wierzyłam”.

- Redakcja
Jeszcze niedawno myślałam, że mam życie pod kontrolą. Nowa praca w dużej firmie PR-owej miała być początkiem lepszej przyszłości – tej, którą sobie zawsze wyobrażałam. Dobrze płatne stanowisko, szansa na awans, prestiż, może nawet jakieś zagraniczne wyjazdy. I był jeszcze on – Marek. Dyrektor generalny, przystojny, czarujący, o 14 lat starszy. Żonaty.
Zaczęło się od spojrzeń. Komplementów. Dłuższych rozmów przy ekspresie do kawy. A potem zaprosił mnie na kolację „służbową”. Pamiętam, jak serce biło mi jak oszalałe, kiedy wsiadałam do jego czarnego BMW. Urok, którym mnie otoczył, był nie do opisania – jakby wyjęty z filmu. Czułam się wyjątkowa, zauważona, wybrana. Miał żonę, ale mówił, że to „komplikacja”, że „to już się kończy”. I ja chciałam w to wierzyć. Wierzyłam.
Romans był intensywny, ekscytujący. Marek zabierał mnie do drogich restauracji, chwalił w pracy, kupował mi perfumy, które pachniały jak grzech. Wierzyłam, że coś do mnie czuje. Że to ja będę tą, dla której zostawi żonę. Że nie jestem tylko kochanką. Że to wszystko ma sens.
Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo się myliłam.
To się po prostu działo
– Co ja bym bez ciebie zrobił, Kasiu… – usłyszałam, kiedy zamykałam za sobą drzwi jego biura. Zostałam po godzinach, by „pomóc z prezentacją dla zarządu”.
– Może pani Basia by pomogła? – zażartowałam, wskazując na starszą sekretarkę, która jeszcze przed chwilą kręciła się po korytarzu.
– Basia? – Marek uniósł brew. – Błagam cię, ona nie rozumie nawet, jak włączyć rzutnik. Ty jesteś niezastąpiona – dodał, podchodząc bliżej. Za blisko.
Pachniał drogo. Miał rozpięty kołnierzyk i to spojrzenie… Te jego oczy zawsze mnie rozbrajały. Chciałam coś powiedzieć, odsunąć się, ale poczułam ciepło jego dłoni na mojej talii.
– Marek… – zaczęłam, ale nie skończyłam. Jego usta były już na moich.
Nie stawiałam oporu. Nie umiałam. Moje zasady, granice, moralność – wszystko przestawało istnieć, kiedy byłam przy nim. To się po prostu działo. Zatracaliśmy się w sobie, jakby świat przestawał istnieć. A potem wracałam do domu z rozmazanym tuszem i uśmiechem na twarzy.
W pracy nikt nic nie wiedział, choć zaczęły się szepty. Znikaliśmy razem na długie „wyjazdy służbowe”, on często znikał z biura „na spotkania z klientem”. Tłumaczyłam się koleżankom, że muszę pilnie wyjść, że mam coś do załatwienia. Kłamałam. Coraz lepiej. Coraz częściej.
Czułam się winna, ale jeszcze bardziej – wyjątkowa. Myślałam, że to coś więcej niż romans. Że jestem dla niego kimś. Że to się kiedyś zmieni, że przestaniemy się ukrywać. Że zostawi dla mnie żonę.
Naprawdę wierzyłam, że to miłość.
Test ciążowy nie kłamał
– Marek… Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam, stojąc jak słup soli w jego biurze. Ręce trzęsły mi się tak, że prawie upuściłam torebkę. Miałam w niej test ciążowy. Dwa czerwone paski. Bezdyskusyjne.
– Coś się stało? – spojrzał na mnie znad laptopa, zniecierpliwiony.
– Jestem w ciąży – wypaliłam.
Zamarł. Dosłownie. Jakby ktoś nagle zatrzymał mu czas. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby nie dosłyszał.
– Co ty mówisz? – spytał cicho. I wtedy to się zaczęło. – Nie możesz być pewna. Może to błąd. Trzeba zrobić badania. A nawet jeśli... Kasiu, przecież wiesz, że to skomplikowane.
– To nie „komplikacja”, Marek. To dziecko. Twoje dziecko.
Odsunął się od biurka i stanął plecami do mnie. Milczał. A ja czułam, jak w sekundę rozsypuje się cały mój świat.
– Kasiu, nie możemy... Nie możemy teraz tego robić. Musisz coś z tym zrobić – powiedział w końcu. Głos mu drżał.
– Coś z tym zrobić? – wykrztusiłam. – To twoje rozwiązanie? Mam „coś z tym zrobić”, żeby nie zepsuć ci wygodnego życia?
– To nie tak. Ja po prostu... Nie mogę. Mam żonę, mam firmę, mam wszystko na szali. Nie mogę się w to mieszać.
Nie powiedział „przykro mi”. Nie zapytał, jak się czuję. Nie przytulił. Nic. Stał i patrzył na mnie jak na kłopot. Jak na problem, który chce zepchnąć z biurka, tak jak setki innych. Ale ja nie byłam raportem. Ani mailem. Byłam człowiekiem. I nosiłam w sobie drugiego.
Wyszłam bez słowa. Z duszą w strzępach. I płakałam przez całą drogę do domu. Wiedziałam, że od tej chwili jestem sama.
„On cię wykorzystał”
– Mówiłam ci, żebyś się nie pakowała w takie rzeczy – Basia wpatrywała się we mnie z mieszaniną współczucia i złości. – On był żonaty od samego początku. Nie zauważyłaś, że jesteś tylko jego zabawką?
– Basia, proszę cię… – wyszeptałam, czując, jak łzy znów napływają mi do oczu.
– Nie. Teraz ja mówię. Wiesz, że cię kocham jak siostrę. Ale otwórz w końcu oczy. On cię wykorzystał. A teraz co? Nawet nie zapytał, jak się czujesz?
Siedziałyśmy w moim mieszkaniu. W rękach miałam kubek herbaty, który drżał jak szalony. W pracy nikt nie mówił nic wprost, ale czułam te spojrzenia. Wiedzieli. Wiedzieli, że „ta z PR-u” była z Markiem. A teraz była sama. I w ciąży.
Marek nie patrzył mi w oczy. Mijał mnie w korytarzu jak powietrze. Jakby mnie nie znał. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nie szeptał mi kiedyś do ucha, że jestem wyjątkowa.
A potem mnie wezwał.
– Kasia – powiedział spokojnie, siedząc wygodnie w skórzanym fotelu. – Przemyślałem to. Dla dobra wszystkich stron… powinnaś odejść z firmy. Dam ci odprawę. Pieniądze. Pomogę się „ustawić”. Ale musisz zniknąć.
Zamilkłam. Patrzyłam na niego długo, jakby miał zaraz się roześmiać i powiedzieć, że żartuje. Ale on tylko sięgnął po długopis.
– Nie ma już dla mnie miejsca, tak? – spytałam, próbując utrzymać głos.
– To nie kwestia miejsca. To kwestia rozsądku. Tylko tyle.
Wyszłam. Tym razem nie płakałam. Tylko wewnątrz coś umarło.
Narodziny i nowy rozdział
Urodziłam w ciszy. Bez Marka. Bez kwiatów, bez gratulacji, bez wsparcia. Nawet nie zapytał, jak poszło. Nie przysłał SMS-a. Nie było go. Tak po prostu. Jakby nigdy nie istniał.
Leżałam na szpitalnym łóżku, z maleńkim chłopczykiem przy piersi. Miał czarne włoski, jak jego ojciec. Patrzyłam na niego i nie wiedziałam, czy jestem bardziej przerażona, czy zakochana. Imię wybrałam sama – Tomek. Dałam mu swoje nazwisko. Nie chciałam, żeby kiedyś musiał się tłumaczyć, kim jest jego ojciec. Bo sama tego już nie rozumiałam.
Mama przyszła tego dnia wieczorem. Usiadła obok mnie, pogładziła Tomka po główce i powiedziała:
– Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje. Poradzisz sobie, Kasiu. Zawsze dawałaś radę.
A ja się rozpłakałam. Jak dziecko. Jakby właśnie wtedy pozwolono mi pęknąć.
Pierwsze tygodnie były piekłem. Mało spałam, płakałam codziennie. Pieniądze z „odprawy” topniały z każdym dniem. Szukałam pracy, między jednym karmieniem a drugim. Nikt nie chciał zatrudnić samotnej matki z niemowlakiem. Ale nie mogłam się poddać. Tomek potrzebował mnie całej. I musiałam stać się kimś innym – kobietą, która przestaje czekać na ratunek.
Zaczęłam pracować zdalnie – pisałam teksty, prowadziłam profile firm w mediach społecznościowych. Nie były to kokosy, ale wystarczało. Trochę pomagała mama, trochę Basia. Powoli stawałam na nogi. Nie byłam już tą samą Kasią. Zniknęła dziewczyna w szpilkach, rozkochaną w szefie. Urodziła się matka. Waleczna. Cicha. Silna.
Spotkanie po latach
– Tomek, stój! – zawołałam, gdy mój pięcioletni synek wybiegł z alejki prosto pod czyjeś nogi.
– Przepraszam! – złapałam go za rączkę, a potem spojrzałam w górę. I zamarłam.
To był Marek. Z żoną. I dwójką dzieci.
Miał siwe pasma we włosach i droższy płaszcz niż kiedyś. Ale oczy te same. Zamarł tak samo jak ja. Tylko jego żona spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, trzymając za rękę kilkuletnią dziewczynkę.
– Kasia? – odezwał się Marek po chwili. – To ty?
– Tak – odpowiedziałam cicho, prostując się. – Minęło trochę czasu.
Tomek ukrył się za moimi nogami. Marek spojrzał na niego i jakby coś go uderzyło.
– Wygląda… znajomo – rzucił półgłosem. W jego głosie było coś więcej niż zdziwienie. Może lęk? Może wyrzut?
– Tomek, przywitaj się – powiedziałam łagodnie. – To pan Marek. Kiedyś pracowaliśmy razem.
– Dzień dobry – wymamrotał mój synek i zaraz zajął się oglądaniem lizaka.
Patrzyłam na Marka, czując mieszaninę chłodu i dumy. Już nie miał nade mną władzy. Już nie potrafił mnie skrzywdzić.
– Musimy iść – powiedziałam. – Miłego dnia, panie Marku.
Nie odpowiedział. Tylko patrzył, jak odchodzimy. A ja czułam, że to ja wygrałam. Nie dlatego, że go spotkałam. Tylko dlatego, że nie potrzebowałam już jego spojrzenia, by poczuć się kimś ważnym.
Kasia, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż rozkazywał, dzieci hałasowały, a ja sprzątałam, gotowałam i milczałam. W końcu uciekłam”
- „Od 25 lat noszę w sercu tajemnicę i zapalam znicz na grobie, o którym nie wie nawet moja rodzina. Tak musi pozostać”
- „Za każdą zdradę męża dostaję od niego drogi prezent. Może uczucia rdzewieją z czasem, ale złoto już nie”

