Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie poczułam, że się wypaliłam. To się nie dzieje nagle. Raczej jak powolne kapanie kranu w nocy – na początku ignorujesz, potem cię drażni, a w końcu budzisz się z myślą, że musisz coś z tym zrobić. Pracuję w finansach. Dokładniej – w dziale kontrolingu w dużej korporacji, gdzie excele są świętością, a każdy błąd w arkuszu traktowany jest jak grzech śmiertelny.

Harowałam jak wół

Mam prawdopodobnie więcej maili nieprzeczytanych niż chwil dla siebie w całym ostatnim miesiącu. Codziennie wstaję o 6:15. Robię kawę, którą wypijam w pośpiechu, patrząc, jak moje odbicie w lustrze staje się coraz bardziej zmęczone. Potem siadam w auto i stoję korku. Pół godziny w jedną stronę. W biurze cisza, że słyszę szuranie pantofli pani Grażyny z kadr, kiedy podchodzi do drukarki.

I wtedy pojawia się mój przełożony, Adam. Wysoki, schludny, z wiecznie zaciśniętą szczęką i idealnie wyprasowaną koszulą. Chodzi szybko, mówi mało, ale gdy mówi – precyzyjnie. Nie krzyczy, nie upokarza, ale wystarczy jedno jego spojrzenie, żeby poczuć się jak uczennica, która zapomniała zadania domowego. Nie wiem, czy umie się śmiać. Pewnie tak, ale nigdy nie widziałam.

Czasem próbuję z nim żartować. Rzucam coś w stylu:

– Życie na kredycie to jak gra w Monopoly, tylko bez przerwy na pizzę.

On patrzy. Przez sekundę mam nadzieję, że się uśmiechnie. Ale nie. Po prostu kiwa głową i mówi:

– Prześlij mi wersję z korektą do szesnastej.

Był poważny

Mam wrażenie, że jestem przezroczysta, że mogłabym dziś nie przyjść, a on i tak by nawet nie zauważył. A przecież jeszcze kilka lat temu wierzyłam, że coś osiągnę, że będę kimś więcej niż tylko trybikiem w systemie.

Wieczorami wracam do mieszkania, siadam na kanapie i wpatruję się w pusty ekran telewizora. Czasem płaczę bez powodu, czasem próbuję racjonalizować – że przecież mam stałą pracę, ubezpieczenie, że nie każdemu się poszczęściło. Ale w środku… czuję, że utknęłam. Nie tylko zawodowo. Po prostu – w życiu.

Adam był dla mnie symbolem tej szarej rutyny. Tego świata, który mnie przygniótł. A jednocześnie… dziwnie mnie intrygował. Może właśnie dlatego, że był taki nieprzenikniony, tak bardzo niedostępny, że aż chciało się go rozgryźć. Ale nie miałam na to siły. I tak, coraz częściej łapałam się na tym, że wyobrażam sobie jedno: rzucić to wszystko. Wyjechać. Uciec.

– Gdyby nie kredyt, rzuciłabym to wszystko i wyjechała gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna – powiedziałam z udawaną lekkością, opierając się o zimną ścianę przy automacie z kawą.

Byłam wypalona

Karolina parsknęła śmiechem, choć jej spojrzenie zdradzało, że zrozumiała więcej, niż chciała pokazać. Podała mi kubek z gorącą kawą, po czym stanęła obok, zerkając na ekran telefonu.

– Gdzieś, czyli gdzie? Bali? Islandia? A może Bieszczady, jak wszyscy?

– Wszystko jedno, byleby rano nie musieć zakładać tej samej białej koszuli i udawać, że mam na cokolwiek ochotę – odpowiedziałam, patrząc na ludzi mijających nas obojętnie. – Serio, nie mam już siły. Czuję się jakby ktoś mi podmienił życie na jakieś zastępcze. Wszyscy dookoła funkcjonują jakby to było normalne, a ja mam wrażenie, że oddycham przez folię.

Karolina westchnęła i napiła się kawy.

– Przecież jesteś dobra w tym, co robisz. Szef nigdy cię nie upomniał, nie? Może i nie rozdaje uścisków dłoni i dyplomów, ale chyba nie jest aż taki zły.

– On nie musi być zły, żeby było źle – odpowiedziałam cicho. – Wystarczy, że stoi nade mną jak zimny cień. Nic nie mówi, ale wiesz, co myśli. Albo nie wiesz i to jeszcze gorsze. Nie rozmawia, nie dziękuje, nie pyta. Jakbyśmy byli tylko jego narzędziami. Mam wrażenie, że on nawet nie zna mojego imienia.

Skrytykowałam go

Karolina wzruszyła ramionami i oparła głowę o ścianę.

– Myślisz, że on w ogóle ma jakieś życie poza pracą? Może śpi pod biurkiem i żywi się ciszą.

Zaśmiałam się pod nosem, ale nie trwało to długo. W moich słowach naprawdę nie było żartu. Marzyłam o tym, żeby się odciąć. Spłacić wszystko, spakować się i po prostu zniknąć. Ale rata kredytu nie czekała. Była jak kamień przywiązany do nogi.

Nagle zauważyłam, że drzwi do gabinetu Adama są lekko uchylone. Zamarłam. Z naszego miejsca było tam tylko kilka kroków. W głowie zaczęło mi pulsować jedno pytanie – ile słyszał? Karolina zauważyła to samo. Odstawiła swój kubek na parapet i spojrzała na mnie z mieszaniną niepokoju i ciekawości.

– Myślisz, że…?

Pokręciłam głową, ale żadna z nas nie miała pewności. Nagle rozmowa przy automacie przestała być niewinna.

Byłam przerażona

Godzinę później dostałam maila od Adama z krótkim zdaniem: „Zapraszam na chwilę do mojego gabinetu”. Bez żadnych szczegółów. Szłam do jego gabinetu z sercem w gardle, wyobrażając sobie każdą możliwą wersję tej rozmowy – od upomnienia po ostrzeżenie o obniżeniu premii i zwolnienie. Może miał dosyć mojego marudzenia. Może to był ten moment, w którym wreszcie uznał, że nie nadaję się do tej pracy.

Szef siedział przy biurku, plecy wyprostowane, twarz jak zawsze spokojna. Wskazał mi krzesło. Usiadłam sztywno, jakbym za chwilę miała usłyszeć wyrok.

– Chcę tylko zadać ci jedno pytanie.

Patrzyłam na niego, próbując zrozumieć, co się właśnie dzieje.

– A gdyby ktoś pojechał z tobą w te Bieszczady? – zapytał nagle, jakby kontynuował rozmowę, która się nigdy nie odbyła.

Zamarłam. Przez chwilę nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam.

– Słucham?

– Gdybyś rzuciła wszystko i naprawdę wyjechała, nie sama, tylko z kimś. Co byś wtedy czuła?

Nie spodziewałam się

Zamiast odpowiedzieć, siedziałam w milczeniu. Nie poznawałam go. Mówił cicho, niemal łagodnie, a jego wzrok wreszcie przestał być nieczytelny. Był zmęczony, ludzki.

Rozmawialiśmy długo o tym, że czasem człowiekowi wydaje się, że wszystko kontroluje, aż pewnego dnia nie potrafi wstać z łóżka. Mówił o samotności, o tym, jak budzi się i nie ma komu powiedzieć „dzień dobry” rano. Nie próbował się tłumaczyć, nie szukał współczucia. Po prostu mówił. Wyszłam stamtąd oszołomiona. Nic się nie wydarzyło – żadnej awantury, żadnych konsekwencji. A jednak czułam, że nie potrafiłam już patrzeć na niego tak samo.

Po tamtej rozmowie zaczęliśmy częściej rozmawiać. Najpierw przypadkiem – krótki komentarz do raportu, jakieś zdanie w kuchni. Potem bardziej świadomie. On zagadywał, ja odpowiadałam, choć wciąż z dystansem. Z czasem przestaliśmy się mijać, zaczęliśmy się zauważać.

Zaskoczył mnie

Czasem przynosił mi książkę, którą właśnie przeczytał, innym razem pytał, czy już jadłam. Przy windzie potrafił rzucić:

– Dziś chyba wszyscy udają, że pracują.

I uśmiechał się. To był uśmiech, którego wcześniej nigdy nie widziałam. Pewnego dnia wszedł do mojego pokoju, po pracy, gdy większość już wychodziła. Trzymał w ręku jakiś dokument, ale nie o niego chodziło.

– Złożyłem wniosek o urlop – powiedział.

Zerknęłam na niego zaskoczona.

– Na kiedy?

– Wtedy, kiedy ty.

Zamilkłam.

– Nie wiem, co z tego będzie, Adam – powiedziałam cicho.

– Ja też nie. Ale wiem, że potrzebuję tego tak samo jak ty.

Nie powiedzieliśmy nikomu. Wyszliśmy z biura, każde osobno. I zniknęliśmy.

Na urlopie wstaliśmy późno. Za oknem drzewa kołysały się lekko, a wiatr był jedynym dźwiękiem. Adam zrobił śniadanie, zanim jeszcze wyszłam ze swojej sypialni – naleśniki z dżemem i gorąca herbata. Usiadłam naprzeciwko niego przy drewnianym stole i przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Ale to nie było niezręczne milczenie. Raczej takie, w którym jest miejsce na oddech.

Znalazłam w tym sens

Potem długo spacerowaliśmy. Polna droga prowadziła przez łąkę, a dalej zaczynał się las. Adam opowiadał mi o tym, jak jako dziecko zbierał kamienie nad rzeką i nadawał im imiona. Śmiałam się, a on pierwszy raz nie wyglądał, jakby musiał coś udowadniać. Patrzył na mnie uważnie, jakby próbował zapamiętać każdy szczegół.

Wieczorem, po kolacji, usiedliśmy na kanapie z winem. Czułam, że zaraz stanie się coś, czego oboje się nie spodziewaliśmy.

– Wiesz, że przez lata nie miałam z kim porozmawiać o niczym prawdziwym? – powiedziałam w końcu, cicho.

– Mam tak od lat – odpowiedział. – Myślałem, że już mi to niepotrzebne.

Pochyliłam się, chcąc odłożyć kieliszek, ale ręka mi zadrżała. Adam wziął go ode mnie i odstawił na stolik. Został z twarzą blisko mojej, może o kilka centymetrów za blisko jak na szefa, ale zupełnie naturalnie jak na mężczyznę.

– I teraz? – zapytał.

– Teraz… jest inaczej – wyszeptałam.

Po chwili jego dłoń odnalazła moją i już tak została. Siedzieliśmy tak do późna, bez słów, z dłońmi splecionymi. Nikt się nie spieszył.

To był nowy początek

To był nasz ostatni dzień. Od rana było w nas coś innego – więcej ciszy, ale mniej niepewności. Wiedzieliśmy, że wracamy do pracy, do biurka, do świateł biurowych i zamkniętych min, tylko nie wiedzieliśmy, jak inaczej będzie to wyglądało.

Zabraliśmy koce i poszliśmy nad jezioro. Woda była spokojna jak lustro, a brzegi zaczynała już otulać wczesnojesienna mgła. Usiedliśmy na ławce. Miałam głowę pełną myśli, ale żadna nie układała się w zdanie. Patrzyłam na taflę jeziora i nagle poczułam, jak jego ramię dotyka mojego.

Odwróciłam się do niego. Spojrzał mi prosto w oczy. Tym razem nie było w nim tej korporacyjnej sztywności, tego dystansu, do którego się przyzwyczaiłam. Patrzył na mnie tak, jakby naprawdę chciał wiedzieć, co myślę. A ja nie potrafiłam tego ukrywać.

– Boję się, że to była tylko ucieczka – powiedziałam. – Że za kilka dni wrócimy i wszystko zgaśnie.

– Nie wiem, co będzie – przyznał. – Ale nie udaję, że to nic nie znaczy.

Nachylił się i zanim zdążyłam pomyśleć, jego usta dotknęły moich. Delikatnie, powoli, z czułością, jakby pytał, czy może. Nie odsunęłam się. Przeciwnie. Odwzajemniłam ten pocałunek z całą tęsknotą, którą nosiłam w sobie od miesięcy.

Potem tylko siedzieliśmy, nie odzywając się już więcej. Wystarczyło, że nasze dłonie znów się odnalazły.

Wiedziałam, że ten moment się skończy. Ale też wiedziałam, że nie był przypadkiem.

Nie obiecywałam sobie za wiele. Nie próbowałam nazwać tego, co się między nami zaczęło. Ale wiedziałam, że jeśli znowu spojrzy na mnie tak jak tam, nad wodą, nie odwrócę wzroku.

Marta, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama