Reklama

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się do siebie uśmiechnęliśmy bez złości w oczach. Kiedy Michał złapał mnie za rękę, ot tak, bez powodu. Kiedy jeszcze potrafiliśmy po prostu być razem. A przecież kiedyś... potrafiliśmy wszystko. Kłóciliśmy się, śmialiśmy, spaliśmy spleceni w naturalnym uścisku. Wydawało mi się, że jak przetrwamy pierwsze lata z dzieckiem, to potem już będzie tylko lepiej. Ale nie było. Najpierw rutyna, potem wymówki, a na końcu już tylko milczenie. Jakby każde z nas zamknęło się w osobnym pokoju, nawet jeśli mieszkaliśmy pod jednym dachem.

Od tamtej kłótni parę dni temu nie powiedzieliśmy do siebie nic poza „Masz kluczyki” i „Zgaś światło w łazience”. Maja próbowała coś zagadywać, ale nawet ona, nasza rezolutna siedmiolatka, zamilkła w końcu pod ciężarem tej ciszy. A dzisiaj jest Black Friday. Zgodziłam się na wspólny wyjazd do centrum handlowego tylko dlatego, że Maja marzyła o błyszczącym plecaku. W kuchni było jak zwykle — cicho. Michał stał przy ekspresie, ja zapinałam Mai kurtkę.

— Masz kluczyki? — zapytałam znów bez emocji.

— Wziąłem — odpowiedział krótko.

Maja podbiegła do drzwi z iskierką nadziei w oczach.

— Mamo, a mogę dziś kupić ten plecak? Taki różowy, co się mieni?

— Zobaczymy, kochanie. — Uśmiechnęłam się, ale tylko do niej.

W aucie milczeliśmy wszyscy. Maja zerkała przez okno, jakby gdzieś tam miało się jeszcze wydarzyć coś dobrego.

Oddałam mu wszystko, co najważniejsze

Zanim jeszcze weszliśmy do środka, czułam, że to będzie zły pomysł. Tłum był jak rwąca rzeka — ludzie pchali się z wózkami, dzieci płakały, ktoś się kłócił o kurtkę za pół ceny. Maja chwyciła mnie za rękę, jakby wyczuwała, że coś się może wydarzyć. Michał milczał, rozglądał się nerwowo, jakby już chciał stąd wyjść. Staliśmy chwilę na środku galerii, tuż przy fontannie. Każde z nas patrzyło w inną stronę.

— Zabierzesz ją ze sobą? — zapytałam cicho, nawet na niego nie patrząc.

— No, chyba że ty chcesz — odburknął. Ręce miał w kieszeniach, niecierpliwe, nerwowe.

— Nie, jak chcesz, to bierz — odpowiedziałam z chłodną obojętnością.

— A mogę do sklepu z zabawkami? — zapytała Maja, podnosząc głowę to na mnie, to na Michała.

— Jak zdążymy — rzucił Michał. — Chodź.

Zanim zdążyłam zareagować, już odchodził, a Maja biegła za nim drobnym truchtem. Stałam chwilę, jakby mnie tam ktoś przyspawał. Nie chciałam z nim iść. Nie chciałam udawać, że jesteśmy razem. Ale... nie powinnam oddawać mu Mai tak po prostu. Wciągnęłam powietrze i ruszyłam w stronę sklepu z bielizną. Miałam plan — przymierzyć coś, czego i tak nie kupię. Po prostu zniknąć między wieszakami. Na chwilę przestać myśleć. Ale gdzieś z tyłu głowy zakotwiczyło się jedno pytanie: czy on wie, że teraz naprawdę oddałam mu wszystko, co najważniejsze?

Gdzie jest Maja

Wróciłam wcześniej, niż planowałam. Przymierzyłam dwie rzeczy, jedną nawet prawie kupiłam, ale kolejka do kasy mnie przerosła. I prawda była taka, że nie chciało mi się już udawać. Nie cieszyło mnie nic — nawet ta cisza, która kiedyś dawała ulgę. W aucie odpaliłam ogrzewanie. Szyby były zimne, jak nasze rozmowy z ostatnich miesięcy. Zerknęłam przez ramię.

— Zapięta? — rzuciłam odruchowo.

Tylko że siedzenie z tyłu było puste. Na moment coś mnie tknęło, ale zaraz to od siebie odepchnęłam. Michał ją zabrał. Na pewno. Przecież mówił, że ją zabiera... Prawda? W domu było ciemno. Zdjęłam buty, kurtkę rzuciłam niedbale na krzesło. W kuchni woda w czajniku jeszcze nie zdążyła się zagotować gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Michał. Minął mnie bez słowa. Ja też nic nie powiedziałam. Nalewał sobie wodę z dzbanka, kiedy zapytał:

— Gdzie jest Maja?

Odwróciłam się powoli.

— Jak to gdzie? Przecież była z tobą...

Michał pobladł. Zrobił się biały jak śmierć.

— Myślałem, że ty ją zabrałaś.

Oparłam się o stół. Głowa zaczęła mi pulsować. W ustach miałam sucho.

— Nie... Nie... Przecież mówiłeś, że ją bierzesz — wyszeptałam.

— Wydawało mi się, że została z tobą! — Podniósł głos, ale to nie był krzyk: raczej czysta panika. Wtedy po raz pierwszy od miesięcy spojrzeliśmy na siebie naprawdę. Z przerażeniem, bo Mai nie było z żadnym z nas.

Nie protestowałam

Wyszarpnęłam telefon z torebki. Ręce mi się trzęsły. Michał już stał przy drzwiach, łapiąc za kurtkę.

— Dzwoń na policję — rzucił, a ja... się zawahałam. Bo... to się nie działo naprawdę, nie?

— Moja córka ma siedem lat. Była z nami w centrum handlowym. Zniknęła. Nie, nie wiemy, kiedy dokładnie... — mówiłam do telefonu, patrząc w pustkę.

Michał biegał nerwowo po przedpokoju.

— Trzeba jechać. Może jest gdzieś tam, może ktoś ją znalazł, może... — Głos mu się załamał. Pierwszy raz od dawna zobaczyłam w nim coś więcej niż obojętność. Zobaczyłam ojca, który się boi.

Nie protestowałam. Po prostu ruszyliśmy. W milczeniu, oboje tak samo spanikowani. Kiedy Michał zatrzymał się na światłach, dotknęłam jego dłoni, nie myśląc, nie kalkulując. Po prostu. Potrzebowałam kogoś, kto wie, co znaczy ten strach. A on nie cofnął ręki.

— To moja wina... — wyszeptał, patrząc wprost przed siebie.

— Nie teraz. Po prostu ją znajdźmy — odpowiedziałam łamiącym się głosem. A w głowie miałam tylko jedno: Boże, niech ona będzie cała. Bo jeśli coś się jej stało... Jeśli naprawdę ją zgubiliśmy... to już nic się nie da poskładać.

Ale może już wcześniej coś zgubiliśmy. I nie chodziło tylko o dziecko.

Patrzył na mnie

Zatrzymaliśmy się przed wejściem, wciąż nie wierząc, że tu jesteśmy. Dopiero co nie odzywaliśmy się do siebie tygodniami, a teraz wbiegaliśmy razem po schodach, szukając wspólnie naszego dziecka. Podeszliśmy do punktu informacyjnego. Kobieta za ladą spojrzała na nas ze współczuciem. Skinęła głową na bok.

— Jest tam – szepnęła. — Zgłosiła się sama. Mówiła, że rodzice jej zniknęli.

Maja siedziała na plastikowym krześle z przykurczonymi nogami i plecakiem na kolanach. Miała mokre oczy i zaczerwieniony nos. Kiedy nas zobaczyła, zerwała się i rzuciła do przodu.
To Michał pierwszy ją objął. Tak mocno, jakby chciał ją zgnieść. Ja dołączyłam sekundę później. Wtuliła się w nas oboje, a łzy zaczęły cieknąć jej po policzkach.

— Dlaczego mnie zostawiliście? — zapytała przez szloch. — Myślałam, że... że już nie wrócicie.

— Nigdy byśmy cię nie zostawili — powiedziałam, całując ją po włosach. — To był błąd. Straszny błąd.

Michał przytulił ją jeszcze mocniej.

— Przepraszam, Maja. Tak bardzo przepraszam...

Siedzieliśmy tak chwilę, jakby świat wokół przestał istnieć. W pewnym momencie spojrzałam na Michała, a on patrzył na mnie. Po raz pierwszy od miesięcy w jego oczach nie było złości, tylko coś... kruchego. Jakbyśmy oboje nagle zrozumieli, ile już zdążyliśmy stracić. A może wciąż było coś do uratowania.

Odzyskałam coś więcej niż córkę

W aucie było cicho, ale tym razem mi to nie przeszkadzało. Maja spała na tylnym siedzeniu. Główkę miała opartą o szybę, wciąż trzymała swój różowy plecak jak tarczę. Michał zerkał na nią co chwilę w lusterku. Ja spoglądałam na niego. Nie pytaliśmy siebie, co teraz. Jeszcze nie. Ale gdy nasze spojrzenia się spotkały, nie odwróciliśmy wzroku. To był pierwszy krok.

W domu zapadła cisza. Zdjęłam Mai buty i okryłam ją kocem na kanapie. Zasnęła od razu, nawet się nie poruszyła. Usiedliśmy w kuchni. Michał nalał wodę do czajnika, ja wyjęłam kubki. Nie potrzebowaliśmy ustalać, kto co robi. Ciała pamiętały ten rytuał lepiej niż my sami.

— Kiedy zaczęliśmy się tak gubić? — zapytał nagle, patrząc w blat.

Zaskoczył mnie. Nie pytaniem, tylko tym, że w ogóle coś powiedział. Po raz pierwszy od dawna... naprawdę coś powiedział.

— Nie wiem — odparłam. — Ale dziś... miałam wrażenie, że znowu jesteś.

Spojrzał na mnie powoli.

— Byłem. I chcę być.

Nie wiem, co będzie jutro, ale dziś odzyskałam coś więcej niż córkę. Może nadzieję, może Michała, a może... siebie.

Oboje chcemy

To nie jest historia z happy endem. Nie obudziliśmy się następnego dnia w objęciach, nie wyznaliśmy sobie miłości na nowo. Nie zaczęliśmy wszystkiego od zera. Wciąż nie potrafimy się śmiać razem przy śniadaniu. Wciąż czasem milczymy zbyt długo. Ale coś się zmieniło. Tamtego wieczoru, kiedy wróciliśmy z centrum handlowego, wydarzyło się coś, czego nie da się cofnąć. Ani tego, że zgubiliśmy córkę, ani tego, że zgubiliśmy siebie dużo wcześniej.

Ale wydarzyło się coś jeszcze. Coś drobnego, niemal niewidocznego. Michał położył mi rękę na ramieniu, kiedy przechodziłam obok niego w kuchni. Ja się nie odsunęłam. Następnego dnia zapytał mnie, co kupić na obiad. Powiedziałam, że może pierś z kurczaka. Kupił. I zrobił.

To nie brzmi jak cud. Ale dla mnie... to był pierwszy krok. Nie wiem, co dalej. Może znowu się oddalimy, może nie przetrwamy. Ale po raz pierwszy od miesięcy oboje chcemy. Nie tylko dla Mai — dla nas, dla tego, co kiedyś było. Dla tego, co jeszcze może być. Zgubiliśmy się, ale znaleźliśmy naszą córkę. I może... może właśnie ona znajdzie drogę także dla nas.

Anna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama