Reklama

Zawsze marzyłam o dużej rodzinie przy jednym stole, o świętach pachnących makowcem i smażonym karpiem, o tym cieple bijącym od ludzi, nie tylko od kaloryfera. Odkąd zostałam teściową, próbowałam pielęgnować te tradycje – z różnym skutkiem. Mój syn się ożenił, więc miałam nadzieję, że święta będą teraz jeszcze bardziej rodzinne. Jakże się pomyliłam. Synowa, choć z pozoru miła, okazała się kompletnie oderwana od rzeczywistości. Woli palmy, kokosy i słońce od barszczu z uszkami. A mnie zostaje tylko modlitwa i puste miejsce przy stole.

Nie mogłam w to uwierzyć

Od rana uwijałam się jak w ukropie. Karp już się moczył w mleku, pierogi czekały na podsmażenie, a ja kończyłam trzecią warstwę śledzia w śmietanie. W kuchni pachniało świętami, a w sercu miałam tę znajomą mieszankę zmęczenia i radości.

– Zosia, a jak ty ten obrus prasujesz, że się marszczy? – zawołałam do wnuczki, która zamiast pomagać, siedziała z nosem w telefonie. – Tak to się nie nadaje na stół wigilijny!

Wzruszyła ramionami.

– Babciu, serio? Kto patrzy na obrus?

Westchnęłam ciężko. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Mama mnie uczyła, że stół musi wyglądać godnie, biały obrus, sianko pod spodem, opłatek na środku. To nie była tylko kolacja – to był rytuał. Syn zadzwonił przed południem.

– Mamo, tylko ci powiem, żebyś się nie nastawiała. My w tym roku nie damy rady przyjechać na Wigilię.

– Jak to?! – aż mi śledź z ręki wypadł do zlewu. – Przecież obiecałeś!

– Wiem, ale Klara zarezerwowała wyjazd na Bali. Tydzień pod palmami. Taki relaks…

Milczałam. Zawsze byłam spokojną kobietą, ale wtedy coś się we mnie zagotowało.

– I wy tam będziecie jeść… co? Kokosy zamiast karpia? – syknęłam.

– Mamo, nie przesadzaj. Każdy ma prawo spędzać święta po swojemu.

Po swojemu?! To znaczy bez rodziny? Bez opłatka? Bez kolędy? Czułam, jak ciśnienie mi rośnie. Rozłączyłam się bez słowa. Stałam przy kuchennym blacie z dłońmi mokrymi od śledzi i sercem ciężkim jak ołów.

Nie rozumiałam synowej

Wieczorem zadzwoniła do mnie Klara. Widziałam, że to ona, ale i tak odebrałam. Chciałam jej powiedzieć parę słów – niekoniecznie ciepłych.

– Dzień dobry, mamo – zaczęła słodkim tonem. – Mam nadzieję, że się nie gniewasz. Wiem, że to dla ciebie ważne, ale po prostu… potrzebujemy odpoczynku.

– Odpoczynku od czego? – warknęłam. – Od rodziny? Od polskich tradycji?

– Nie o to chodzi – westchnęła. – My z Adamem po prostu inaczej wyobrażamy sobie te dni. Chcemy spokoju, słońca, trochę egzotyki. Święta nie muszą być tylko przy stole, prawda?

– A jak mają wyglądać? W stroju kąpielowym i z drinkiem z parasolką w ręce?

Zamilkła na chwilę. Potem odezwała się tym swoim nowoczesnym, opanowanym tonem:

– Mamo, rozumiem, że masz inne wartości, ale my nie jesteśmy już dziećmi. Budujemy swoją rodzinę po swojemu. Daj nam żyć tak, jak chcemy.

– Budujcie, tylko nie po trupach – rzuciłam i rozłączyłam się.

Usiadłam przy kuchennym stole. Przez chwilę wpatrywałam się w bombki, które leżały przygotowane do zawieszenia. Nagle poczułam się stara, zupełnie niepasująca do tego nowego świata. Tam, gdzie kiedyś był barszcz i kompot z suszu, teraz mają być kalmary w cieście i mango lassi. A ja? Mam tylko swojego śledzia i pusty talerz dla zbłąkanego wędrowca, który – jak widać – nie mieszka już nawet w Europie.

Kiedyś to były Święta

Zabrałam się za rozwieszanie światełek, ale palce drżały mi ze złości. Jeszcze niedawno Adam przynosił choinkę ze mną, śmiał się, że zawsze wybieram najbardziej krzywą. A teraz? Teraz z Klarą będą się pluskać w hotelowym basenie, popijając mojito.

Włączyłam radio. „Cicha noc” poleciała z głośników i coś mnie ścisnęło w gardle. Wspomnienia dopadły mnie bez litości. Mama, tata, my z rodzeństwem, potem ja z mężem i dziećmi... Nawet jak było biednie, to święta były święte. A dziś? Liczą się lajki w internecie i to, kto ma ładniejsze tło w kadrze.

Podeszłam do kredensu i wyjęłam stary album. Adam jako dziecko z opłatkiem w dłoni, rozpromieniony, z rozczochraną czupryną. W tle choinka, pod nią szopka, a na stole barszcz i kutia. W tamtych czasach nie liczył się wystrój, tylko atmosfera. Zadzwoniła Halinka, sąsiadka.

– Widziałam zdjęcie, które wstawił twój Adam. Pojechali do Azji! Ty coś o tym wiesz?

– Wiem. Nie pytaj.

– Moja wnuczka też teraz wszystko po swojemu. Weganka, żadnego karpia, za to pasztet z soczewicy. I choinka sztuczna, żeby nie krzywdzić drzew! – zaśmiała się smutno.

Czasy się zmieniają – westchnęłam. – Tylko my ciągle w tych samych fartuchach.

– I z tymi samymi sercami, Haniu – dodała Halinka. – Tylko już nie ma komu tych serc docenić.

Uśmiechnęłam się blado. Tak, kiedyś to były święta. A dziś… dziś trzeba się modlić, żeby chociaż ktoś zadzwonił z życzeniami.

Czułam się samotna

Wigilia nadeszła szybciej, niż się spodziewałam. Dom pachniał grzybami, suszem, karpiem smażonym na złoto. Wszystko było gotowe. Obrus uprasowany, sianko pod spodem, świeca na środku stołu. Brakowało tylko jednej rzeczy – ludzi. Zosia przyszła na chwilę, wręczyła mi opłatek i zniknęła do chłopaka. Rozumiem, młodzi, ale przecież mogła chociaż usiąść na te dwadzieścia minut. Zadzwoniłam do Adama, odebrał po kilku sygnałach.

– No hej, mamo. Wesołych świąt! – usłyszałam w tle szum morza i muzykę, której na pewno nie grał żaden organista.

– Wesołych... – odpowiedziałam cicho. – Modlę się za was.

– Dzięki, mamo. Klara właśnie robi zdjęcia. Widzisz? – przesłał mi przez telefon zdjęcie: ona w bikini z lampką szampana, on w krótkich spodenkach przy palmie z jakimś świątecznym kapelusikiem.

– Ładnie... – skłamałam. – A byliście w kościele?

– Mamo... – zaśmiał się. – Tu nie ma kościołów, to Bali. Trochę luzu, okej?

A opłatek? Łamaliście się?

– Klara się wzruszyła, że w ogóle o tym pamiętam. Ale nie mieliśmy. To nie jest takie ważne, mamo, naprawdę.

Zacisnęłam usta. Dla mnie to było ważne. Nie po to całe życie starałam się coś przekazać, żeby teraz ktoś mówił, że to tylko „zabobony”. Po rozmowie usiadłam sama przy stole. Z talerzykiem dla wędrowca, który i tak by pewnie wolał być teraz na Bali. Zamiast kolędy szeptałam cicho różaniec.

Pomodliłam się za nich

Noc wigilijna powinna być cicha i święta, ale u mnie w sercu huczało jak w kotle. Przypomniałam sobie, jak Klara kilka miesięcy temu mówiła, że jest „uduchowiona, niekoniecznie religijna”. Wtedy nie zareagowałam. Myślałam: młoda, dojrzeje. Tymczasem dojrzała do tego, żeby zamienić pasterkę na jogę na plaży.

Położyłam się, ale nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie wciąż krążyła jedna myśl: gdzie popełniłam błąd? W końcu wstałam. Ubrałam ciepły sweter, otuliłam się kocem i usiadłam w fotelu. Zapaliłam świeczkę i zaczęłam się modlić. Za Adama, żeby nie zapomniał, skąd pochodzi. Za Zosię, żeby nie zgubiła się w świecie, gdzie wszystko ma być „fajne”. A przede wszystkim za Klarę.

– Może i jestem staroświecka – mówiłam półgłosem – może mam zmarszczki i bolą mnie stawy, ale wiem jedno: Święta to nie jest urlop. To czas, kiedy rodzina ma być razem. Modlę się za nich, żeby zmądrzeli.

Nie z nienawiści się modliłam, tylko z bólu. Bo kiedyś myślałam, że jak oddam syna w dobre ręce, to i święta będą szczęśliwe. A teraz nawet nie wiem, czy on jeszcze pamięta smak kutii. Zasnęłam nad paciorkami, ze świecą dogasającą obok. W moim śnie Klara siedziała przy moim stole. Miała na sobie ciepły sweter, a nie bikini, i trzymała w ręku opłatek.

Muszę to zaakceptować

Pierwszy dzień świąt był spokojny. Za spokojny. Żadnego gwaru, żadnych prezentów rozszarpywanych przez wnuki. Pustka aż dzwoniła w uszach. Wstałam rano, zaparzyłam herbatę z goździkami i usiadłam przy stole. Na profilu Klary nowe zdjęcie: jakaś sałatka w kokosowej misce, podpisane „Świąteczna kolacja w raju”.

Paradoksalnie, to właśnie wtedy przestałam się złościć. Zrozumiałam, że nic już nie będzie tak, jak było. Święta nie są dzisiaj dla wszystkich tym samym. Dla jednych to ciepło domu i wspólna modlitwa. Dla innych – lot na Bali i zdjęcia z palmą.

Nie oznacza to jednak, że ja przestanę świętować. Będę nadal szykować kolację wigilijną, prasować obrus i ustawiać talerz dla zbłąkanego wędrowca. Może któregoś dnia naprawdę ktoś do mnie zapuka. Może Zosia dorośnie i przyjdzie ze swoimi dziećmi. A może nawet Klara się kiedyś opamięta i przypomni sobie, że święta to coś więcej niż ładne zdjęcie w internecie.

Tymczasem ja nie będę się kłócić. Nie będę nikogo zmieniać na siłę. Będę się za nich modlić. Za moją rodzinę, rozsypaną po świecie, jak te bombki, co spadły kiedyś z choinki i poturlały się każdy w swoją stronę. Święta już nigdy nie będą takie same, ale to nie znaczy, że mają nie być piękne. Tylko inne. I może trochę bardziej samotne.

Halina, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama