Reklama

Babcia to etat od wszystkiego – wożenia, sprzątania po usypianie. Kiedyś myślałam, że będę tą ukochaną babcią z bajek, która raz w tygodniu upiecze szarlotkę i zabierze wnuki do parku. A wyszło jak zawsze. Piątek? Synowa przywozi wnuki i zostawia na weekend. Bo przecież babcia i tak ma czas.

Mam czas, ale nie dla siebie, tylko nikt tego nie zauważa. Nawet nie pytają, czy chcę, czy mogę, czy mam ochotę. Oczekiwanie jest oczywiste. Synowa Magda, zawsze z tym samym uśmiechem, mówi: „Mamusiu, to co, standardowo w piątek?”. A mój Tomek, gdyby chociaż raz spróbował się sam zająć dziećmi, pewnie by zemdlał z przemęczenia. To oni decydowali, jak będzie wyglądał mój weekend.

Zosia już w progu zrzucała kurtkę, a ja łapałam ją w locie. Antek biegał z klockami po salonie, a ja zbierałam te klocki z dywanu, żeby ktoś w nie nie wlazł. W każdy piątek zaczynał się mój mały teatrzyk opieki.

Odwożenie Antka na angielski, bo to bliziutko ode mnie, odbieranie Zosi z baletu, bo tak się cieszy, jak ją babcia odbierasz. Obiad ugotowany, bo dzieci po zajęciach głodne. Wieczorem bajki, kąpiel, usypianie.

Miałam dosyć

Co tydzień Magda z tym swoim słodkim uśmiechem pytała:

– Mamusiu, to co, standardowo w piątek odbierzesz dzieci?

Ale tym razem było inaczej. Wreszcie wyrzuciłam to z siebie. Głos mi drżał, ale nie zamierzałam przestać.

– Nie. Nie standardowo. W piątek nie biorę dzieci, bo mam inne plany.

Widziałam, jak Magdzie zamarł uśmiech na twarzy.

– Ale… mamo, przecież ty zawsze… – zaczęła, ale nie pozwoliłam jej dokończyć.

– Zawsze, bo tak się przyzwyczailiście. Ale ja nie jestem darmową nianią. Nie mam w umowie, że co piątek rezygnuję z życia, bo wy tego potrzebujecie. Chcę w końcu zrobić coś dla siebie. Czy wy się kiedykolwiek zapytaliście, czego ja chcę? – głos mi się łamał, ale mówiłam dalej. – Cały tydzień biegam między waszymi sprawami, a wieczorami nie mam już siły nawet poczytać książki. Czy wy wiecie, jak to jest, gdy przez cały dzień nie można nawet spokojnie usiąść, bo jedno chce pić a drugie rozlewa coś na podłogę?

Chciałam odpocząć

– Mamo, spokojnie, nie musisz krzyczeć. To nie było przymusowe, nigdy cię nie zmuszaliśmy.

– Oczywiście, że nie zmuszaliście. Wy tylko zakładaliście, że przecież babcia to robi z radością. Że babcia nie ma marzeń, planów ani zmęczenia. Przecież babcia zawsze jest dostępna.

Zapadła cisza. Magda spuściła głowę, Wiedziałam, że ich zaskoczyłam. Pewnie byli oburzeni, urażeni. Ale ja po raz pierwszy od dawna poczułam, że oddycham. W głowie miałam mętlik, serce waliło jak szalone, ale wiedziałam jedno – nie cofnę tych słów. Nie chcę już być tą, której życie toczy się według cudzego kalendarza.

Następnego dnia rano telefon zadzwonił wcześniej niż zwykle. Spojrzałam na wyświetlacz – Tomek. Wiedziałam, że ta rozmowa musi się odbyć, ale żołądek i tak zacisnął mi się z nerwów. Odebrałam i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam jego głos. Był zaskakująco spokojny, ale wyczuwałam napięcie.

– Mamo, porozmawiamy? Wczoraj… nie zrozumiałem tego, co się stało.

Westchnęłam.

– Tomek, nie stało się nic nowego. To wszystko narastało od dawna. Po prostu wczoraj przestałam to w sobie dusić.

Nie rozumiał mnie

– Ale mamo, przecież nikt cię do niczego nie zmuszał. Zawsze chciałaś być z Antkiem i Zosią. To nie było tak, że kogoś wyręczaliśmy.

– Tomku, proszę cię. Nikt nie pytał, czy babcia chce też wyjść do kina, zobaczyć wystawę, spotkać się z przyjacielem. Wam było wygodnie, a gdy babcia mówi: nie chcę, to nagle jest problem.

– Mamo, ale dzieci cię kochają. One czekają na te piątki z tobą. Jak mamy im to teraz wytłumaczyć?

– Dzieci są cudowne, kocham je z całego serca. Ale ty musisz zrozumieć jedno: one są waszą odpowiedzialnością. Ja nie chcę być waszym alibi, żebyście mogli wyjść wieczorem bez wyrzutów sumienia. Przez lata byłam, ale to już koniec. Przestałam mieć siły udawać, że wszystko jest dobrze.

Syn zamilkł na chwilę. Słyszałam jego oddech, jakby szukał słów, których zabrakło.

– Nie rozumiem, mamo. Myślałem, że dla ciebie to też jest ważne.

– Dla mnie też jest ważne moje życie. Czy naprawdę tak trudno to zrozumieć?

Mieli pretensje

Gdy skończyłam, zapadła cisza. Czułam, że Tomek jest rozczarowany, może nawet zirytowany. Ostatecznie jednak odpowiedział chłodno:

– Dobrze, mamo. Skoro tak zdecydowałaś.

– Tak, zdecydowałam. I nie zmienię tego.

Rozłączył się bez pożegnania. Zostałam z telefonem w dłoni, czując coś dziwnego. To nie było rozżalenie, nie było też ulgi. Wiedziałam, że to dopiero początek trudnych rozmów, ale byłam pewna, że nie ugnę się.

W sobotę obudziłam się wcześnie, choć po raz pierwszy od lat nie musiałam. W domu była cisza, nie było dzwoniącego telefonu, nie było dziecięcych pisków. Z szafy wyciągnęłam sukienkę, którą kupiłam rok temu i nigdy nie miałam okazji założyć. Teraz była idealna. Spojrzałam w lustro i uśmiechnęłam się do siebie.

Zrobiłam to dla siebie

Wyszłam z mieszkania z lekkim sercem, bez dziecięcych wózków, toreb pełnych przekąsek, bez kalendarza w głowie. Idąc ulicą, czułam się jakbym odzyskała nogi. Nie miałam celu, ale każde miejsce wydawało się lepsze niż dom, w którym odliczałam godziny do odbioru wnuków.

Galeria sztuki pachniała spokojem. Krążyłam między obrazami, chłonąc ciszę, którą dotąd wypełniały dziecięce krzyki. Przysiadłam na ławce i wtedy zobaczyłam Karola. Siedział w kącie, kartkując katalog wystawy.

– Jadwiga, czy to możliwe, że spotykamy się w takim miejscu? – uśmiechnął się serdecznie.

– Kto by pomyślał, że jeszcze pamiętam drogę do galerii – odpowiedziałam z ironią.

Usiedliśmy razem, rozmawialiśmy o dawnych czasach, śmialiśmy się, jakby te lata pomiędzy nami nigdy nie minęły. Karol zaproponował kolację. Nie odmówiłam. Po tylu latach usługiwania innym nie chciałam już odmawiać sobie.

Odzyskałam życie

Nie widziałam moich dzieci tego dnia, ale niemal słyszałam w głowie, jak próbują ogarnąć piątkowy chaos. Wyobraziłam sobie Magdę, jak z nosem w telefonie próbuje zamówić obiad, bo przecież gotowanie to strata czasu. Tomek, zaskoczony, że dzieci nie chcą siedzieć cicho przed telewizorem, biegał z mokrą szmatą, bo Antek rozlał sok na kanapę.

Uśmiechnęłam się pod nosem, siedząc w kawiarni z kawą, której nie musiałam pić jednym łykiem w przerwie między usypianiem wnuków. Wiedziałam, że nie będzie im łatwo. Nauczyli się, że ktoś czuwa, że zawsze mogą oddać dzieci do babci. Teraz muszą dorosnąć do bycia rodzicami bez taryfy ulgowej.

Poczułam też ukłucie smutku. Wiedziałam, że dla nich to będzie trudne. Może będą źli, może rozczarowani. Ale to był ich czas, żeby zrozumieć, co ja przeżywałam przez te wszystkie weekendy.

Jadwiga, 64 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama