Reklama

Kiedy mój syn, Wojtek, żenił się z Julitą, miałam wrażenie, że oto spełnia się moje marzenie. Patrzyłam na nich przy ołtarzu – piękni, młodzi, zakochani – i myślałam: „To będzie historia jak z bajki”. Nie sądziłam wtedy, że pięć lat później przyjdzie mi martwić się, czy ich małżeństwo w ogóle przetrwa.

Julity nigdy nie traktowałam jak obcej. Dla mnie stała się częścią rodziny od pierwszego dnia. Ale od jakiegoś czasu coś między nimi zaczęło się psuć. Wojtek coraz częściej narzekał, że żona go nie rozumie, że tylko wymaga i krytykuje. Z kolei Julita chodziła wiecznie obrażona, jakby każdy jego ruch ją drażnił.

– Mamo, ona nawet na mnie nie patrzy jak dawniej – zwierzył mi się ostatnio Wojtek, a ja czułam, że serce mi się ściska.

– A ty, co zrobiłeś, żeby znów chciała patrzeć? – zapytałam ostro, bo wiedziałam, że wina nigdy nie leży tylko po jednej stronie.

Nie mogłam patrzeć, jak ich miłość rozłazi się w szwach przez drobiazgi. Widziałam, że zamiast rozmawiać, każde z nich zamykało się w swoim świecie. Ona siedziała nadęta jak purchawka, a on marudził jak stary grzyb. Nie zamierzałam jednak stać z boku i patrzeć, jak ich związek tonie w milczeniu i wzajemnych pretensjach.

Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Nawet jeśli miałabym się wtrącać i ryzykować, że któreś z nich będzie na mnie złe – trudno. To przecież moja rodzina. A ja nie mogłam pogodzić się z myślą, że kilka niedopowiedzeń i urażonych ambicji mogłoby zniszczyć ich małżeństwo.

Ciągle warczeli do siebie

Zaczęło się od obiadu. Zaprosiłam ich w niedzielę – chciałam, żeby w końcu usiedli razem przy stole, może w luźniejszej atmosferze uda się coś naprawić. Upiekłam kaczkę, zrobiłam kluski śląskie, ulubione Wojtka, a dla Julity – sałatkę, bo wiem, że ostatnio dba o linię.

Przyszli punktualnie, ale już w progu zobaczyłam, że atmosfera jest gęsta. Julita ledwo się do mnie uśmiechnęła, odłożyła płaszcz i od razu usiadła w salonie, nie pomagając przy stole, jak zwykle to robiła. Wojtek natomiast burknął pod nosem:

– No widzisz, mówiłem, że mama się ucieszy…

– A co, miałam zostać w domu? – odbiła Julita, patrząc w bok.

Udawałam, że nie słyszę, chociaż w środku aż mnie skręcało. Usiadłam między nimi, jakby moja obecność mogła załatać pęknięcia w ich relacji.

– No to, kochani, jedzcie. Kaczka wyszła dziś wyjątkowo – próbowałam rozładować napięcie.

Wojtek rzucił się na kluski, a Julita skubała sałatę z miną, jakby siedziała tu za karę. W końcu syn nie wytrzymał:

– Czy ty musisz tak kręcić nosem? Mama się napracowała, a ty nawet nie spróbujesz.

– Bo nie mam ochoty na tłuste mięso, przepraszam bardzo – odparła chłodno.

Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Jeszcze trochę, a rzucą w siebie talerzami.

– Dzieci, nie róbmy z obiadu pola bitwy – przerwałam stanowczo. – Każdy ma prawo jeść, co chce. Najważniejsze, że jesteście tu razem.

Zapadła cisza. Wojtek westchnął ciężko, Julita spuściła wzrok. Wtedy zrozumiałam, że oni nie potrafią już ze sobą normalnie rozmawiać. A przecież dawniej śmiali się bez końca. Musiałam wymyślić coś, co przypomni im, dlaczego kiedyś tak bardzo się kochali.

Wzięłam ich na spytki

Od tamtej niedzieli zaczęłam myśleć intensywnie, co mogłoby ich zbliżyć. Przecież nie będę siedziała i patrzyła, jak moje dziecko z żoną zmieniają się w dwóch obcych ludzi pod jednym dachem.

Pewnego wieczoru zadzwoniłam do Wojtka.

– Synku, przyjedź do mnie jutro, muszę z tobą pogadać. Sam, bez Julity.

– Mamo, ale ja mam dużo pracy…

– Pracy zawsze masz dużo. A ja chcę porozmawiać o czymś ważnym – ucięłam dyskusję, gdy tylko próbował się wykręcać.

Przyjechał następnego dnia, zgarbiony, z podkrążonymi oczami. Usiadł przy stole i od razu zaczął narzekać.

– Ona się ciągle obraża. Nic jej nie pasuje. Wracam zmęczony, a w domu cisza jak na pogrzebie. A jak już się odezwie, to tylko, żeby mi wytknąć, że znowu buty zostawiłem w przedpokoju.

– A ty? – spojrzałam mu prosto w oczy. – Ty jej ostatnio powiedziałeś coś miłego?

– Mamo, ja nie mam siły na komplementy, kiedy mnie traktuje jak intruza we własnym domu.

Westchnęłam ciężko. „Mężczyźni” – pomyślałam – „Oni naprawdę wierzą, że miłość sama się utrzyma, bez wysiłku”.

– Wojtek, ty jesteś jej mężem, a nie lokatorem. Jeśli nie będziesz walczył o waszą bliskość, to kto to zrobi?

On spuścił głowę, jakby nagle zobaczył w lustrze swoje błędy.

Kilka dni później zaprosiłam Julitę na kawę, tym razem bez Wojtka. Nie chciałam, żeby czuła się osaczona. Usiadłyśmy w kuchni, a ja podałam jej moje ciasto drożdżowe.

– Julitko, powiedz mi szczerze, co się dzieje? – zapytałam.

Ona odłożyła widelec, a w oczach miała łzy.

On mnie w ogóle nie zauważa, mamo. Wraca i od razu włącza komputer. Nawet nie spyta, jak mi minął dzień. Czuję się… jakby mnie już nie kochał.

Słuchałam jej i wiedziałam jedno: każde z nich cierpi, tylko każde inaczej. Oni nadal się potrzebują, tylko nie potrafią tego sobie powiedzieć.

Wpadłam na pewien plan

Po rozmowach z nimi dwojgiem miałam już pewność: oni nadal się kochają, tylko gdzieś po drodze zapomnieli, jak to okazywać. Pomyślałam, że muszę ich wyciągnąć z tego błędnego koła obrazy i narzekania.

Wpadłam na pomysł, który wydawał się ryzykowny, ale innego wyjścia nie widziałam. Zadzwoniłam do nich i powiedziałam:

W sobotę mam dla was niespodziankę. Macie być u mnie o dziewiętnastej, tylko we dwoje.

Nie chciałam zdradzić szczegółów. Cały dzień szykowałam w domu kolację – świece, ulubione dania, a nawet butelkę wina, którą trzymałam na specjalną okazję. Gdy przyszli, spojrzeli na siebie zdziwieni.

– Mamo, a co to za teatrzyk? – zapytał Wojtek.

– Nie teatrzyk, tylko kolacja. Dla was dwojga. Ja idę do sąsiadki na serial, a wy macie się tu sobą zająć. Siadajcie, inaczej was zamknę na klucz!

Julita uniosła brwi, ale w jej oczach zobaczyłam cień rozbawienia. Wojtek burknął coś pod nosem, ale nie protestował. Zostawiłam ich przy stole i wyszłam, choć serce mi waliło jak młot.

Kiedy wróciłam po dwóch godzinach, w kuchni wciąż paliły się świece. Julita siedziała z kieliszkiem w dłoni, a Wojtek coś jej opowiadał. Nie zauważyli mnie od razu. Słyszałam, jak się śmieją – po raz pierwszy od miesięcy.

O, mama wróciła – powiedział Wojtek, trochę speszony. – Właśnie wspominaliśmy naszą podróż poślubną.

– I przypomniało mi się, jak Wojtek zgubił portfel w Budapeszcie i chodził spanikowany po całym dworcu – roześmiała się Julita.

Zrozumiałam, że udało mi się przywrócić choć odrobinę tego, co kiedyś ich łączyło. Ale wiedziałam też, że jedna kolacja nie naprawi wszystkiego. Potrzebowali więcej czasu i okazji, by znów poczuć, że są dla siebie ważni.

Musiałam dalej działać

Kilka dni później Julita zadzwoniła do mnie sama.

– Mamo, chciałam podziękować za tamtą kolację… Dawno się tak nie śmialiśmy.

– To się cieszę, kochanie – odparłam ciepło. – Ale pamiętaj, że to dopiero początek.

Czułam w jej głosie nutę nadziei, której wcześniej nie było. Niestety, wieczorem zadzwonił Wojtek.

– Mamo, ja już nie wiem. W pracy urwanie głowy, a w domu Julita znowu naburmuszona. Powiedziała, że ją zaniedbuję.

– A nie zaniedbujesz? – zapytałam wprost.

– No… może trochę – przyznał z wahaniem.

Wiedziałam, że muszę wymyślić coś jeszcze. Może coś, co przypomni im, że są drużyną, a nie przeciwnikami.

Zadzwoniłam więc do obojga i powiedziałam, że potrzebuję ich pomocy przy remoncie spiżarni. Oczywiście kłamałam – spiżarnia miała się świetnie, ale potrzebowałam pretekstu.

Przyszli w sobotę. Julita w dresie, Wojtek z narzędziami.

– Mamo, co tu właściwie trzeba zrobić? – spytał podejrzliwie.

– O, dużo rzeczy. Ty zajmiesz się półkami, a Julitka pomoże mi posegregować słoiki i przyprawy – machnęłam ręką, jakby to była najpoważniejsza misja na świecie.

Na początku pracowali osobno, każde skupione na swojej części. Ale po chwili musieli zacząć współpracować – półki trzeba było przytrzymać, słoiki podać, coś razem przesunąć.

– Uważaj, bo zaraz wszystko spadnie – zawołała Julita, śmiejąc się, gdy Wojtek nieporadnie próbował wkręcić śrubę.

– No tak, ty zawsze wiesz lepiej – odburknął, ale tym razem bez złości.

Nagle zobaczyłam ich takich, jak dawniej – droczących się, ale wesołych, jakby w końcu zapomnieli o wszystkich pretensjach.

Pod koniec dnia spiżarnia wyglądała jak z katalogu, a oni usiedli obok siebie zmęczeni, ale zadowoleni. Wojtek objął Julitę ramieniem, a ona nie odsunęła się, jak ostatnio miała w zwyczaju. Wtedy pomyślałam: „Może jednak uda mi się ich uratować”.

Do trzech razy sztuka

Myślałam, że po remoncie spiżarni wszystko pójdzie już z górki. Niestety, życie ma to do siebie, że potrafi podstawić nogę w najmniej oczekiwanym momencie.

Kilka dni później Wojtek przyszedł do mnie zdenerwowany.

– Mamo, ona się obraziła, bo chciałem obejrzeć mecz z kolegami. Powiedziała, że wolę piwo i telewizor niż ją!

– A wiesz, dlaczego tak mówi? – zapytałam spokojnie. – Bo chce, żebyś czasem wybrał ją, a nie mecz.

Wojtek przewrócił oczami, ale widziałam, że coś do niego dotarło.

Jeszcze tego samego tygodnia zadzwoniła Julita.

– Mamo, on mnie w ogóle nie słucha. Powiedziałam mu, że czuję się samotna, a on tylko wzruszył ramionami.

– Julitko, a ty spróbowałaś mu powiedzieć nie tylko, czego ci brakuje, ale też co w nim kochasz? – spytałam.

Zamilkła na chwilę, jakby to pytanie ją zaskoczyło.

Wtedy postanowiłam, że muszę ich oboje zmusić do szczerej rozmowy. Zorganizowałam u siebie kolację, tym razem z jasnym celem. Posadziłam ich naprzeciw siebie i powiedziałam:

– Nie ruszymy deseru, dopóki każde z was nie powie drugiemu jednej dobrej rzeczy.

Patrzyli na mnie jak na wariatkę. Ale po chwili Wojtek westchnął:

Lubię, jak się uśmiechasz rano, zanim jeszcze powiesz mi „dzień dobry”.

Julita zarumieniła się, spuściła wzrok, a potem wyszeptała:

– A ja lubię, jak zawsze pamiętasz o mojej herbacie. Nawet kiedy jesteś zły.

Siedziałam obok i czułam, jak robi mi się ciepło na sercu. Widziałam, że to wciąż tam jest – uczucie, które tylko przykryły warstwy codziennych pretensji.

Nie łudziłam się, że od razu wszystko będzie idealne. Ale tego wieczoru po raz pierwszy od dawna spojrzeli na siebie tak, jak kiedyś – jak dwoje ludzi, którzy wciąż są sobie potrzebni.

Odniosłam mały sukces

Kiedy wracam myślami do tamtych tygodni, widzę wyraźnie, jak blisko byli upadku. Wystarczyłoby kilka kroków w złą stronę, a ich małżeństwo rozsypałoby się jak domek z kart. Julita, obrażona i cicha, a Wojtek, wiecznie zrzędzący – gdyby nie dostały głosu ich serca, pewnie dziś byliby już osobno.

Nie powiem, że nagle wszystko się odmieniło. Nadal się sprzeczają, nadal mają dni, kiedy każde woli siedzieć w kącie i nie odzywać się do drugiego. Ale w ich domu wróciło coś, czego już prawie nie było – śmiech. Nauczyli się, że czasem trzeba usiąść razem przy stole i zwyczajnie powiedzieć sobie: „Lubię cię, nawet kiedy mnie wkurzasz”.

Kilka dni temu zadzwonili do mnie wspólnie.

– Mamo – zaczął Wojtek – rezerwujemy w sierpniu tydzień nad morzem.

– Sami? – zapytałam, trochę zaskoczona.

Sami – dodała Julita. – Potrzebujemy tego.

Rozłączyłam się z szerokiem uśmiechem i poczułam ogromną ulgę. Wiedziałam, że jeśli jadą tylko we dwoje, to znaczy, że chcą walczyć o siebie.

Gdy patrzę na nich, przypomina mi się pewna myśl: małżeństwo to nie bajka, gdzie „żyli długo i szczęśliwie” dzieje się samo. To ciężka praca, pełna potknięć i nieporozumień. Ale jeśli dwoje ludzi naprawdę chce być razem, wystarczy im czasem ktoś trzeci, kto poda rękę i przypomni, dlaczego się w ogóle spotkali.

Cieszę się, że mogłam być tym kimś. Bo choć bywało trudno, wierzę, że uratowałam ich miłość – a przynajmniej dałam jej drugą szansę.

Wioletta, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama