„Synowa się ze mnie śmieje, bo występuję w parafialnych jasełkach. Wolę to, niż zasuwać w kuchni przy garach”
„– No mama to chyba oszalała! – śmiała się w głos Anita. – Kościelne jasełka? Przecież to wstyd! – Wiesz, to jakieś nowe doświadczenie – stanął w mojej obronie Łukasz. – Mamie też się należy coś od życia… – Właśnie! Nie mam zamiaru tkwić w domu i zanudzać się na śmierć!”.

Mój mąż umarł nagle. Jednego dnia rozmawialiśmy o planach na weekend, drugiego już go nie było. Dostał zawału w pracy, pojechał do szpitala, ale już go nie odratowali. Najbardziej bolało mnie to, że nie zdążyłam się z nim pożegnać. Nie mogłam się z tym pogodzić, przez co było mi jeszcze trudniej. Na dzieci nie miałam co liczyć – zarówno syn, Łukasz, jak i córka, Alicja, mieli swoje sprawy i zwykle zjawiali się u mnie tylko jak czegoś potrzebowali. Mama była dobra, żeby ich nakarmić i pożyczyć jakąś niewielką kwotę, gdy im zabrakło – tyle.
Zostałam sama
Oczywiście, na swój sposób przeżyli śmierć ojca, ale ograniczyli się do wzięcia udziału w pogrzebie i stypie, a potem szybko powrócili do swoich obowiązków, twierdząc, że powinnam sobie znaleźć jakieś zajęcie.
– Sprzątanie to najlepsze, co można znaleźć na smutki – przekonywała mnie żona Łukasza, Anita. – Teraz mama sobie lepiej dom ogarnie, pokucharzy trochę, no wie mama, jak to kobieta!
Nie mówiłam wówczas, co sądzę o takim pomyśle, ale podejrzewam, że z mojej miny dużo dało się wyczytać. Zwłaszcza że nienawidziłam gotować i robiłam to raczej wyłącznie z musu. A że rodzina upierała się, że wychodzi mi to najlepiej, to do mnie zwalali się na wszystkie możliwe okazje. Wtedy jednak naprawdę nie chciało mi się kłócić. Nie miałam na to siły.
Czułam, jakby moje życie się skończyło. To już nie było to samo, co wcześniej. Przy mężu wszystko wydawało się pełniejsze, weselsze, sprawiało… więcej radości! Teraz czułam się trochę tak, jakby odcięto mi rękę albo nogę. Nigdzie nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca i powoli odchodziłam od zmysłów. Mieliśmy przecież tyle planów, czekało nas jeszcze tyle wspólnych spacerów i wyjazdów w malownicze miejsca…
Na nic nie miałam ochoty. Nawet za bardzo nie wychodziłam z domu. Całymi dniami siedziałam przy oknie i czytałam książki. Niektóre historie wciągały bardziej, inne mniej, ale żadne tak na sto procent. W końcu uznałam, że wybiorę się do miasta, kupię sobie coś nowego do czytania, bo i nieprzeczytanych lektur z domowej biblioteczki jakoś tak ubyło.
– O, Różyczka! – Tuż pod samą księgarnią wpadłam na dawną koleżankę z pracy. – Jak ty się trzymasz, co?
Wzruszyłam ramionami.
– Jakoś – uśmiechnęłam się trochę krzywo. – Książki czytam, to i jakoś czas zabijam.
Zerknęła na mnie z ukosa.
– A ja myślę, że mam coś, co mogłoby ci zająć myśli. Przynajmniej na jakiś czas!
Koleżanka podsunęła mi pewien pomysł
Byłam ciekawa, o co takiego dokładnie jej chodzi. Powoli zbliżały się święta Bożego Narodzenia i już czułam, że za moment zostanę wrobiona w przygotowywanie Wigilii dla całej naszej rodziny. Ja natomiast nie miałam teraz w ogóle ochoty na świętowanie. Najchętniej zaszyłabym się na ten czas w domu, posiedziała przy kolejnej książce, wypiła gorącą czekoladę… Ale tak, dzieci nie miały prawa tego zrozumieć. Pewnie uznałyby, że jestem samolubna.
– No, to co to takiego? – spytałam w końcu. – Bo brzmisz bardzo tajemniczo.
– W tym roku organizowane są parafialne jasełka – powiedziała. – Główne role już obsadzone, ale coś tam jeszcze zostało. Sama będę jednym z aniołów! No, może chcesz się załapać?
W pierwszej chwili pomyślałam, że to nie dla mnie. Bo co – ja, w przebraniu? W kościele? Wydało mi się to trochę niedorzeczne, ale potem… Potem uznałam, że to coś, co mogłabym zrobić dla siebie. Co więcej, zajęłoby mnie i może choć na chwilę oderwało od ponurej rzeczywistości.
– A kiedy są wystawiane te jasełka? – spytałam.
– Podczas pasterki. Tej o dwudziestej, tej dla dzieci – pośpieszyła z wyjaśnieniami koleżanka.
Uśmiechnęłam się do siebie. Dzięki próbom i samemu występowi, mogłam uniknąć gotowania i całej tej męczącej świątecznej otoczki, na którą wcale nie miałam ochoty.
– No dobrze – zgodziłam się. – Wchodzę w to.
Na próbach świetnie się bawiłam
Kiedy zgłosiłam się do organizatorów, okazało się, że została już tylko rola pasterki. Nie przeszkadzało mi to w ogóle – cieszyłam się raczej, że mogę się na coś przydać. Na próbach panowała przyjemna atmosfera, pełna ciepła i śmiechu. Żałowałam, że nigdy nie mogłam się tak poczuć wśród rodziny – dzieci i wnuków. U nas tylko wszyscy się kłócili, wymądrzali, nie myśleli o innych. Znosiłam to z uwagi na męża, ale obecnie zupełnie nie miałam na to ochoty. I wszystko wokół strasznie mnie przytłaczało.
Z prób wyszłam też bogatsza o nowe znajomości. Nawet nie wiedziałam, jak ciekawi ludzie także występowali w naszych jasełkach! W ogóle nigdy wcześniej nie zwracałam na nie większej uwagi, a teraz wydawały mi się całkiem przemyślane, charyzmatyczne i… takie całkiem nowoczesne! Wcale nie czułam się, jakbym brała udział w sztywnym przedstawieniu, gdzie każdy wykuwał swoją rolę na pamięć!
Któregoś dnia, jak zwykle bez zapowiedzi, zjawił się u mnie Łukasz z żoną. Przyszli niby pod pretekstem, żeby zobaczyć, co u mnie słuchać, a tak naprawdę chcieli wybadać, jak planuję Wigilię i święta. A raczej, ogólniej mówiąc, kiedy mogą przyjść się nażreć.
– W tym roku nie wiem, jak to będzie – przyznałam ze spokojem. – Widzicie, nie mam tyle czasu, co w zeszłym roku, tata nie żyje, więc nie ma się kto zająć domem, a ja… ja chodzę regularnie na próby. Wystąpię w parafialnych jasełkach.
Synowa mnie wyśmiała.
– Jasełkach? – Synowa wytrzeszczyła na mnie oczy. – Ja dobrze rozumiem?
– Jeśli nie jesteś głucha, to raczej tak – mruknęłam nieco już poirytowana.
– No mama to chyba oszalała! – śmiała się w głos Anita. – Kościelne jasełka? Przecież to wstyd!
– Wiesz, to jakieś nowe doświadczenie – stanął w mojej obronie Łukasz. – Mamie też się należy coś od życia…
– Właśnie! – podchwyciłam. – Nie mam zamiaru tkwić w domu i zanudzać się na śmierć! Jakby nie te jasełka, zaraz pewnie zresztą zamieszkałabym w kuchni!
– No ale jak to tak? – obruszyła się Anita. – To nie przygotuje mama wieczerzy wigilijnej?
Skrzywiłam się lekko.
– No raczej nie będę mieć na to czasu – stwierdziłam. – Mam tego dnia próby, a potem, o dwudziestej, jest pasterka dla dzieci, na której występujemy.
Moja synowa zrobiła niezadowoloną minę i już otwierała usta, pewnie żeby zaprotestować, ale wtedy wtrącił się Łukasz:
– Nie szkodzi, mamo – rzucił ugodowo. – Nie patrz tak, Anitko. Na Wigilię możemy się przecież wybrać do twoich rodziców. A do mojej mamy przyjedziemy na pierwszy dzień świąt…
– Niekoniecznie – przerwałam mu ze spokojem. – Występujemy na trzech mszach, więc nie bardzo byłoby kiedy się spotkać. Możecie przyjechać w drugi dzień świąt, ale uprzedzam, że na pewno nie będę miała czasu pichcić niczego wymyślnego!
Te święta są wreszcie moje
Łukasz się zapowietrzył.
– No teraz to już przesadziłaś, mamo! – burknął. – To może w ogóle nas nie zapraszaj?
Przyjrzałam mu się uważnie.
– A co? To przyjeżdżacie tu tylko po to, żeby coś zjeść? Nie o to chodzi?
Anita prychnęła.
– No wie mama co…
– Dobra, Anita, to nie ma sensu. – Łukasz zmarszczył brwi, urażony do żywego. – Jak nas mama nie chce, to się nie zjawimy. Niech sobie występuje po kościołach i tyle.
Wigilia w tym roku zapowiada się zupełnie inaczej niż zwykle. Jestem strasznie podekscytowana perspektywą wieczornego występu. Wychodzę z domu wcześniej, bo o osiemnastej jest wieczerza wigilijna, którą zorganizowano dla całej naszej jasełkowej grupy. W końcu przyjdę na gotowe, spróbuję czegoś dobrego, poczuję prawdziwą atmosferę świąt.
A po pasterce wrócę do domu, wypocznę i pójdę spać. W pierwszy dzień świąt umówiłam się natomiast z jedną z koleżanek także odgrywających pasterki – Asią. Ona nie jest stąd, więc przenocuje u mnie i pierwszy dzień świąt spędzimy razem. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna nie czuję ciężaru i niepokoju z powodu Bożego Narodzenia. Szkoda tylko, że mój mąż nie może mi towarzyszyć – on na pewno wszystko by zrozumiał.
Róża, 61 lat
Czytaj także:
„Zrobiłam z siebie idiotkę przed całą firmą. Zastanawiałam się, czy dostanę wypowiedzenie, czy jednak pozew”
„Wszyscy się dziwią, że opiekuję się chorym mężem. Radzą, żebym pozbyła się zbędnego balastu i oddała go do przytułku”
„Żona skutecznie wytresowała mnie na mięczaka. Gdy domowy obiadek zamieniła na przekąskę z biura, przejrzałem na oczy”

