„Synowa robi takie kotlety z kurczaka, że aż ślinka cieknie. Ale udaję, że ich nie lubię, bo inaczej żonka się piekli”
„Pachniało tak, że aż mnie w nosie zakręciło. Te jej kotlety... miękkie, soczyste, z tak chrupiącą panierką, że człowiek mógłby dla nich grzeszyć. Jednak, zamiast się ucieszyć, zrobiłem minę, jakbym miał właśnie połknąć karton”.

- Redakcja
Nigdy nie myślałem, że jedzenie może stać się powodem domowych intryg. Ale jak człowiek ma siedem dych na karku, to już nie wszystko go dziwi. Życie mnie nauczyło jednej rzeczy – lepiej czasem ugryźć się w język, niż powiedzieć za dużo. Zwłaszcza przy stole, gdy siedzi obok ciebie żona. Bo właśnie przy stole zaczęła się ta moja mała, smakowita tragedia. Bo moja synowa robi takie kotlety z kurczaka, że aż ślinka cieknie. I to nie tylko mi! Mój pies, Reks, jak czuje ten zapach, to aż mu łapy drżą i ogon chodzi jak wycieraczki w deszczu. Tylko jest jeden problem.
Moja żona z niewiadomych powodów nie może znieść, jak ktoś chwali kuchnię Anetki. A już, szczególnie jeśli tym kimś jestem ja. I choć te kotleciki smakują jak kawałek nieba w panierce, to za każdym razem udaję, że są... no wiecie... „trochę przesuszone”, „twardawe”, „za mało doprawione”. I wtedy Halina się uśmiecha, zadowolona jakby właśnie wygrała bitwę o kuchenny tron.
Spojrzała na mnie uważnie
– Tato, dołożę ci jeszcze kotlecika? – zapytała Anetka, trzymając w dłoni widelec i podnosząc pokrywkę od półmiska.
Pachniało tak, że aż mnie w nosie zakręciło. Te jej kotlety... miękkie, soczyste, z tak chrupiącą panierką, że człowiek mógłby dla nich grzeszyć. Jednak, zamiast się ucieszyć, zrobiłem minę, jakbym miał właśnie połknąć karton.
– Eee... wiesz co, Anetko... Może nie. Jakieś takie dziwne dziś. Suche trochę, nie?
Tomek spojrzał na mnie, jakby nie dowierzał.
– Tato, serio? To już trzeci. I wcinasz szybciej niż ja.
– Bo głodny jestem. Jednak smak to nie wszystko, nie? Trochę za mało soli. I jakbyś dała mniej bułki... No nie wiem.
Anetka uśmiechnęła się pod nosem.
– Dobrze, tato. Zapiszę sobie.
Pokiwałem głową i skubnąłem kolejny kawałek, ale tak, żeby wyglądało, że tylko „dokańczam, żeby się nie zmarnowało”.
– Ja tam bym zjadł jeszcze cztery – rzucił Tomek. – Ale rozumiem, tato musi grać swoją rolę.
Zamarłem.
– Co ty tam gadasz?
– No przecież wiadomo. W domu mówisz, że „kotlety to tylko Halinki”. A tu znikają z talerza, jakby Reks pod stołem siedział.
Anetka spojrzała na mnie uważnie.
– Naprawdę ci nie smakują?
Zawahałem się chwilę, a potem cicho mruknąłem:
– Jakby ktoś mnie zapytał, to powiem, że były ohydne. Wiesz... jakbyś kiedyś zrobiła dla mnie kilka na wynos, to się nie obrażę.
Kłamałem jak z nut
– Jak było u Tomka? – zapytała Halina, odkładając gazetę na stół i zerkając na mnie znad okularów.
– A jak ma być? – odburknąłem, zdejmując kurtkę. – Młodzi zdrowi, dom stoi, dziecko nie płacze. Normalnie.
– A jedzenie dobre było? – niby od niechcenia, ale już widziałem, jak jej brew drga.
– Zupa taka sobie, kotlety... – tu zawahałem się na moment – trochę twarde. Ja to wolę twoje, Haluś.
Uśmiechnęła się zadowolona i podniosła się z krzesła.
– Młodzi teraz to tylko przyprawami zasypują, a później człowiek nie wie, co je.
– Właśnie! – podchwyciłem. – I wszystko takie wymyślne. A po twoich kotletach to człowiek wie, że zjadł porządny obiad.
– No, no... – Halina klasnęła w dłonie. – To dobrze, że chociaż ty jesteś normalny. Bo ja jak słyszę, że ona znowu coś tam eksperymentuje z tym kurczakiem...
– Ja się tam nie znam – mruknąłem. – Jak dla mnie, to kotlet ma smakować jak kotlet, a nie jak deser.
– Właśnie! – pokiwała głową z satysfakcją. – Jak chcesz, to ci jutro zrobię porządne. Tylko nie mów Anecie.
No i tyle z moich marzeń o schowanych kotlecikach...
Doigrałem się
Następnego dnia po obiedzie u młodych, wszedłem do kuchni z myślą, że w końcu sobie podgrzeję te dwa kotleciki, które Anetka potajemnie zapakowała mi „na później”. Pudełko schowałem wczoraj do lodówki za słoikiem z ogórkami, gdzie Halina raczej nie zaglądała. No, chyba że by się kończył ocet... Otworzyłem mikrofalówkę, włożyłem pojemnik i już miałem nacisnąć przycisk, kiedy zza pleców usłyszałem głos:
– A to, co to ma być?
Zamarłem.
– Yyy... to? Takie tam, żeby się nie zmarnowało – odpowiedziałem szybko, nie odwracając się.
– Z wczoraj? – Halina podeszła bliżej i zerknęła przez szybkę mikrofalówki. – Przecież to nie moje kotlety. Moje miały być dzisiaj!
– Aaa... no bo... – zacząłem się plątać – Anetka coś tam w pudełku dała. Powiedziała, że jej zostało, to po prostu wziąłem, żeby nie wyrzucać.
Żona skrzyżowała ręce na piersi.
– Czyli nie takie znowu suche były, co?
– No... może mniej suche niż się wydawało, ale to dlatego, że z majonezem jadłem.
– Co ty wygadujesz?!
– No nie przesadzaj. Z głodu człowiek nie myśli.
– To ja ci dam „z głodu”! – warknęła. – Od dzisiaj sam sobie gotuj.
No to się doigrałem...
Dała mi szansę
Następnego ranka Halina milczała jak zaklęta. Zaparzyła sobie herbatę, usiadła przy stole i tylko kartkowała gazetę, nawet nie pytając, czy chcę kanapkę. Już wtedy wiedziałem, że sytuacja jest poważna.
– Może zrobiłbym ci dziś śniadanie? – zacząłem nieśmiało.
– Nie trzeba – rzuciła, nie podnosząc wzroku znad gazety.
Westchnąłem.
– Znasz mnie. Zawsze mówiłem, że twoje kotlety są najlepsze.
– Tak. Mówiłeś. A potem wyjadałeś po kryjomu cudze – mruknęła.
– To była głupota. Przysięgam, jak tylko spróbowałem... od razu zatęskniłem za twoimi.
Wreszcie spojrzała na mnie z ukosa.
– Aż tak?
– Jeszcze jak! U niej to takie, wiesz, nowoczesne. Jakby mięso samo nie wiedziało, czy jest w sałatce, czy w panierce. A u ciebie – wiadomo. Konkret. Smak dzieciństwa.
– Smak dzieciństwa, powiadasz... – zamknęła gazetę, nadal z poważną miną, ale kącik jej ust delikatnie drgnął. – A ty czasem nie tęsknisz za tym „nowoczesnym”?
– Tęsknię... za tobą. Jak jesteś zła, to w domu zimniej niż w piwnicy.
Zamilkła na chwilę. Patrzyła na mnie uważnie, aż wreszcie powiedziała:
– No dobra. Dam ci jeszcze jedną szansę.
– Przysięgam na Reksia, że już nigdy nie zjem jej kotleta bez twojej zgody.
– Dobrze. Ale za karę dzisiaj sam obierasz ziemniaki.
– Nawet marchewkę obiorę! – ucieszyłem się i już biegłem po fartuch.
Nie mogłam się powstrzymać
Tego samego popołudnia odwiedziłem Tomka i Anetkę. Teoretycznie „tylko po szlifierkę”, ale prawda była taka, że chciałem pogadać z synową i... jakoś to wszystko wyprostować.
– Tato, chcesz herbaty? – zapytała Anetka, kiedy weszliśmy do kuchni.
– Może... ale tylko jeśli nie będzie do niej żadnego kotleta – zażartowałem.
Zaśmiała się cicho, ale z lekkim napięciem.
– Coś się stało?
– Tak trochę. Halinka przyłapała mnie, jak próbowałem podgrzać twoje kotlety z lodówki.
– Aha... – Anetka spojrzała w bok. – I była awantura?
– Nie. Gorzej. Milczenie. A twoje kotlety oficjalnie trafiły na czarną listę.
– Tato, ja nie chciałam robić problemu. Po prostu myślałam, że je lubisz...
– Ja je uwielbiam! Ale Halinka... Dla niej kuchnia to teren wojenny. Jak ktoś przekroczy granicę, to od razu strzela.
Anetka uśmiechnęła się nieśmiało.
– To może... jakby tak nikt się nie dowiedział? Zrobię kilka kotletów na wynos, tylko je podpiszę jako „koty dla Reksia”. Albo „pasztet warzywny”.
– Świetny pomysł! – roześmiałem się.
– Tylko niech się mama nie dowie – mrugnęła.
– Gdyby wiedziała, to bym już tu z tobą nie siedział. Leżałbym gdzieś w ogródku, między bratkami.
Anetka ledwo powstrzymała śmiech.
Spojrzałem na nią z wdzięcznością
Minęło kilka dni. Halina nadal była nieco urażona, ale po wspólnym obiedzie z rosołem, ziemniaczkami i jej ulubionym kompotem z rabarbaru, atmosfera zaczęła się ocieplać. Tylko że teraz... miałem na sumieniu nowy sekret. Schodziłem do w piwnicy, udając, że naprawiam stary zegar, a tak naprawdę zjadałem po cichu „pasztet warzywny” od Anetki, który podejrzanie smakował jak jej kotleciki z kurczaka.
– Ty znowu tam siedzisz? – usłyszałem głos Haliny z góry.
– Eee... Tak, kochanie! Zegar się rozkleił, muszę poczekać, aż wyschnie klej!
– A czemu tak pachnie? Co ty tam grzejesz?
– To pewnie z sąsiedniej piwnicy. Może ktoś bigos odgrzewa. Albo coś przypalił.
– Mhm. Tylko wróć przed kolacją. Zrobiłam te twoje ulubione mielone.
Zamrugałem.
– Mielone?
– No, mówiłeś, że tęsknisz. To ci zrobiłam.
Poczułem, jak pot ci spływa po karku.
– Nie no, chcę! Już kończę! Idę! – rzuciłem w panice, chowając pudełko głęboko za półkę z narzędziami.
Kiedy wróciłem na górę, Halina patrzyła na mnie z podejrzliwością, ale nie powiedziała nic.
Usiedliśmy razem przy stole. Spróbowałem jej kotleta.
– No i? – zapytała.
– Klasa sama w sobie.
Uśmiechnęła się, ale dodała cicho:
– I tak wiem, że żresz te od Anetki. A niech ci będzie. Bylebyś od mojego talerza nie uciekał.
Spojrzałem na nią z wdzięcznością.
Adam, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po rozwodzie były mąż zabrał mi wszystko, nawet chęci do życia. Tę szarą rzeczywistość zmienił kurs hiszpańskiego”
- „Mąż zostawił mnie dla młodszej i nie miałam siły wstać z łóżka. Gdy stanęłam na nogi, on zaczął skamleć o wybaczenie”
- „Przeprowadziliśmy się do miasta, by być bliżej dzieci. Na starość zrozumiałam, że rodzinę najlepiej mieć na dystans”

