„Synowa przyniosła mi rogale świętomarcińskie z lukrem, jakby to był jakiś rarytas. Ale tak łatwo mnie nie przekupi”
„Nie jestem zgorzkniała, niech nikt sobie nie myśli. Jednak z wiekiem człowiek uczy się odróżniać gest od zagrywki. A ja mam za sobą wystarczająco dużo życia, żeby wiedzieć, kiedy ktoś niesie serce na dłoni”

- Redakcja
Nie mam nic przeciwko słodkiemu – o, broń Boże! – sama w młodości potrafiłam zjeść pół blachy sernika, zanim zdążył ostygnąć. Jednak co innego sernik własnoręcznie zrobiony, a co innego kupne rogale świętomarcińskie, nadziane jakąś papką, przywleczone przez synową w reklamówce z dyskontu. Z lukrem, oczywiście, bo bez lukru to przecież nie to samo, prawda? Jakby ten lukier miał zamazać wszystko inne.
Nie jestem zgorzkniała, niech nikt sobie nie myśli. Jednak z wiekiem człowiek uczy się odróżniać gest od zagrywki. A ja mam za sobą wystarczająco dużo życia, żeby wiedzieć, kiedy ktoś niesie serce na dłoni, a kiedy tylko rogaliki, żeby zamknąć mi usta.
Zapomniała o moich urodzinach
– Mamo, kupiłam ci rogale świętomarcińskie! – usłyszałam jeszcze zanim dobrze otworzyłam drzwi.
Stała w progu w beżowym płaszczyku, z torbą z marketu i uśmiechem, który wyglądał, jakby go ćwiczyła w lustrze.
– No proszę – mruknęłam, nie ruszając się z miejsca. – A co to za okazja?
– No... dziś jedenasty listopada – przypomniała z takim tonem, jakby właśnie uświadomiła mi, że mam dwie nogi.
– Aha. To dlatego przypomniałaś sobie, że masz teściową?
– Mamo, niech pani nie mówi tak... – spuściła wzrok. – Chciałam... żebyśmy sobie miło posiedziały. Wiem, że lubisz słodkie.
– Słodkie? – powtórzyłam, biorąc do ręki rogalika z lukrem, który już zdążył odparować w torbie. – Wiesz, co lubię? Lubię, jak ktoś dzwoni, zanim przyjdzie. Albo pyta, czy czegoś nie potrzeba.
– No ale ja... – zaczęła, próbując się uśmiechnąć. – Pomyślałam, że się ucieszysz. Tak po prostu.
– Po prostu? – parsknęłam. – Miałam wczoraj urodziny, dziecko.
Zamarła. Jej twarz zrobiła się blada jak ten lukier na rogaliku.
– O matko... Mamo, przepraszam... Ja kompletnie...
– No właśnie. Kompletnie.
Odstawiłam rogalika na spodek. W pokoju zapadła niezręczna cisza, tylko zegar na ścianie tykał uparcie.
Zrobiło mi się głupio
– Naprawdę nie wiem, co powiedzieć... – powiedziała cicho, siadając na skraju fotela, jakby się bała, że ją wyrzucę.
– To może nic nie mów. Jak nie wiesz, to po co pleść cokolwiek?
Patrzyła na mnie przez chwilę. Dłonie złożyła na kolanach, skręcając palce. Niby dorosła kobieta, a jak uczennica wezwana do dyrektora.
– Po prostu... u nas teraz tyle się dzieje, mama wie... praca, dzieci, ten remont u góry...
– A ja to co? Mnie można wykreślić z pamięci?
– Mamo, zawsze miałaś cięty język... A ja nie przyszłam tu się kłócić. Przyszłam z dobrym sercem.
– Dobrym sercem? I torbą z przeceny? – Uniosłam brew, pokazując palcem na zmięty plastik z logo. – Może jeszcze dostałaś trzeci gratis?
– Nie. Te są z najlepszej cukierni. Naprawdę.
Zrobiła się czerwona na twarzy. Aż mi się zrobiło głupio.
– Dobrze. To powiedz mi szczerze, po co przyszłaś.
Zawahała się.
– Bo... bo Bartek chce zaprosić cię na niedzielny obiad. Oboje chcemy.
– Niedzielny obiad?
– Tak. Żebyśmy pogadały. Na spokojnie.
– A co, teraz nie jest spokojnie?
Zrobiła wielkie oczy. Westchnęła.
– Mamo, proszę. Po prostu przyjdź. Dla Bartka, dla dzieci. Dla mnie.
Spojrzałam na nią uważnie. Coś było w tym spojrzeniu. Coś, co przypominało skruchę. Wiedziałam swoje – jeszcze się okaże, co tak naprawdę knują.
Knuli za moimi plecami
W niedzielę wyszłam z domu piętnaście minut przed czasem, żeby zdążyć, dojść pieszo. Nie dla zdrowia – dla zasady. Skoro mnie zapraszają, to nie po to, żebym jeszcze za własny dojazd płaciła. Kiedy zadzwoniłam domofonem, w słuchawce rozległ się pisk dzieci.
– Babcia! Babcia przyszła!
Zanim drzwi się otworzyły, zdążyłam jeszcze poprawić kołnierz i wciągnąć brzuch. Zawsze wciągam, gdy idę do nich. Taki odruch.
– Mamo, cieszę się, że przyszłaś – uśmiechnęła się synowa, otwierając drzwi. Miała fartuszek, w którym wyglądała, jakby grała w reklamie makaronu. – Zrobiłam rosół i pieczeń. Tak jak lubisz.
– Zobaczymy, czy lubię – mruknęłam, zdejmując płaszcz. – Rosół to nie wszystko.
– Mamo, siadaj wygodnie. Bartek zaraz przyjdzie, jeszcze tylko zagląda do piekarnika.
W salonie dzieci układały klocki. Mój wnuk podbiegł i przytulił się do moich kolan. Tylko dla niego naprawdę tu przyszłam.
– Babciu, będziesz z nami mieszkać? – zapytał nagle, patrząc na mnie tymi swoimi wielkimi oczami.
– Co ty, kochanie, skąd taki pomysł? – spytałam ostrożnie, ale już czułam, jak coś mi się zaciska w brzuchu.
– Mama mówiła, że może babcia powinna z nami mieszkać na stałe...
Spojrzałam na synową. Stała z zupą w rękach, udając, że nie słyszy.
– No to chyba czas na ten rosół, prawda?– powiedziałam do siebie.
I już wiedziałam, że te rogale to była tylko rozgrzewka.
Zaskoczyła mnie
– Mamo, ja... chciałam o tym pogadać – Synowa weszła za mną do kuchni, gdy wynosiłam talerze po drugim daniu. – Może usiądziemy na chwilę?
– Chcesz mi coś powiedzieć, to mów. I nie z tym tonem, jakbyś z urzędu przyszła w sprawie świadczeń – odparłam, opierając się o blat.
– Bo tak... rozmawialiśmy z Bartkiem. I wiemy, że ostatnio gorzej się czujesz. A mieszkanie na trzecim piętrze bez windy to jednak...
– Czyli zaczynamy etap „przesiedlenia staruszki”, tak?
– Nie! Mamo, nie. Po prostu się martwimy. Bartek mówił, że pani się ostatnio potknęła na schodach, że coraz rzadziej wychodzi...
– Bartka to bym zapytała, kiedy ostatnio był w moim mieszkaniu. Pewnie wtedy, gdy przyszedł po swoje narty. Trzy miesiące temu.
Zamilkła.
– Nie chodzi o to, żeby cię uszczęśliwiać na siłę – odezwała się w końcu. – Tylko... może lepiej by było, gdybyśmy byli bliżej. Dzieci by miały babcię, pani by nie była sama...
– Czyli, mówiąc wprost: przeprowadzka?
– Jeśli tylko byś chciała. Pokój mamy. Osobny. I balkon na ogródek.
– I co jeszcze?
– Mamo, proszę... Zastanów się jeszcze.
Patrzyłam na nią. Ładnie mówiła. Aż za ładnie.
Chciała mi wszystko odebrać
Usiadłyśmy potem na kanapie. Dzieci biegały po dywanie, śmiejąc się, a Bartek coś dłubał przy ekspresie do kawy. Synowa patrzyła na mnie z takim napięciem, jakby czekała na wyrok.
– Wiem, że mnie nie lubisz – powiedziała nagle. – Może nigdy nie polubi. Jednak to nie znaczy, że nie mogę się starać.
Popatrzyłam na nią uważnie. Pierwszy raz powiedziała coś szczerze.
– Nie chodzi o to, że cię nie lubię – odparłam cicho. – Po prostu... ty jesteś inna. I wszystko robisz inaczej. A ja mam wrażenie, że ciągle coś mi się zabiera.
– Co masz na myśli?
– Mojego syna, na przykład. Mój dom. Nawet moje wnuki. I teraz jeszcze chcecie mnie do siebie – jakby ktoś pakował mnie do kartonu po butach i przestawiał na inną półkę.
– Mamo... to nie tak. Bartek cię kocha. Też bym chciała, żebyśmy były sobie bliższe. Serio. Ale nie mogę cofnąć czasu ani zmienić siebie w kogoś, kim nie jestem.
– To dobrze, że to wiesz.
Bartek podał nam kawę. Spojrzał pytająco.
– Wszystko w porządku?
– Jeszcze nie wiem – mruknęłam, biorąc filiżankę. – Rozważam propozycję.
– Jaką?
– Rogale. Przeprowadzki. Przeprosiny. Jeszcze nie zdecydowałam, które z nich są szczere.
Spojrzałam przez okno. Szarówka zapadła. A ja nie wiedziałam, jaką decyzję podjąć.
Doceniłam gest
Wyszłam od nich przed dziewiątą. Bartek odprowadził mnie do drzwi, zaproponował podwiezienie, ale odmówiłam. Chciałam iść. Sama. Pomyśleć. Przejść się, nawet jeśli było ciemno i trochę chłodno. Zresztą, co mi tam. W kieszeni miałam rogala zapakowanego w serwetkę. Synowa wcisnęła mi go na odchodne.
– Do herbaty na wieczór.
Spojrzałam na nią. Zmęczoną, ale uśmiechniętą. I pomyślałam, że może ta dziewczyna nie jest taka zła. Może i nie potrafi piec, może i zapomina dat. Ale się stara. I mówi do mnie „mamo”, nawet jak zgrzytam zębami. A ja może też powinnam się trochę postarać. Nie da się żyć z ciągłym żalem w kieszeni. W domu zaparzyłam herbatę malinową i położyłam tego ich rogala na talerzyku. Zjadłam połowę. I wiecie co? Nie był zły.
– No dobra – powiedziałam sama do siebie. – Może jeszcze dam ci szansę.
Maria, 78 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja żona to jesieniara i kompletna nudziara. Proponuję jej różne atrakcje, a ona tylko wąchałaby świeczki”
- „Synowa, zamiast iść do roboty, żyje na garnuszku państwa. Sama ciągnie zasiłki, a dzieci i tak lądują u mnie”
- „Mam prawie 40. na karku, a nigdy nie pracowałam na etacie. Wstyd mi, gdy muszę prosić męża nawet o kasę na podpaski”

