Reklama

Nigdy nie zapomnę tego poranka, kiedy Magda, moja synowa, zadzwoniła i powiedziała, że to już. Odłożyłam widelec na talerz i przez moment po prostu siedziałam bez ruchu, z dłonią na sercu. Czekałam na tego wnuka jak na zbawienie. W końcu, po latach wypełnionych ciszą po śmierci mojego męża, dom znowu miał się wypełnić życiem.

Tomek. Mój pierwszy wnuk. Kiedy go pierwszy raz wzięłam na ręce, płakałam jak bóbr. Takie maleństwo, a tyle nadziei. Chodziłam na spacery z wózkiem, gotowałam dla Magdy, kupowałam za dużo ubranek i czytałam poradniki, bo przecież świat się zmienił i chciałam „być na czasie”. Magda była wdzięczna... przynajmniej na początku.

Ale potem… potem zaczął się we mnie rodzić niepokój. Tomek nie reagował na swoje imię. Gdy próbowałam nauczyć go „dzień dobry”, patrzył na mnie z obojętnością. Przerywał rozmowy, krzyczał, wyrywał rzeczy z rąk. Magda powtarzała tylko, że „dziecko wyraża emocje”. Że „nie wolno mu zabraniać być sobą”.

Starałam się nie oceniać, naprawdę. Mówiłam sobie, że może to ja się mylę — może świat się zmienił, a ja nie nadążam. Ale z każdym kolejnym dniem rósł ciężar w moim żołądku.

— Pawle… — zaczęłam pewnego wieczoru, kiedy mój syn wpadł na herbatę. — Czy naprawdę Magda uważa, że dziecko nie musi mówić „dzień dobry”?

— Mamo… — Paweł westchnął i spojrzał na mnie z pobłażaniem. — Tak się teraz dzieci wychowuje. Nie wmusza się im niczego. Mają się rozwijać w zgodzie ze sobą.

A ja tylko skinęłam głową. I poczułam, jak coś zaczyna we mnie umierać.

On wyraża emocje

To było w niedzielę. Magda zaprosiła kilka osób na obiad: znajomych z pracy, sąsiadów, jej kuzynkę z narzeczonym. Tomek biegał po salonie, wrzeszczał, rozrzucał klocki, a ja, jak to zwykle bywało, próbowałam nie zwracać na to uwagi. Przecież to tylko dziecko. Dziecko się bawi, wiadomo. Tyle że w pewnym momencie wydarzyło się coś, co trudno mi było zignorować.

Magda pochylała się nad stołem, poprawiała talerze, kiedy Tomek podszedł i rzucił w nią plastikowym samochodem. Z całej siły. Trafił ją w ramię. Potem stanął obok i krzyknął:

— Nie chcę cię! Nie lubię cię!

Zrobiło się cicho. Goście spojrzeli po sobie. Jeden mężczyzna aż uniósł brwi, a kuzynka Magdy przestała kroić sałatkę i odłożyła nóż. Czekałam, co zrobi Magda. Byłam pewna, że teraz powie mu coś stanowczego, że przynajmniej nakaże przeprosić. Ale ona podeszła do niego, uklękła i objęła go lekko.

— Widzę, że jesteś bardzo zdenerwowany — powiedziała łagodnym głosem. — Chcesz chwilkę odpocząć?

Wstałam z krzesła i powoli podeszłam bliżej.

— Nie sądzisz, że powinien przynajmniej przeprosić? — zapytałam.

Magda nawet na mnie nie spojrzała. Głaskała Tomka po plecach.

— On wyraża emocje. Nie można go tłumić — powiedziała cicho, jakby mówiła to nie tylko do mnie, ale i do siebie.

— A może po prostu brakuje mu wychowania — odpowiedziałam już twardziej.

Magda w końcu podniosła na mnie wzrok. Miała minę, jakbym powiedziała coś absurdalnego. Spojrzała na mnie tak, jakby to ja przesadzała, ja nie rozumiała dziecka, ja nie znała się na niczym. Później poszła z Tomkiem do jego pokoju. Goście próbowali jakoś odwrócić uwagę — ktoś zapytał o przepis na zupę, ktoś inny skomentował obraz nad komodą. Ale ja siedziałam przy stole i czułam, że coś się zmienia.

Coraz wyraźniej widziałam, że ten chłopiec nie zna słowa „przepraszam”. Nie zna też słowa „proszę” ani „dziękuję”. Zaczęłam się zastanawiać, czy on w ogóle wie, co to jest szacunek. I czy kiedykolwiek się tego nauczy.

Szacunek wynosi się z domu

Od tamtej niedzieli unikałam spotkań. Najpierw tłumaczyłam sobie, że to tylko taki etap. Że może Magda jednak coś zrozumie, może Paweł z nią porozmawia. Ale nie. Mijały tygodnie, potem miesiące, a ja miałam coraz więcej powodów, żeby siedzieć w domu.

Aż w końcu znów mnie zaprosili, bo Magda miała urodziny. Nie wypadało odmówić, choć w głębi duszy coś szeptało, żebym tam nie szła. Wzięłam kwiaty, upiekłam ciasto i pojechałam.

Tomek był w salonie, siedział na kanapie z tabletem. Weszłam, uśmiechnęłam się i powiedziałam:

— Dzień dobry, Tomku.

Nie oderwał wzroku od ekranu. Nawet głową nie skinął. Udawał, że mnie nie ma. Poczułam nieprzyjemne ukłucie w piersi, ale postanowiłam nie robić z tego sceny. Położyłam kwiaty na stole, podałam Magdzie prezent. Uściskała mnie od niechcenia.

Później, kiedy siedzieliśmy przy stole, Tomek podszedł, stanął przede mną i zapytał głośno:

— Dlaczego babcia gada śmiesznie jak z jakiejś bajki?

Ktoś się roześmiał. Ktoś inny spuścił wzrok. Ja patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć. Nikt nie zwrócił mu uwagi. Nikt nie powiedział, że to niegrzeczne.

— Tomek, tak się nie mówi — powiedziałam cicho.

Wtedy Magda podniosła głowę.

— Dzieci mają prawo czegoś nie lubić. Nie każdemu musi odpowiadać twój sposób mówienia — odparła spokojnie, popijając herbatę.

— Nie uczysz go, że trzeba okazywać szacunek starszym? — zapytałam, choć głos mi się trząsł.

— Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, a nie go wymuszać — odpowiedziała sucho.

— Nie, szacunek wynosi się z domu — stwierdziłam i wstałam od stołu.

Nikt mnie nie zatrzymał. Nikt nie zapytał, czy wszystko w porządku. Zabrałam więc płaszcz i wyszłam.

Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. W głowie miałam tylko te słowa: „dzieci mają prawo czegoś nie lubić”. A ja? Czy ja nie mam prawa wymagać zwykłego „dzień dobry”? Czy jestem aż tak obca w tej rodzinie, że nie zasługuję na prosty gest uprzejmości?

Nawet nie uniósł wzroku

Tym razem to była kolacja urodzinowa Pawła. Magda przygotowała stół, dzieci biegały po mieszkaniu, a ja przyszłam trochę wcześniej, z tortem, który upiekłam specjalnie na tę okazję. Tomek bawił się na dywanie, a kiedy mnie zobaczył, od razu się skrzywił i odwrócił wzrok. Nie powiedział nic. Zupełnie nic.

Wszyscy zasiedliśmy do stołu. Magda nakładała sałatkę, ktoś wzniósł toast, ktoś opowiadał coś o pracy. Próbowałam się w tym odnaleźć, naprawdę. Uśmiechałam się, słuchałam, nawet kilka razy wtrąciłam się do rozmowy. A potem Tomek, siedzący obok mnie, powiedział nagle, głośno, wyraźnie:

— Nie lubię cię i nie chcę, żebyś tu była.

Zrobiło się cicho. Wszyscy patrzyli przed siebie, nikt nie zareagował. Ja też nie mogłam nic powiedzieć przez długą chwilę. Patrzyłam na tego chłopca, na mojego własnego wnuczka, i nie mogłam pojąć, skąd w nim tyle chłodu.

— W twoim domu nie ma miejsca na szacunek? — zwróciłam się do Magdy, próbując zapanować nad głosem.

Spojrzała na mnie i wzruszyła ramionami.

Nie musi kochać każdego — odpowiedziała spokojnie, jakby mówiła o pogodzie.

Zamilkłam. Czekałam, że może Paweł coś powie. Cokolwiek. Minęła długa minuta, może dwie. W końcu on, cały czas wpatrzony w stół, rzucił cicho:

— Może nie powinno się zmuszać go do takich spotkań, skoro go stresują.

Wstałam. Nie powiedziałam ani słowa. Podeszłam do wieszaka, włożyłam płaszcz, sięgnęłam po torebkę. Drżały mi ręce, ale nie chciałam, żeby to zauważyli. Zanim zamknęłam za sobą drzwi, spojrzałam jeszcze raz na mojego syna. Nawet nie uniósł wzroku.

Wyszłam na klatkę, a łzy popłynęły same. Nie dało się ich zatrzymać. Stałam tam długo. Wiedziałam, że właśnie wydarzyło się coś, czego nie da się cofnąć.

Czułam się niepotrzebna

Od tamtej kolacji minęło już kilka miesięcy. Przez ten czas nie dostałam ani jednego telefonu, ani jednego zaproszenia. Święta spędziłam sama, pierwszy raz od lat. Nikt nie zapytał, jak się czuję. Nie było kartek, wiadomości, zdjęć wnuka. Jakby mnie po prostu wymazali z pamięci.

Próbowałam zadzwonić do Pawła. Odbierał rzadko, mówił krótko. Zawsze się spieszył. Raz powiedział, że „tak czasem bywa”, że „nie ma co tego rozdrapywać”.

Siedząc w fotelu, wracałam myślami do czasów, gdy Paweł był mały. Pamiętałam, jak uczyłam go wiązać buty, jak siedział na moich kolanach z książką. Byłam surowa, ale dawałam wszystko, co miałam – czas, uwagę, troskę. Teraz czułam się niepotrzebna. Nie rozumiałam tego świata, gdzie babcia jest problemem, a dziecko decyduje, kogo „lubi”.

Może to ja się nie umiem dostosować. Może.

Inni mają prawo odejść

Siedziałam przy oknie jak co wieczór. Patrzyłam na ulice, które coraz szybciej pogrążały się w ciemności. Dawniej w tym czasie dzwonił Paweł. Pytał, czy czegoś nie potrzebuję. Czasem tylko po to, żeby powiedzieć, że wszystko w porządku. Teraz telefon milczał.

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zobaczę Tomka. Może wyrośnie na człowieka, który uzna, że rodzina to coś, co można mieć lub nie mieć. Może nigdy nie zapyta, dlaczego babcia przestała przychodzić. Może uzna, że po prostu się obraziła. Zastanawiam się czasem, czy gdyby ktoś go nauczył, jak wygląda troska, wdzięczność, prosty gest uprzejmości, byłoby inaczej. Czy to naprawdę chodzi o to, że mnie nie lubi? Czy po prostu nikt go tego nie nauczył?

Wstałam, poprawiłam koc na fotelu, zgasiłam światło. I zanim poszłam spać, naszła mnie taka myśl — może dzieci rzeczywiście mają prawo czegoś nie lubić. Ale czy ktoś im mówi, że inni też mają prawo odejść?

Krystyna, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama