Reklama

Nie chcę brzmieć jak stereotypowa teściowa, bo naprawdę się starałam. Moja synowa była młoda, miała w sobie coś delikatnego, kruchość, która wzbudzała we mnie chęć opieki. Kiedy mój syn się z nią ożenił, miałam nadzieję, że stworzą zgodny dom i że będą się wspierać, zwłaszcza że początki ich małżeństwa były trudne. On stracił pracę, ona ledwie wiązała koniec z końcem. Kiedy więc któregoś dnia poprosiła mnie o pomoc finansową na rachunki, nawet się nie wahałam. Przelałam pieniądze i życzyłam im, żeby wyszli na prostą. Tylko że tydzień później poczułam od niej nowe, bardzo drogie perfumy…

Prośba czy coś więcej?

Tego dnia przyszła do mnie wcześniej niż zwykle. Miała rozczochrane włosy i szalik przewiązany niedbale wokół szyi. Usiadła przy stole, spuściła wzrok, jakby coś ją gryzło. Od razu poczułam, że nie przyszła tylko na kawę. Zrobiłam dwie herbaty i postawiłam przed nią kubek.

– Co się stało? – zapytałam łagodnie.

My... mamy problem – odpowiedziała cicho. – Zalegamy z rachunkami za prąd i gaz. A w tym miesiącu wszystko się posypało.

Popatrzyłam na nią z troską. Znałam życie, wiedziałam, jak potrafi przycisnąć. Po śmierci męża byłam zdana sama na siebie i długo uczyłam się gospodarować każdym groszem. Nie byłam bogata, ale oszczędna. I gotowa pomagać rodzinie, póki mam z czego.

– Ile potrzebujecie? – zapytałam po chwili.

– Trzysta pięćdziesiąt – powiedziała od razu, jakby miała to przygotowane. – Do końca tygodnia.

Nie chciałam jej zawstydzać ani ciągnąć za język. Wzięłam portfel i wyjęłam pieniądze. Podałam jej przez stół.

– Oddacie, jak będziecie mogli. A teraz się nie martw – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć.

Uśmiechnęła się z ulgą i podziękowała, łapiąc mnie za rękę. Chwilę jeszcze porozmawiałyśmy o codziennych sprawach, a potem wyszła. Zamknęłam za nią drzwi i stanęłam w ciszy. Coś w jej spojrzeniu mnie zaniepokoiło, choć nie potrafiłam tego wtedy jeszcze nazwać.

Niepokojące sygnały

Minął tydzień. Nie myślałam już o tamtej rozmowie, choć oczywiście gdzieś z tyłu głowy zostawała. Czasem człowiek czuje, że coś się nie zgadza, ale odgania to od siebie. W końcu to rodzina – ufa się, czasem nawet wbrew logice.

Wpadłam do nich bez zapowiedzi w piątek, z garnkiem gorącego bigosu. Wiedziałam, że mój syn miał dyżur do późna, więc spodziewałam się, że w domu zastanę tylko ją. Drzwi otworzyła mi uśmiechnięta, ubrana w nowy sweter, którego – przysięgam – nigdy wcześniej nie widziałam. Zdziwiłam się, ale nic nie powiedziałam. Przeszłam do kuchni i rozpakowałam jedzenie.

– Jak tam? Lepiej już? – zapytałam mimochodem, mając na myśli finanse.

– Tak, tak, jakoś się ogarniamy – odparła, zdejmując czajnik z gazu.

Coś w jej głosie brzmiało zbyt lekko. Jakby kamień spadł jej z serca, ale nie z powodu moich pieniędzy, tylko... jakby ktoś inny rozwiązał jej problem. Spojrzałam na blat – leżała na nim nowa torebka, taka z tych, które widuje się w witrynach drogich butików. Może prezent? Nie pytałam, bo nie chciałam wyjść na wścibską. A może po prostu nie chciałam usłyszeć odpowiedzi, która zaczynała mi chodzić po głowie.

Wyszłam wcześniej, niż planowałam. Czułam coś dziwnego w powietrzu. Jakby w tym mieszkaniu była jakaś tajemnica, która wisiała między nami i tylko czekała, aż ktoś ją nazwie.

Perfumy i podejrzenia

Zobaczyłam ją znowu kilka dni później, tym razem u mnie. Przyszła jakby nigdy nic, z uśmiechem i opowieściami o nowym serialu. Usiadła na kanapie, rzuciła niedbale płaszcz i zaczęła mówić coś o aktorze, który przypomina jej sąsiada z parteru. Ja natomiast nie mogłam się skupić. Coś od niej pachniało. Mocno. Inaczej niż zwykle. Ten zapach był drogi, intensywny, z tych, które pamięta się długo. Znam się na perfumach – kiedyś zbierałam próbki z magazynów i rozpoznawałam je po nutach. A ten zapach znałam. Kosztował więcej, niż wydaję miesięcznie na zakupy.

– Ładnie pachniesz – rzuciłam mimochodem, udając, że poprawiam poduszkę.

– A, dostałam od kuzynki – powiedziała szybko, zbyt szybko.

Nie spojrzała mi w oczy. Wbiła wzrok w telewizor, jakby nagle historia o zmyślonych historiach była najważniejsza na świecie. Poczułam, jak coś ściska mnie w żołądku. Kuzynka. Owszem, mówiła o jakiejś kuzynce raz czy dwa, ale nigdy nie wspominała, że mają taki kontakt. A jeśli nawet – jaki człowiek daje w prezencie perfumy za kilkaset złotych, kiedy ten ktoś nie ma na rachunki?

Usiadłam obok niej i słuchałam jej dalej, choć nie słyszałam już nic. Mój umysł analizował, porównywał, przypominał sobie szczegóły. Nowy sweter. Torebka. Teraz perfumy. I ta lekkość w głosie, kiedy mówiła, że „ogarniają”. Zaczęłam się zastanawiać, czy pieniądze, które jej dałam, naprawdę poszły na to, o co prosiła.

Ona coś kombinuje

Następnego dnia zadzwoniłam do syna. Chciałam go zaprosić na obiad, porozmawiać. Nie wspomniałam o swoich podejrzeniach, ale czułam potrzebę sprawdzenia, jak on to wszystko widzi. Zgodził się od razu. Przyszedł sam, bez żony, co mnie zdziwiło. Zazwyczaj chodzili wszędzie razem. Usiedliśmy przy stole, podałam rosół, a potem delikatnie zaczęłam wypytywać.

– Jak tam u was? Wszystko w porządku?

– No... bywa różnie, mamo – odpowiedział i spojrzał w talerz.

– A z rachunkami? Wszystko już uregulowane?

Podniósł głowę z zaskoczeniem.

– Skąd wiesz?

Zamarłam na moment. Przecież to ona przyszła z tą sprawą.

– Mówiła mi... kiedyś, że coś wam zalegało. Wspomniała mimochodem – dodałam szybko.

Westchnął.

– Tak, trochę nam się wszystko posypało. Ja pracuję tylko dorywczo, a ona... no wiesz, nie wszystko jest tak, jak miało być. Była bardzo spięta ostatnio. Kłócimy się często.

– Z jakiego powodu? – zapytałam cicho.

Wzruszył ramionami, jakby nie chciał mówić wszystkiego.

– Pieniądze, zmęczenie, różnice w podejściu. Mamo, nie oceniaj jej, proszę. Ja też nie jestem bez winy.

Zamieszałam łyżką w zupie, choć już nie byłam głodna. Syn ewidentnie nie wiedział o pieniądzach, które pożyczyłam jego żonie. Coś w jego głosie sugerowało, że nie ma pojęcia o nowym swetrze, torebce, perfumach. Nie dopytywałam dalej, ale w mojej głowie rosła niepokojąca układanka.

Wyszło szydło z worka

Nie potrafiłam już udawać, że wszystko jest w porządku. Coś mnie uwierało, jak kamyk w bucie. Pomyślałam, że może przesadzam, że to tylko domysły, ale coś mi nie dawało spokoju. Postanowiłam porozmawiać z synową w cztery oczy. Zadzwoniłam, zaprosiłam ją na kawę. Zgodziła się, przyszła punktualnie, uśmiechnięta jak zwykle. Usiadła przy stole, zaczęła opowiadać o jakimś programie w telewizji, ale przerwałam jej.

– Muszę o coś zapytać. Powiedz mi szczerze – na co wydałaś te pieniądze?

Zamarła na chwilę, spojrzała na mnie zaskoczona. Usta rozchyliły się, jakby szukała odpowiedzi.

– Na rachunki – powiedziała powoli.

– Jesteś pewna?

Nie odpowiedziała od razu. Unikała mojego spojrzenia.

– Dlaczego pytasz?

– Bo widziałam nowy sweter. Drogą torebkę. I te perfumy. Znam je. Wiem, ile kosztują.

Zbladła. Wbiła wzrok w stół.

– To nie tak... – zaczęła.

– A jak? – zapytałam spokojnie.

Milczała. W końcu westchnęła.

– Wiem, że nie powinnam. Miałam zapłacić rachunki, naprawdę, ale jak już miałam te pieniądze w ręku... coś mnie pokusiło. Poszłam do galerii, chciałam... poczuć się jak kiedyś. Że mogę sobie coś kupić bez wyrzutów. Że nie jestem tylko żoną na zasiłku.

Słuchałam jej w ciszy. W głowie huczało mi od emocji. Złość, zawód, współczucie. Nie wiedziałam jeszcze, co z tym zrobię. Wiedziałam tylko, że zaufanie raz nadwyrężone nie wraca tak samo.

Czego się nie widzi oczami

Wyszła tego dnia bez słowa pożegnania. Zostawiła filiżankę nietkniętej kawy i ciężką ciszę w moim salonie. Patrzyłam za nią przez okno, jak szła powoli, skulona, jakby niosła na plecach więcej niż tylko własne problemy. Może rzeczywiście tak było. Może nie chciała mnie oszukać od początku. Może po prostu zabrakło jej siły, by być uczciwą wobec samej siebie.

Przez kilka dni nie odzywali się do mnie ani ona, ani mój syn. W końcu on zadzwonił. Powiedział, że wie już wszystko, że się pokłócili, że on nie rozumie, jak mogła. Że czuje się wykorzystany, oszukany. Nie wtrącałam się. Nie radziłam, co ma robić. Nie mówiłam, że miałam rację. Nie chciałam być tą, która niszczy czyjeś małżeństwo, nawet jeśli fundamenty zaczęły pękać bez mojego udziału.

Długo o niej myślałam. O tej potrzebie udawania, że wszystko jest w porządku, choć serce woła o pomoc. O tym, jak łatwo ludzie tracą głowę, gdy mają przez chwilę namiastkę życia, którego im brakuje. O tym, jak łatwo ranią tych, którzy tylko chcieli pomóc. Dziś już nie daję pieniędzy bez rozmowy. Nie zakładam, że ktoś wie, co z nimi zrobić. Zaufanie to nie worek ziemniaków, który można zanieść, postawić i zostawić. Trzeba je pielęgnować jak roślinę. I wystarczy jeden nieprzemyślany gest, by zwiędło. Nie żałuję, że pomogłam. Żałuję tylko, że zrobiłam to z zamkniętymi oczami.

Helena, 63 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama