„Synowa nie zaprosiła mnie na Święta, bo ośmieliłam się skrytykować jej pierogi. Uniosłam się honorem i pożałowałam”
„Klaudia tylko skinęła głową i już więcej tego wieczoru się do mnie nie odezwała. Atmosfera siadła. Niby było śpiewanie kolęd, niby opłatek, ale między mną a Klaudią było jak przez szybę. Czułam się jak zbędny mebel, którego nie wypada wyrzucić”.

Mam 63 lata i jestem emerytowaną nauczycielką. Od zawsze trzymałam dom w ryzach, bo ktoś musiał. Wigilię robiło się u mnie, od wielu lat. Bartek z żoną przychodzili, Basia wpadała z mężem i dziećmi, wszyscy siadaliśmy do stołu. Był kompot z suszu, opłatek, karp z cebulką. No i pierogi. Moje. Z kapustą i grzybami, jak Pan Bóg przykazał. Ciasto cienkie, farsz aromatyczny. Takie pierogi to się robi z sercem, nie zgodnie z modą.
W zeszłym roku Wigilia była u Klaudii, bo ja podupadłam na zdrowiu. Niech będzie – młodzi też mają prawo coś zrobić po swojemu. Tylko czemu nikt nie uprzedził, że pierogi będą z... tofu i ciecierzycą? Zdziwiłam się. Powiedziałam tylko, że są... ciekawe. A może, że „nowoczesne”? Sama już nie pamiętam. Klaudia pewnie pamięta.
W tym roku nie zostałam zaproszona. Nie dostałam ani SMS-a, ani telefonu. Bartek milczy, Klaudia też. Stoję w kuchni, patrzę na słoik z suszonymi grzybami i nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.
– Mamo, nie denerwuj się, oni po prostu chcą spokoju – powiedziała Basia, kiedy zadzwoniłam.
Spokoju? To znaczy – beze mnie? Dlatego, że ostatnio coś skomentowałam? Od kiedy w tej rodzinie nie można nic powiedzieć? Nie wiem, co się zmieniło. Święta już nie będą jak dawniej.
Wszystko mnie dziwiło
To było rok temu, ale pamiętam jak dziś.
– Mamo, tylko proszę, nic nie mów, dobrze? – szepnął mi Bartek przy drzwiach, zanim weszliśmy do mieszkania.
– Czego mam nie mówić? – zdziwiłam się.
– No wiesz... Po prostu dajcie sobie z Klaudią trochę luzu, dobrze? – dodał i już wiedziałam, że coś mu chodzi po głowie.
Weszliśmy. Klaudia jak zawsze uśmiechnięta i elegancka, jakby wszystko grało. Stół ładny, serwetki z reniferami, trochę za dużo świeczek, jak dla mnie, ale... niech im będzie. Tylko gdzie barszcz z uszkami? Gdzie zapach grzybów? Zamiast tego jakieś przystawki z awokado. No dobrze, nowe czasy.
– O, pierogi! – zawołałam, gdy wnosiła półmisek. – Sama robiłaś?
– Tak – uśmiechnęła się. – Trochę eksperymentowałam. Z ciecierzycą i tofu. Trochę fuzja smaków.
Wzięłam jednego. Ciasto było... za grube. A smak? No cóż.
– No dobra, może trochę się rozpadły – uśmiechnęła się niepewnie Klaudia.
– A smak... taki... nowoczesny? – wypaliłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
Klaudia zamarła. Uśmiech zniknął. Basia spojrzała na mnie z ukosa. Bartek chrząknął nerwowo.
– Mnie smakują – powiedział szybko.
– Tak, naprawdę dobre – dodała Basia, jakby próbując coś uratować.
Klaudia tylko w milczeniu skinęła głową i już więcej tego wieczoru się do mnie nie odezwała. Atmosfera siadła. Niby było śpiewanie kolęd, niby opłatek, ale między mną a Klaudią było jak przez szybę. Czułam się jak zbędny mebel, którego nie wypada wyrzucić – ale każdy go unika, bo zagraca.
Mamy od siebie odpocząć
Po tym, jak Basia powiedziała mi przez telefon, że „w tym roku Klaudia chce inaczej”, długo chodziłam jak struta. Trzeciego dnia wzięłam telefon i zadzwoniłam do Bartka. Odrzucił połączenie. Oddzwonił dopiero wieczorem.
– Mamo, przepraszam, byłem w sklepie. Co tam?
– A to ja już muszę mieć powód, żeby zadzwonić do własnego syna? – rzuciłam z udawaną lekkością, ale głos mi zadrżał.
– No wiesz, po prostu jestem w biegu... Klaudia też ma urwanie głowy.
– A propos Klaudii... – zawiesiłam głos. – Czy ja coś jej zrobiłam? Powiedz mi szczerze.
Bartek zamilkł. Usłyszałam tylko jego westchnięcie.
– Mamo... po prostu ostatnie święta były... napięte.
– Napięte? Bo co, bo się ośmieliłam coś powiedzieć o pierogach?
– Nie tylko o pierogach, mamo. Ty zawsze... komentujesz. Wszystko. Czasem ludzie mają dosyć.
Poczułam, jak serce mi się ściska.
– Czyli teraz już nic nie mogę powiedzieć? Nawet że coś mi nie smakuje?
– Mamo, to nie chodzi o jedno zdanie. Chodzi o klimat. Ty nie widzisz, jak twoje uwagi działają na Klaudię...
– To przepraszam bardzo, że nie urodziłam się bez zdania – przerwałam mu. – Że mam język i potrafię go używać.
– Wiem, wiem... – jęknął. – Po prostu... może lepiej, żebyście odpoczęły od siebie w te święta.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Ja? Odpocząć od rodziny? Od mojego syna?
– Rozumiem – powiedziałam chłodno i się rozłączyłam.
A potem siedziałam w ciszy i myślałam: czy to naprawdę się dzieje? Mam być sama w Święta?
Zrobiłam jej niespodziankę
Nie wytrzymałam. Wzięłam kawę i paczkę pierników, które upiekłam z myślą o wnukach, i pojechałam do Bartka. Nie dzwoniłam, chciałam „przypadkiem” wpaść, tak jak kiedyś się robiło.
Kiedy Klaudia otworzyła drzwi, od razu zobaczyłam, że się nie ucieszyła.
– Mamo... dzień dobry – powiedziała, ściszonym głosem. – Bartek pojechał z dziećmi do kina.
– Ach, no to dobrze, że się coś dzieje – odpowiedziałam, starając się brzmieć zwyczajnie. – Wpadłam tylko na chwilę. Kawę przyniosłam i pierniki. Może się napijemy?
Zawahała się, ale w końcu wpuściła mnie do środka. Usiadłyśmy przy kuchennym stole. Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
– Wiem, że nie dostałam zaproszenia na Wigilię – zaczęłam. – Ale... chyba zasługuję na wyjaśnienie.
Klaudia odłożyła kubek. Jej dłoń lekko drżała.
– Wiesz, mamo, to nie było jedno zdanie. To nie o pierogi chodzi. Tylko o to, jak się mama na mnie patrzy. Jak mama wszystko komentuje. Zawsze z takim... lekceważeniem.
– Przecież ja tylko... – zaczęłam, ale przerwała mi.
– Mama nie wie, jak to boli. Gdy się człowiek stara, a i tak nic nie wystarcza. A później to już się człowiekowi nie chce. Bo po co? I tak będzie nie tak.
Poczułam, że oczy mi wilgotnieją.
– Ja tylko chciałam, żeby było dobrze...
– Dobrze? To znaczy – po twojemu?
Zamilkłam. Klaudia wstała i spojrzała na mnie z góry.
– Nie zaprosiłam mamy, bo nie chcę spędzać świąt w napięciu. Chcę usiąść przy stole i nie czekać, co tym razem powie mama o moim jedzeniu, wystroju, dzieciach...
To był jak policzek. Wstałam, wzięłam torbę i pierniki.
– To ja już pójdę – szepnęłam. – Smacznych pierogów życzę.
Czy to ja zawiniłam?
Wróciłam do domu jak w letargu. Kurtkę powiesiłam niedbale, buty zsunęłam w korytarzu, jakbym była tylko gościem we własnym mieszkaniu. Przez chwilę stałam w przedpokoju, słuchając ciszy. Takiej ciężkiej, obojętnej ciszy, jakiej nie znałam. Usiadłam na taborecie w kuchni, gdzie jeszcze pachniało ciastem i suszonymi grzybami. Nagle coś mnie ścisnęło w gardle.
Nie płakałam. Nie jestem z tych. Tylko siedziałam i patrzyłam na stół, jakby to on miał mi odpowiedzieć, co poszło nie tak. W głowie kołatały mi się słowa Klaudii. „Zawsze z takim lekceważeniem”. Czy ja naprawdę tak na nią patrzyłam? Z góry? Może trochę. Zawsze uważałam, że wiem lepiej. Skoro wychowałam dzieci, to znaczy, że umiem. A ona, młoda, z internetem i przepisami od jakiejś weganki, jeszcze się musi nauczyć.
Z drugiej strony... przecież nie krzyczałam. Nie rzucałam talerzami. Powiedziałam tylko o pierogach. Jedno zdanie. Tylko to wcale nie było „jedno zdanie”. Zaczęłam przypominać sobie inne sytuacje. Gdy poprawiłam jej zupę, „bo była za mało słona”. Gdy przestawiłam krzesła, „bo stały jak na stypie”. Gdy powiedziałam Basi, że „u Klaudii to jeszcze się uczą świąt”.
Nagle zrobiło mi się gorąco. Zawstydzenie pomieszane z żalem. Czy naprawdę cały ten czas byłam dla niej jak sędzia? Spojrzałam na stare bombki w pudełku. Zawsze stroiłam choinkę z wnukami. A w tym roku będę sama. Bez pierogów, bez śpiewania, bez dziecięcego śmiechu. Może faktycznie coś we mnie trzeba zmienić.
Siedziałam jak za karę
Nadeszła Wigilia. Siedziałam przy stole sama, w beżowym swetrze, który od lat zakładałam „na święta”. Na stole postawiłam trzy potrawy – barszcz, kilka pierogów i kutię, chociaż nawet jej nie lubię. Dla tradycji. Dla porządku. Choinka świeciła się w rogu pokoju, jakby nie zauważyła, że coś tu jest nie tak.
Włączyłam kolędy w radiu, ale szybko je ściszyłam. Za dużo wspomnień. Patrzyłam na ekran telefonu. Pusto. Żadnego SMS-a od Bartka, żadnego „Wesołych Świąt” od Klaudii. Tylko Basia przysłała zdjęcie: dzieci przy stole, opłatek, światełka. Dopisała: „Myślę o Tobie, mamo”.
Odsunęłam telefon i nalałam sobie barszczu. Wzięłam pieroga odgrzanego w mikrofali i właśnie wtedy... zrobiłam coś, czego nigdy się po sobie nie spodziewałam. Sięgnęłam po komórkę i napisałam do Klaudii. „Twoje pierogi i tak nigdy nie były takie złe. Przepraszam, jeśli zrobiłam Ci przykrość”.
Wysłałam. Palec zawahał się sekundę, ale potem kliknął bez pytania. Odpowiedzi nie było. Ani po minucie, ani po godzinie. Już miałam odłożyć telefon, gdy zadzwonił. Bartek.
– Mamo...
Głos miał cichy. Czułam, że się waha.
– Cześć, Bartuś. Wszystko w porządku?
– Tak. Klaudia dostała wiadomość. Wiesz... dużo to dla niej znaczyło.
– To dobrze – powiedziałam tylko. – Uściskaj dzieci.
– Jasne. I... porozmawiamy po świętach, dobrze?
Nie mówił „zaprosimy cię”, nie było żadnych obietnic. Po raz pierwszy od dawna usłyszałam jednak w jego głosie ciepło i coś, co przypominało nadzieję.
Postaram się bardziej
Święta minęły cicho. Bez prezentów, bez śmiechu dzieci, bez zapachu smażonego karpia. Przysypał je śnieg na balkonie, jakby chciał coś zakryć. Może wstyd. Może samotność. Może obie rzeczy naraz. Nie dostałam odpowiedzi od Klaudii. Nie wiem, czy ją wzruszyła ta wiadomość, czy tylko uznała, że stara kobieta próbuje się wkupić. Jednak pierwszy raz od bardzo dawna nie pisałam z przekąsem, ani dla zasady. Napisałam, bo naprawdę żałowałam. Może nie samego komentarza o pierogach, ale tego, że nigdy nie potrafiłam się zatrzymać i spojrzeć z boku. Przez całe życie miałam poczucie, że wiem lepiej. A przecież to takie złudne.
Czy będę zaproszona za rok? Nie wiem. Czy umiałabym siedzieć przy stole i milczeć, gdy coś będzie po nowemu? Też nie wiem. Zmiana nie przychodzi z dnia na dzień. To jak przekładanie choinki na inne miejsce – niby nic, a człowiek przez tydzień chodzi, jakby mu coś zniknęło z życia.
Wiem tylko, że nie chcę już być kimś, kto zawsze ma rację. Może właśnie przez to byłam kimś, kogo nikt już nie chce słuchać. Czasem najtrudniejsze słowo to nie „przepraszam”, tylko: „może masz rację”. Nawet jeśli jeszcze kiedyś usiądę z nimi do stołu, to może już nie będę poprawiać nikogo. Nawet jeśli pierogi będą z tofu.
Maria, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W Wigilię teściowa wytykała mi zupę grzybową z proszku. Już przy karpiu wiedziałam, że to ostatnie święta z tą jędzą”
- „Pierwsza Wigilia u rodziców mojego chłopaka miała być nowym etapem w naszym związku. Okazało się, że to początek końca”
- „Wigilię spędzałam samotnie od lat. Aż pewnego dnia wzięłam ciasto i poszłam do sąsiada z naprzeciwka”

