„Synowa nie chciała, żebym pomagała jej przy wnuku, bo była najmądrzejsza. Teraz błaga, żebym zabrała go choć na tydzień”
„Nie jestem złośliwa z natury, choć niektórzy tak o mnie mówią. Może to dlatego, że mam tę niefortunną cechę – pamiętam. A jak człowiek pamięta, to różne rzeczy się przypominają w nieoczekiwanych momentach. Zwłaszcza wtedy, gdy ktoś, kto jeszcze niedawno zadzierał nosa, nagle przychodzi z prośbą. Tak było z moją synową”.

- Redakcja
Nie od razu się nie lubiłyśmy. Gdy mój syn się zakochał, trzymałam kciuki. Ładna, zgrabna, z ognistym spojrzeniem – pomyślałam: „Oho, będzie wesoło”. Ale jak się powiedziało „A”, trzeba było powiedzieć i „B”. A „B” oznaczało ślub, wspólne życie, a potem – dziecko. I wtedy zaczęły się schody.
Nie będę teraz wszystkiego opowiadać, bo jeszcze zdążę. Ale jedno powiem już teraz: nie każda młoda kobieta umie być matką. I nie każda wie, jak się prosi o pomoc. Ale każda prędzej czy później się przekonuje, że babcia to nie wróg. Zwłaszcza gdy dziecko zaczyna mówić: „Chcę do babci”.
„Nie, mamo, poradzę sobie sama”
– No to co, może zostanę u was na kilka dni po porodzie? – zapytałam, gdy siedzieliśmy w salonie i popijaliśmy herbatę. – Pomogę ci przy małym, ugotuję coś, może się w nocy zmienimy…
Synowa spojrzała na mnie z wymuszonym uśmiechem, jakby dopiero co połknęła cytrynę.
– Dziękuję, mamo, ale nie trzeba. Poradzimy sobie z Michałem sami – odpowiedziała chłodno.
Michał, mój syn, od razu zaczął się wiercić na kanapie.
– Anka… może mama miałaby rację…? – próbował coś bąknąć, ale szybko uciszyła go spojrzeniem.
– Mamo, naprawdę. To nasze dziecko, nasze pierwsze chwile. Chciałabym je przeżyć po swojemu. Bez podpowiedzi i kontroli.
– Kontroli? – uniosłam brwi. – Aniu, ja chcę pomóc, nie wchodzić z butami. Wiem, jak to jest, pierwszy tydzień to jedna wielka niewiadoma.
– Ja już dużo czytałam. Wszystko mam zaplanowane – odparła z dumą. – I wolę się nie rozpraszać dodatkowymi opiniami.
Michał spuścił głowę. Ja tylko pokiwałam nią z niedowierzaniem.
– No dobrze – powiedziałam powoli. – Jak nie, to nie. Ale nie mów, że nie proponowałam.
Wyszłam tego dnia wcześniej niż planowałam. Po drodze do domu myślałam o mojej własnej teściowej. Boże, ile bym wtedy dała, żeby ktoś mi podał miskę zupy, gdy ja karmiąca i niewyspana słaniałam się na nogach… Ale Ania wiedziała lepiej.
„To tylko tydzień, mamo…”
Minęły trzy lata. Trzy długie lata, podczas których widywałam wnuka głównie przy okazji świąt albo jakiejś rodzinnej imprezy. Michał próbował jakoś to godzić, ale prawda była taka, że synowa trzymała mnie na dystans. A ja? No cóż, nie pchałam się. Nie nalegałam.
Aż tu nagle, w środowe popołudnie, zadzwonił telefon.
– Mamo? – usłyszałam Ankę. Głos miała cichszy niż zwykle. – Mogłabyś wpaść do nas… na chwilę?
– Teraz? Coś się stało?
– Nie, nie… Po prostu… musimy porozmawiać.
Zgodziłam się bez dopytywania. Po dziesięciu minutach byłam pod ich blokiem. Anka otworzyła mi drzwi. Miała cienie pod oczami, rozczochrane włosy, a mały Jaś darł się gdzieś z głębi mieszkania jak syrena alarmowa.
– Wszystko w porządku? – zapytałam, stając w progu.
– Mamo… ja… potrzebuję pomocy – przyznała, spuszczając wzrok. – Mam ważne szkolenie w pracy, wyjeżdżam na tydzień. Michał nie może wziąć wolnego. Mogłabyś… zająć się Jasiem?
Zamilkłam na sekundę. Przypomniałam sobie jej słowa sprzed lat: „To nasze dziecko, chcę przeżyć to po swojemu”.
– A babcia nie będzie cię rozpraszać swoimi opiniami? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
Anka się zmieszała.
– Wiem, co powiedziałam. Ale teraz… teraz nie wiem już nic. On ma energię za dziesięciu. Ja padam na twarz.
Spojrzałam na nią długo.
– Tylko tydzień? – zapytałam niewinnie.
– Tylko – potaknęła z ulgą. – Obiecuję.
A ja tylko skinęłam głową.
– No to zaczynamy zabawę.
Prawdziwy wnuczek, a nie z obrazka
Zanim minęła godzina od ich wyjścia, Jaś zdążył wylać sok na dywan, zrzucić klocki z półki i wpakować kredkę do akwarium.
– No ładnie, chłopaku – westchnęłam, susząc ręcznikiem dywan. – A myślałam, że to będzie spokojny tydzień.
– Babciu, a ty umiesz czarować? – zapytał nagle, patrząc na mnie spod rozczochranej grzywki.
– A skąd ci to do głowy przyszło?
– Bo mama mówiła, że tylko czary mogą sprawić, żebyś miała tyle siły.
Uśmiechnęłam się. Czyli jednak Anka coś tam mówiła.
– Czaruję tylko wtedy, gdy wnuczek jest grzeczny – odpowiedziałam i podniosłam go na ręce. – A teraz chodź, pokażę ci, jak robi się naleśniki z bananami.
– A ty wiesz, że mama nie umie robić takich naleśników?
– Serio?
– No. Bo ona wszystko robi z przepisu. A ty umiesz bez.
Z każdym kolejnym dniem Jaś przestawał być „wnukiem z obrazka”, a stawał się moim żywym, hałaśliwym, ukochanym chłopakiem. Chodził za mną krok w krok, a wieczorami zasypiał przy mnie, ściskając mnie za palec. Czułam, że odrabiam czas, który mi wcześniej odebrano. Czwartego dnia po obiedzie usiadł na moich kolanach i zapytał szeptem:
– Babciu, a ty mogłabyś zostać już na zawsze?
Zaniemówiłam. Tego się nie spodziewałam.
– A mama się nie obrazi? – zapytałam pół żartem.
– Mama powiedziała, że chyba musi cię prosić o przeprowadzkę – odparł z pełną powagą.
A ja wtedy po raz pierwszy naprawdę się wzruszyłam.
Szczere przeprosiny
W sobotę wieczorem, dzień przed jej powrotem, zadzwoniła do mnie Anka.
– Hej, mamo. Wszystko w porządku?
– No pewnie – odpowiedziałam, tuląc śpiącego Jasia do siebie. – Śpimy, jemy, rysujemy. Dzisiaj odkryliśmy dżem z malinami. Swoją drogą, nie wiedziałam, że twój syn potrafi zjeść cztery kromki pod rząd.
– Ja też nie wiedziałam – uśmiechnęła się po drugiej stronie słuchawki. – Michał mówił, że Jaś nie chciał z nim rozmawiać przez telefon, tylko pytał, kiedy wrócisz.
– Serio? – zdziwiłam się.
– Serio. I… mamo, wiem, że cię zawiodłam.
Zamilkłam. Te słowa, wypowiedziane tak spokojnie, tak bezbrzeżnie szczerze… Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Anka…
– Wiem, że byłam złośliwa, uparta i dumna – przerwała mi. – Ale wtedy bałam się, że jak pozwolę ci wejść za blisko, to wszystko się rozsypie. Bałam się, że mnie oceniasz. Że będziesz patrzeć, jak robię wszystko źle.
– Nie patrzyłam – powiedziałam cicho. – Ja tylko chciałam ci pomóc.
– Wiem. I teraz wiem też, że robienie wszystkiego samemu nie jest żadnym bohaterstwem. Tylko głupotą. Potrzebowałam cię. I Jaś też cię potrzebuje.
Znowu milczenie. A potem dodała:
– Mamo, czy możemy to zacząć od nowa?
– Anka… przecież my nigdy tak naprawdę nie skończyłyśmy.
Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Głaskałam głowę wnuka i myślałam: może wcale nie jest za późno.
Zaskakująca propozycja
Niedziela. Wrócili po południu. Jaś rzucił się mamie na szyję, a potem z dumą pokazywał jej rysunki, które stworzyliśmy razem, plastelinowe potwory i budowle z klocków.
– Mamo, babcia robi lepszy rosół niż ty! – wypalił z uśmiechem, nieświadomy, że ta jedna niewinna uwaga może być puentą całego tego tygodnia.
Anka nie skomentowała. Spojrzała tylko na mnie z lekkim, zawstydzonym uśmiechem.
– No to… dziękuję ci – powiedziała, gdy zostawiła Michała z Jaśkiem w salonie. – Za wszystko. Wiem, że to nie był łatwy tydzień.
– Dla mnie był. Tylko pierwszy dzień trudny – odpowiedziałam szczerze. – Potem to już czysta przyjemność.
Usiadłyśmy w kuchni. Pachniało jeszcze moim kompotem z jabłek. Anka przez chwilę coś dłubała przy filiżance, a potem wypaliła:
– Mamo… a może byś z nami zamieszkała?
Zamarłam.
– Co proszę?
– No wiesz… nie na zawsze od razu, ale… Pokój na górze stoi pusty, a Jaś mówił, że w nocy woli spać, jak ty jesteś. I tak naprawdę… byłoby łatwiej. Z pracą, z domem. Z życiem.
Patrzyłam na nią. Mówiła cicho, bez napięcia. Bez dumy. Prawdziwie.
– Anka, ja nie chcę wam się wtrącać. Ty wiesz, jaka ja jestem…
– Wiem. I właśnie dlatego cię proszę. Bo nie jesteś taka, jak myślałam.
Westchnęłam, czując ciepło w środku. Nie sądziłam, że usłyszę kiedyś te słowa.
– Dobrze, porozmawiajmy o tym – powiedziałam.
– Naprawdę? – jej oczy się zaszkliły.
– Naprawdę. Tylko pod jednym warunkiem – uśmiechnęłam się. – Ja gotuję rosół.
Druga szansa
Minął miesiąc. Pokój na górze nie był już pusty – stało tam moje łóżko, regał z książkami, ulubiony fotel i… rysunek Jasia przyklejony do drzwi. Przedstawiał dom z trzema kominkami i mnóstwem serduszek. Na środku byłam ja, z podpisem „Babcia-Czarodziejka”.
– Babciu, a wiesz, że teraz moje koleżanki w przedszkolu też chcą mieć babcie? – zapytał pewnego wieczoru, wtulając się we mnie pod kocem.
– Naprawdę?
– Tak. Mówią, że jak babcia robi naleśniki, to wszystko się układa.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam go mocniej.
Anka często wracała późno z pracy, ale już nie widziałam w jej oczach zmęczenia przegranego człowieka. Potrafiła usiąść przy mnie i po prostu… być.
– Mamo – powiedziała pewnego wieczoru, zerkając na mnie znad laptopa. – Czasem łapię się na tym, że nie wiem, jak to wszystko działało wcześniej. Bez ciebie. Bez twojego spokoju. Twojego „dobra, ogarniemy”.
– Bo ja już swoje przeszłam. Teraz jestem w wersji pro – zaśmiałam się.
– No właśnie – odparła cicho. – A ja prawie to wszystko przegapiłam.
Podniosłam wzrok.
– Ale się zatrzymałaś. I zawróciłaś.
Przytaknęła.
– Dzięki tobie. Wiesz… Jaś nie tylko cię kocha. On ci ufa. A to dużo więcej.
Nie odpowiedziałam. Tylko skinęłam głową, bo czasem milczenie mówi więcej niż słowa.
Wyszłam wtedy na taras. Patrzyłam w gwiazdy i pomyślałam, że to wszystko – te małe radości, talerze po obiedzie, niesforne rączki Jasia – to nie obowiązek. To przywilej. Bo nie każda babcia dostaje drugą szansę.
Elżbieta, 67 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przystojniak z aplikacji miał klasę, willę i pieniądze. Zapomniał mi tylko wspomnieć, że w domu czeka żona i dzieci”
- „Zaplanowałem 33. urodziny mojej żony, żeby podreperować nasze małżeństwo. A ona w prezencie zrujnowała mi życie”
- „Nie mam już siły codziennie czekać na męża z obiadem. Wraca do domu jak do hotelowego pokoju i nawet się nie odzywa”

