Reklama

W moim domu wszystko miało swoje miejsce. Obrusy były krochmalone, sztućce wypolerowane, a święta – święte. To znaczy: bez kapci przy stole, bez rozmów o polityce czy dietach, bez dzieci ganiających z jakimiś elektronicznymi diabłami. Za moich czasów nawet dzieci wiedziały, co to znaczy zachować się przy stole.

Trzymałam się zasad

Od kiedy mój syn się ożenił, wszystko się zmieniło. Święta już nie są moimi świętami. Przestały pachnieć piernikiem i pieczoną kaczką – teraz pachną lukrem z torebki i sosem sojowym, bo Daria – moja synowa – jest „nowoczesna”, czyli leniwa i bez klasy.

Nie po to całe życie dbałam o styl i etykietę, żeby teraz udawać, że mi nie zależy. Co roku, niezmiennie, ubieram się na Wigilię starannie i elegancko, bo to czas, w którym kobieta powinna wyglądać jak dama, nie jak sąsiadka z warzywniaka. Nie obchodzę świąt w legginsach i swetrze z reniferem, i nie zamierzam zaczynać.

W tym roku przyjechałam do syna na Wigilię chwilę po siedemnastej. Zdążyłam jeszcze spojrzeć na swoje odbicie w lustrze przy windzie, poprawić szminkę i wciągnąć brzuch. Złota suknia z cekinami błyszczała w świetle jarzeniówki. Włosy miałam zrobione na lokówce u fryzjerki. Makijaż był staranny, perfumy z klasą. Pachniałam świętami, nie pierogami.

Drzwi otworzył mi mój wnuk, z buzią umazaną czekoladą. Nie zdążył nic powiedzieć, tylko popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, po czym odwrócił się w stronę salonu.

– Babcia przyszła! – zawołał. – I wygląda jak księżniczka!

Wyśmiali mnie

Weszłam do środka. W salonie już wszyscy siedzieli – w swetrach, wełnianych skarpetach, dresowych spodniach. Choinka mrugała kolorowymi światełkami, z głośników sączył się jakiś współczesny utwór, który miał chyba udawać kolędę. Zatrzymałam się na progu i uśmiechnęłam.

– Babciu, czemu jesteś przebrana jak na bal? – spytała młodsza wnuczka, przyglądając mi się z ciekawością i zdziwieniem.

– Bo, kochanie, święta to nie dzień roboczy – odpowiedziałam, podchodząc do stołu. – A w dni świąteczne należy wyglądać godnie.

Synowa nawet nie podniosła wzroku znad serwetek, które rozkładała wokół talerzy, ale widziałam doskonale, jak zacisnęła usta i jak jej ręka zadrżała, gdy poprawiała widelec. Udawała, że wszystko w porządku, ale znałam ten gest. To był początek.

Syn ruszył do mnie i pocałował w policzek. Powiedział, że pięknie wyglądam. Nawet się ucieszyłam – przynajmniej on jeszcze pamiętał, co to znaczy mieć klasę. Dzieci biegały między kuchnią a salonem, pokrzykując coś do siebie. Ja usiadłam na miejscu przy końcu stołu, skąd wszystko dobrze widać.

Wyglądali zwyczajnie

Nie zamierzałam się tłumaczyć z cekinów. Nie po to całe życie dbałam o styl, żeby teraz udawać, że mi nie zależy. Nie zamierzałam też przepraszać za to, że potrafię się przygotować. Zresztą, czy to moja wina, że inni nie umieją?

Patrzyłam, jak synowa podaje potrawy, w legginsach, w skarpetach z reniferem, z rozmazanym tuszem, bo dzieci ją niby wykończyły. A może sama się wykończyła, myśląc, że to wystarczy – ugotować barszcz z proszku, rozwiesić girlandę i być uznaną za bohaterkę dnia? Napięcie wisiało w powietrzu od momentu, kiedy weszłam. W ich oczach byłam przebrana, w moich – jedyną osobą przy stole, która potraktowała to wydarzenie poważnie.

Zaczęli jeść. Rozmawiali o serialach, o planach na Sylwestra, o tym, kto jakie śmieszne filmiki widział. Ja milczałam, obserwowałam. Syn tylko raz spojrzał na mnie i uniósł kąciki ust, jakby chciał powiedzieć: „nie przejmuj się, mamo”, ale się przejmowałam, bo po prostu miałam już dosyć.

Nie rozumieli tradycji

Wreszcie Daria wypaliła. Czekała z tym całą kolację, zbierała się.

– Może następnym razem zrobimy pokaz mody zamiast kolacji? – Rzuciła przez zęby, niby żartem, niby do wszystkich, ale wzrok miała wbity we mnie. – Bo ja się już pogubiłam, co to za okazja.

Uśmiechnęłam się, nie spuszczając z niej wzroku.

– A może ty w końcu przestaniesz wyglądać jak służąca?

I wtedy nastała ta cudowna chwila. Absolutna cisza, nawet dzieci przestały się wiercić.

– Mamo… Daria… nie teraz – powiedział mój syn, ale nie patrzył na żadną z nas. Patrzył w talerz.

Daria odwróciła głowę. Nic nie powiedziała, ale ja widziałam, że to ją zabolało. Trafiłam dokładnie tam, gdzie chciałam. Nie zamierzałam się tłumaczyć, nie ja zaczęłam. Ja tylko postawiłam granicę. Ktoś w tym domu musiał.

Minął dzień od Wigilii, potem tydzień. Syn zwykle dzwonił po świętach, pytał, czy dojechałam, czy coś zostało z jedzenia. Tym razem – nic. Udawałam, że mnie to nie rusza. Miałam swoje zajęcia, krzyżówki, telewizję. Zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście nie przesadziłam, ale przecież to ona zaczęła, ona chciała się popisać. Ja tylko pokazałam, że potrafię się obronić. Co miałam zrobić? Uśmiechać się, kiedy mnie szydziła?

Było mu głupio

Nie jestem idiotką, tylko kobietą, która pamięta, czym są zasady. I boli mnie, że w tej rodzinie już nikt ich nie pamięta – ani o świętach, ani o szacunku. Powtarzałam sobie, że jestem dumna, że miałam rację, ale marzyłam tylko o tym, by nie czuć tego wszystkiego. W końcu mój syn przyszedł do mnie bez zapowiedzi.

– Nie możemy tak dalej – zaczął. – Daria nie wie, jak się z tobą rozmawia, ale tęskni, dzieci też.

– Daria nie wie, jak się rozmawia? Może niech najpierw nauczy się, jak się wygląda przy stole.

– Mamo, nie chodzi o sukienkę, chodzi o to, że wasze rozmowy zawsze kończą się wojną.

– Bo ja nie milczę, jak ktoś mnie poniża – powiedziałam od razu. – A może powinnam?

– Może czasem warto – powiedział. – Albo przynajmniej odpuścić.

– To ja mam przepraszać, że jestem sobą? – zapytałam w końcu.

Nie odpowiedział. Spojrzał na zegarek, potem znowu na mnie.

– Wpadniesz kiedyś do nas? Dzieci będą się cieszyć.

Nie odpowiedziałam mu, a on po prostu wyszedł.

Barbara, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama