Reklama

Zawsze uwielbiałam mieć wszystko pod kontrolą: plan dnia, zakupy, nawet to, kto kiedy wpadnie na herbatę. Mój syn, Bartek, odwiedzał mnie zwykle na święta – razem z żoną, Natalią, i siedmioletnią córką, Oliwką. I choć kochałam ich z całego serca, nie mogłam nie zauważyć, że każda taka wizyta zamieniała się w teatrzyk, w którym to ja odgrywałam rolę albo służącej, albo tej, która sponsoruje obiad, deser, rodzinne wyjście na miasto.

Natalia przyjeżdżała z przekonaniem, że wszystko będzie gotowe: stół zastawiony, dom wysprzątany. A Bartek... on zawsze się uśmiechał i kiwał głową, jakby nie chciał nikogo urazić. W tym roku postanowiłam inaczej. Nie zamówiłam cateringu ma Wielkanoc, nie wypolerowałam łazienki. Tym razem miałam plan – każdy coś zrobi. Nie uprzedziłam ich. Czekałam na moment, w którym zamiast kieliszka prosecco Natalia dostanie ścierkę i garnek. I wtedy dopiero miały się zacząć prawdziwe święta.

Synowa niczego się nie spodziewała

Zadzwoniła w środę wieczorem, jak zawsze – dwa dni przed świętami. Wiedziałam, że będzie dzwonić. Zawsze dzwoniła wtedy, kiedy było już za późno, żeby coś zmieniać.

– Cześć, mamo! – zaćwierkała przez telefon Natalia. – Jak tam przygotowania? Wszystko ogarnięte?

Zawiesiłam na chwilę łyżkę nad garnkiem. Barszczu jeszcze nie było. Niczego nie było. Tylko zaplanowana cisza.

Spokojnie, powoli wszystko się robi – powiedziałam z pozornym spokojem.

– Aha, super. Bo my z Bartkiem przyjedziemy dopiero w sobotę, wiesz, mamy jeszcze w piątek kolację u znajomych… A potem to już tylko relaks!

– Relaks? – powtórzyłam, jakby to słowo pierwszy raz usłyszała.

– No wiesz… Święta, odpoczynek, rodzina. Bartek już się cieszy, że zje twoje paszteciki! A ja… mam nadzieję, że tym razem znów zamówiłaś ten genialny catering z tamtego roku. Ten żurek był boski!

Przytrzymałam słuchawkę nieco dalej od ucha, żeby nie powiedzieć czegoś, czego bym później żałowała.

– A wy coś przywieziecie? – zapytałam spokojnie.

– Hmm… może wino? Albo jakieś pralinki dla Oliwki, zobaczymy, co będzie otwarte po drodze. Ale spokojnie, mamo, przecież ty wszystko zawsze tak cudownie ogarniasz. My nie chcemy ci przeszkadzać!

Uśmiechnęłam się krzywo, choć ona tego nie mogła zobaczyć.

Tym razem będzie trochę inaczej – powiedziałam krótko.

– Jak to?

– Zobaczysz, kochanie. Wesołych przygotowań!

I zanim zdążyła coś dodać, rozłączyłam się. Sięgnęłam po notes. Czas sporządzić listę zadań. Ale nie dla siebie. Dla wszystkich.

Nie było taryfy ulgowej

Nastała sobota. Natalia pojawiła się w kuchni dopiero po godzinie od przyjazdu. Pachniało barszczem, jajkami i moim planem wychowawczym dla dorosłych dzieci.

– To co mam robić? – zapytała, opierając się o framugę drzwi z miną, jakby przyszła na karę, a nie na święta.

– Obierz ziemniaki. Są w misce. Obok noże – odpowiedziałam, nie odwracając się od blatu.

– Ile ich jest? – jęknęła, zerkając do miski, jakby właśnie odkryła tam kopiec termitów.

– Tylko półtora kilo. Na sałatkę i do żurku. Dasz radę.

Mamo, ja mam żelowy manicure.

– Tym lepiej. Będzie mniej narzekań, jak ci się odpryśnie.

Bartek pojawił się chwilę później, jakby wyczuł, że napięcie można kroić nożem.

– Kochanie, chcesz kawy? – zapytał, jakby to mogło rozwiązać sytuację.

– Chcę kogoś, kto obierze te ziemniaki! – fuknęła Natalia i usiadła przy stole.

Oliwka weszła zaraz po ojcu, niosąc swoją maskotkę.

– Babciu, mama mówiła, że w kuchni się poci i nie lubi.

– Tak mówiła? – spojrzałam na Natalię, która nagle zamilkła.

– Ale ja mogę pomóc! – dodała z entuzjazmem mała.

– To świetnie. Będziesz nadzorować, czy mama dobrze obiera – uśmiechnęłam się i podałam Oliwce fartuszek.

Natalia spojrzała na mnie z rezygnacją, wzięła nóż i pierwszego ziemniaka.

To będą najdłuższe święta w moim życiu – mruknęła cicho.

A ja tylko mieszałam barszcz, jakby nic się nie działo.

Synowa była na mnie zła

Wieczorem napięcie w kuchni było gęstsze niż mój żurek. Natalia stała przy blacie, z miną męczennicy, siekając ogórki do sałatki, jakby każdy plasterek odbierał jej rok życia. Bartek krzątał się między lodówką a zlewem, udając, że coś robi. Oliwka kolorowała pisankę, co chwila zerkając na nas z ciekawością.

– No i co teraz? – zapytała Natalia nagle, odkładając nóż. – Jutro śniadanie wielkanocne, a my tu jak w jakiejś kuchni polowej. Myślałam, że jak co roku zamówisz catering.

Odłożyłam łyżkę i spojrzałam na nią spokojnie.

– Nie zamówiłam. W tym roku robimy wszystko sami. Rodzinnie.

– Rodzinnie? – powtórzyła Natalia z ironią. – Ty to nazywasz rodzinnym czasem? Dla mnie to obóz przetrwania.

– Dla mnie rodzinny czas to nie siedzenie z telefonem na kanapie – odparłam. – To wspólna praca, wspólne przygotowania. Ale widzę, że mamy inne definicje.

Bartek spojrzał na mnie błagalnie, potem na żonę. Oliwka podniosła głowę znad kredki.

– Mamo, a czemu ty nigdy nie gotujesz?

Natalia się skrzywiła.

– Bo nie lubię. I nie muszę. A tu... czuję się jak pomoc kuchenna.

– Witaj w moim świecie – powiedziałam cicho.

Zapanowała cisza. Bartek westchnął.

– Może po prostu... porozmawiajmy.

– Nie trzeba – ucięła Natalia. – Ja wszystko zrozumiałam. U mamy jest reżim.

– Nie reżim. Po prostu – czas, żeby każdy wreszcie coś dał, a nie tylko brał.

Z kuchni wyszła, trzaskając drzwiami. A Oliwka powiedziała tylko:

– Babciu, może jutro jej dasz do obrania jajka. Będzie miała łatwiej.

Syn ją tłumaczył

Gdy Natalia zamknęła się w pokoju gościnnym pod pretekstem „migreny”, a Oliwka już spała wtulona w misia, Bartek wszedł cicho do kuchni. Ja siedziałam przy stole z kubkiem herbaty. Barszcz cicho pyrkał na kuchence, jakby próbował rozładować napięcie.

– Mogę? – zapytał cicho.

– Siadaj – mruknęłam, nie patrząc na niego.

Usiadł naprzeciwko i przez chwilę nic nie mówił. A potem westchnął.

– Wiem, że Natalia przesadza. Ale ona... ona po prostu tak została wychowana. Wszystko miała podane na tacy. Rodzice nigdy jej nie kazali nic robić. Dla niej to normalne, że ktoś ogarnia.

– A dla mnie normalne było, że jak się jest gościem, to się pomaga. A jak się jest rodziną, to tym bardziej.

Popatrzył na mnie, trochę bezradnie.

– Mamo, ona nie jest zła. Ona się po prostu nie odnajduje w twoim świecie.

– Mój świat to dom. A w domu się nie siedzi z boku, tylko się go współtworzy.

Bartek przytaknął. Długo mieszał łyżeczką w herbacie, zanim się odezwał znowu.

– Może... może my naprawdę się przyzwyczailiśmy, że zawsze wszystko robisz albo zamawiasz. I że zawsze tak będzie.

– No właśnie. A ja też mam swoje granice. I nie chcę spędzać świąt jak kucharka albo sponsorka.

– Wiesz... Natalia dzisiaj powiedziała, że pierwszy raz widzi, ile to wszystko kosztuje. Może coś zrozumiała.

– Może. Ale niech zrozumie to z jajkiem w ręce, a nie z prosecco.

Spojrzał na mnie i uśmiechnął się nieśmiało.

– Zrobimy razem tę sałatkę?

– Tylko jeśli nie będziesz pytał, gdzie co leży co pięć sekund.

Zaśmiał się. I to był pierwszy raz tego dnia, kiedy zrobiło się naprawdę rodzinnie.

Chyba coś zrozumieli

W niedzielny poranek kuchnia pachniała inaczej. Nie tylko jedzeniem, ale też jakimś dziwnym spokojem. Bartek doprawiał sałatkę – po raz trzeci, bo wciąż było „za mało soli”. Natalia przyszła chwilę później, bez makijażu, w dresie. Bez słowa wzięła się za krojenie chleba.

– Dzień dobry – powiedziała cicho, unikając mojego wzroku.

– Dzień dobry – odpowiedziałam. I tyle. Żadnych złośliwości. Dzisiaj miało być świątecznie.

Oliwka wbiegła do kuchni z uśmiechem od ucha do ucha, trzymając laurkę z kartonu i brokatu.

– Babciu! Zrobiłam dla ciebie! Tu pisze: „Najlepsza kucharka na świecie!” – wręczyła mi ją z dumą, a ja poczułam, że jednak było warto.

Usiedliśmy wszyscy przy stole. Bartek nalał barszczu, Natalia podała jajka. Nikt się nie kłócił. Nikt nie przewracał oczami. Nawet Natalia. Owszem, nie rzucała się do roboty, ale nie siedziała też jak księżniczka na tronie. Była... obecna.

– Dobre to jajko – rzuciła, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem. – Sama zrobiłam. Prawie.

– No proszę – odpowiedziałam z nutą ironii. – I świat się nie zawalił.

Bartek zaśmiał się, a Oliwka dorzuciła:

– Mamo, teraz będziesz częściej gotować?

Natalia zamilkła na chwilę, a potem wzruszyła ramionami.

– Zobaczymy, kochanie. Może babcia nauczy mnie czegoś prostego.

Spojrzałam na nią, uniosłam brew. I pomyślałam, że to może jeszcze nie cud, ale... mały postęp.

Nie powiem, że wszystko nagle się zmieniło. Natalia nadal jest Natalią – elegancką, wygodnicką, z lekko pogardliwym spojrzeniem na gumowe rękawice. Ale coś w niej pękło. Albo może tylko lekko się ukruszyło. I dobrze. Nie planuję zamawiać cateringu ani w tym, ani w żadnym kolejnym roku. A jeśli Natalia znów zapyta, co „zamówiłam na obiadek”, dostanie odpowiedź: „Ciebie do kuchni”. I jeśli się znów zbuntuje? To zrobię jej listę zadań dłuższą niż lista składników na bigos.

Jadwiga, 68 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama