Reklama

Kiedy mój syn oznajmił, że kupili z żoną dom z ogrodem, myślałam, że pęknę z dumy. „No proszę, dorobili się, a jeszcze niedawno nie wiedzieli, jak związać koniec z końcem!” – pomyślałam. Wyobraziłam sobie piękny ogród pełen kwiatów, równiutko przystrzyżony trawnik, warzywnik, który dawałby im plony na cały sezon. Ale kiedy po raz pierwszy odwiedziłam ich posiadłość, omal nie dostałam zawału.

Reklama

Nie ma pojęcia o ogrodzie

Synowa, ta wielka paniusia, miała ogród, a nawet nie wiedziała, kiedy przycinać hortensje! Krzewy rosły jak chciały, trawa była po kolana, a w warzywniku nie było nawet grządki. Patrzyłam na to wszystko i czułam, jak narasta we mnie irytacja. Nie po to całe życie pielęgnowałam swój ogród, żeby teraz patrzeć, jak moja synowa marnuje potencjał swojego. Chcąc nie chcąc, musiałam wziąć sprawy w swoje ręce i nauczyć ją wszystkiego – od podstaw. Tylko czy ta rozpieszczona kobieta da się w ogóle czegoś nauczyć?

Już pierwszego dnia, kiedy przyjechałam do ich nowego domu, wiedziałam, że łatwo nie będzie. Synowa powitała mnie z uśmiechem, ale gdy tylko zaczęłam się rozglądać po ogrodzie, jej mina zrzedła.

– Coś się stało, mamo? – zapytała, widząc moje spojrzenie wbite w zapuszczony trawnik.

– A jak myślisz? – westchnęłam. – To nie ogród, to dżungla! Hortensje zaraz się połamią pod własnym ciężarem, a trawa? Dziecko, kto ci powiedział, że powinna być tak wysoka?

Synowa wzruszyła ramionami.

– Myślałam, że to dobrze… że taka bardziej naturalna.

Aż mnie zatkało. Naturalna! Ogród to nie pole, na którym wszystko rośnie, jak chce. To miejsce, o które trzeba dbać, pielęgnować, wiedzieć, co i kiedy przyciąć.

– Słuchaj, kochanie – powiedziałam, starając się mówić spokojnie. – Jutro przyjeżdżam i zaczynamy porządki. Musisz się nauczyć kilku rzeczy.

Synowa wyraźnie nie była zachwycona, ale co miała zrobić? Mój syn stał obok, przytakując z wdzięcznością. Wiedział, że jeśli ja się tym nie zajmę, jego żona nigdy nie weźmie się za ogród. Następnego dnia przywiozłam sekator, grabie i rękawice. Kiedy pokazałam synowej, jak przycinać hortensje, wyglądała, jakbym kazała jej wybudować most.

– Nie da się tego jakoś… łatwiej? – zapytała z nadzieją.

Oj, miałam z nią ciężką przeprawę…

Ogrodowa lebiega

Oczywiście, że się nie da łatwiej! Nie w ogrodzie! Tutaj wszystko wymaga pracy i poświęcenia. Ale moja synowa zdawała się tego nie rozumieć.

– A nie można po prostu… no, nie wiem… zostawić ich w spokoju? – spytała, wskazując na hortensje. – Przecież rosną.

Aż mnie zatkało.

– Rosną, ale w jakim stanie! – rzuciłam rękawice na ziemię. – Jak dziecko zostawisz samo sobie, to też niby jakoś urośnie, ale co z niego wyjdzie, jeśli nikt go nie wychowa?

Westchnęła ciężko, ale wzięła sekator do ręki. I wtedy się zaczęło.

– A to na pewno tu? – pytała co chwilę.

– Tak.

– A może ciut wyżej?

– Nie, tutaj.

– A jak utnę za dużo?

Miałam ochotę wyrwać jej ten sekator i zrobić wszystko sama. Ale nie. Jeśli miała się czegoś nauczyć, to musiała to zrobić własnymi rękami. Kiedy wreszcie uporałyśmy się z hortensjami, przeszłyśmy do trawnika. Na widok kosiarki synowa pobladła.

– O nie, tego na pewno nie zrobię – oznajmiła. – To jakieś skomplikowane…

– Składanie mebli z Ikei jest skomplikowane – mruknęłam. – Kosiarka to bułka z masłem.

Przewróciła oczami, ale w końcu pociągnęła za linkę. Kosiarka zawarczała. Ruszyła… i po dwóch sekundach zgasła.

No i co ja robię źle?! – wykrzyknęła z pretensją.
Westchnęłam ciężko. To będzie długa nauka…

Po co jej ten ogród?

Synowa stała nad kosiarką, jakby miała za chwilę eksplodować. Z jej miny wyczytałam jedno: „To nie dla mnie”. Ale dla mnie nie było odwrotu.

Źle trzymasz rączkę – powiedziałam spokojnie. – Musisz docisnąć dźwignię, żeby silnik nie gasł.

Próbowała raz, drugi… za trzecim razem kosiarka ruszyła, a ja odetchnęłam z ulgą. Niestety, radość trwała krótko, bo synowa jechała tak, jakby kosiła minowe pole – powoli, ostrożnie, kręcąc kółka zamiast prostych linii.

– Stop! – zawołałam, podchodząc do niej. – Co ty wyprawiasz?!

– No koszę! – odparła z pretensją. – Ale to trudniejsze, niż myślałam.

Nie, to nie jest trudne – powiedziałam cierpliwie. – Wymaga tylko odrobiny wysiłku i myślenia.

Wyprostowała się i spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Mamo, ale po co w ogóle ten ogród? Nie można po prostu wynająć kogoś do koszenia?

Poczułam, jak we mnie narasta święte oburzenie. Wynająć?! Po co komu wtedy własny ogród, skoro miałaby go pielęgnować obca osoba?!

– Bo ogród to coś więcej niż tylko trawa do koszenia! – wyrzuciłam ręce w górę. – To przestrzeń, o którą się dba, którą się czuje. Widzisz te rabaty? Hortensje? Klomb pod drzewem? To wszystko potrzebuje troski.

Synowa westchnęła i spojrzała na mnie jak na kogoś, kto właśnie opowiada o urokach życia w jaskini.

– No dobra, spróbuję jeszcze raz…

I w końcu zaczęła kosić jak człowiek.

Musi się jeszcze wiele nauczyć

Nie było łatwo, ale w końcu synowa jakoś opanowała koszenie. Przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie zobaczyłam, że zostawiła całe połacie nieruszonej trawy.

– I co ty na to? – zapytała z uśmiechem, ocierając czoło.

Rozejrzałam się po ogrodzie i westchnęłam.

– No… jest lepiej – powiedziałam dyplomatycznie. – Ale zobacz, tu i tu masz całe pasy pominięte.

– Serio? – wytrzeszczyła oczy.

– Serio.

Patrzyła na trawnik, jakby liczyła, że sam się naprawi. W końcu wzruszyła ramionami.

– Może to taki artystyczny efekt?

Może to lenistwo – odparłam.

Widząc moją minę, poddała się i wróciła do pracy. Kiedy wreszcie skończyła, usiadłyśmy na tarasie z herbatą.

– Wiesz, mamo, ja chyba nie mam ręki do takich rzeczy – westchnęła.

– Bo ci się nie chce – odpowiedziałam szczerze. – Ale ogrodnictwo to nie tylko obowiązek, to przyjemność. Jak się do tego przekonasz, zobaczysz, jaka to satysfakcja.

– Może… – mruknęła niewyraźnie.

Ale ja już wiedziałam, że coś się zmienia. Może jeszcze nie zakochała się w tym ogrodzie, ale przynajmniej przestała traktować go jak zbędny dodatek do domu. A to już był krok w dobrą stronę.

Jest światełko w tunelu

Minął tydzień, odkąd zaczęłyśmy pracę w ogrodzie. Synowa wciąż nie pałała do niego miłością, ale przynajmniej już nie uciekała na mój widok. Gdy przyjechałam w sobotę, sama wyszła przed dom.

– No to co dziś robimy, szefowo? – rzuciła z wymuszonym entuzjazmem.

Aż uniosłam brwi.

– Szefowo? No, no, chyba zaczynasz łapać, że ogród to nie tylko problem, ale i odpowiedzialność.

– Albo po prostu wiem, że i tak nie dasz mi spokoju – uśmiechnęła się pod nosem.

Mądra dziewczyna. Tego dnia zajęłyśmy się rabatami. Chciałam, żeby w końcu wyglądały jak należy. Synowa patrzyła na moje ręce, jakby widziała magię.

– A skąd wiesz, co wyrwać, a co zostawić?

– To proste – odpowiedziałam. – Jak coś rośnie tam, gdzie nie powinno i wygląda jak chwast, to pewnie nim jest.

Westchnęła ciężko i zaczęła dłubać w ziemi. Po chwili się zatrzymała.

– Mamo, a może… może pomożesz mi coś tutaj posadzić? Coś, co będzie moje?

Zatrzymałam się w pół ruchu i spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

– Chcesz coś posadzić? Ty?

– No… tak. Może jakieś kwiaty, które lubię?

Serce mi zabiło mocniej. Moja synowa, ta paniusia, chciała coś sadzić!

– No to teraz gadasz z sensem – uśmiechnęłam się. – Chodź, pojedziemy do centrum ogrodniczego.

Zaczynało mi się to podobać.

Te kwiaty do niej pasują

Pojechałyśmy do centrum ogrodniczego, a ja ledwo mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Synowa krążyła między alejkami, oglądała kwiaty, dotykała liści, dopytywała o nazwy. W końcu zatrzymała się przy różowych piwoniach.

– Te są piękne! – powiedziała z entuzjazmem. – Mogę je posadzić?

– Pewnie – uśmiechnęłam się. – Ale pamiętaj, że piwonie potrzebują dobrego stanowiska. Nie można ich co chwilę przesadzać.

Kiwnęła głową, jakby już całe życie zajmowała się ogrodem. Wróciłyśmy do domu, a synowa – o dziwo – sama wzięła łopatkę i wykopała dół. Patrzyłam na nią i czułam, jak ogarnia mnie cicha satysfakcja.

– I co? – zapytałam, gdy skończyła. – Jak się czujesz jako ogrodniczka?

Otarła czoło i spojrzała na mnie z dumą.

– Lepiej, niż myślałam. Może to wcale nie jest takie złe.

Patrzyłam na nią, jak delikatnie ugniata ziemię wokół piwonii, i wiedziałam, że właśnie dokonał się cud. Nie sądziłam, że ta dziewczyna kiedykolwiek zainteresuje się ogrodem, a teraz? Sama coś zasadziła!

– Mówiłam, że ci się spodoba – mruknęłam.

– Jeszcze nie szaleję z radości – zaśmiała się. – Ale… to faktycznie przyjemne.

Wtedy poczułam, że moja misja została zakończona sukcesem. Może i nie wychowałam ogrodniczki, ale przynajmniej zasiałam w niej małe ziarenko. A kto wie? Może kiedyś sama będzie mnie uczyć, jak pielęgnować piwonie.
I wiecie co? Nawet bym się nie zdziwiła.

Teresa, 61 lat

Reklama

Czytaj także:
„Po powrocie z delegacji z Warszawy mąż pachniał słodkimi perfumami. Myślałam, że ma kochankę, ale prawda była gorsza”
„W jeden dzień z bezdzietnego małżeństwa staliśmy się rodzicami dwojga maluchów. Przecież nie tak planowałam nasze życie”
„Teściowa udawała moją przyjaciółkę, żeby poznać moje sekrety. A potem jednym zdaniem rozbiła moje małżeństwo”

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...