„Synowa kpi ze mnie, że nie umiem gotować. Przygotuję jej taką ucztę, że te docinki wyjdą jej bokiem”
„– Mmm… mielone. Klasyka – powiedziała z tym swoim półuśmieszkiem. – Mam nadzieję, że masz tabletki, Tomku, bo potem będzie zgaga. – Karola… – szepnął Tomek, ale ona tylko wzruszyła ramionami”.

- Redakcja
Mieszkam sama w trzypokojowym mieszkaniu, które kiedyś tętniło życiem, a dziś skrzypi ciszą. Mój dzień tygodnia to sobota – dzień, w którym przyjeżdża Tomek z rodziną. Dla nich żyję. Dla nich co piątek chodzę z notesem do dyskontu, przeliczam składniki i układam menu, jakbym miała podejmować samą królową angielską.
Gotowanie to moje wyznanie miłości. Mielone z musztardą sarepską i koperkiem. Rosół na skrzydełkach z zagrodowego kurczaka. Szarlotka według przepisu mojej babki z Kresów. Każde danie to komunikat: „Kocham was, wracajcie do mnie częściej.”
A Karolina? Synowa? Ona patrzy na moje talerze jak na artefakty z muzeum PRL.
– O, znowu ziemniaki z koperkiem – rzuca z takim tonem, jakby ten koperek był trujący.
A potem bierze dokładkę. Zawsze bierze dokładkę. Z taką miną, jakby to był obowiązek wobec starszej pani. I wtedy boli jeszcze bardziej.
Czasem się zastanawiam, czy tylko ja widzę to napięcie między nami. Może Tomek też? Może udaje, że nie widzi, jak jego żona wbija mi szpileczki w każde „dziękuję za obiadek”? A może... może to tylko ja tak czuję? Może jestem przewrażliwiona?
A potem słyszę, jak Karolina, myśląc, że nie słyszę, mówi do Tomka:
– Znów ten sos…
I wtedy wiem, że sobie tego nie wymyśliłam.
To było uszczypliwe
– Mamo, Antek już myje ręce, zaraz siadamy – powiedział Tomek, zdejmując marynarkę.
– Super, wszystko gotowe – odparłam, zerkając jeszcze raz na sos. Pachniał czosnkiem i liściem laurowym. Gęsty, esencjonalny, jak trzeba.
Karolina weszła do kuchni i spojrzała na stół.
– Mmm… mielone. Klasyka – powiedziała z tym swoim półuśmieszkiem. – Mam nadzieję, że masz tabletki, Tomku, bo potem będzie zgaga.
– Karola… – szepnął Tomek, ale ona tylko wzruszyła ramionami.
Udałam, że nie słyszę. Jak zawsze. Przecież nie robię tego pierwszy raz. Wiem, co robię. Ale potem, kiedy usiadła, nałożyła sobie dwa kotlety. I czubatą łyżkę ziemniaków. Polała wszystko sosem. Tego „zlewającego się”.
– Nie musisz jeść, jeśli ci nie smakuje – rzuciłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Karolina podniosła głowę znad talerza.
– Ależ skąd, przecież jest… interesujące – odpowiedziała z nutą ironii.
Tomek westchnął.
– Mamo, nie zaczynaj…
– Ja? Przecież nic nie powiedziałam – odparłam. – Zauważyłam tylko, że ktoś bardzo cierpi, jedząc moje jedzenie. Ale jakoś zjada do końca. I bierze dokładkę.
Karolina spojrzała na Tomka. On spuścił wzrok. A ja poczułam, jak zbiera mi się w gardle gula, której nie potrafię przełknąć. W głowie krążyła tylko jedna myśl: A jednak zjadła dwie dokładki. To po co te złośliwości?
Pogadałam z synem
Po obiedzie Karolina zajęła się Antkiem w salonie. Zasiedli razem przy puzzlach, jakby nic się nie stało. Ale ja nie mogłam tego tak zostawić. Przecież nie wytrzymałabym do następnej soboty z tym ciężarem na piersi. Złapałam Tomka przy zlewie. Mył talerze, jak zawsze, żeby odciążyć Karolinę.
– Tomek… – zaczęłam cicho. – Mogę cię o coś zapytać?
Otarł ręce o ścierkę. Już wiedział, że nie będzie to rozmowa o pogodzie.
– Jasne, mamo.
– Bądź ze mną szczery. Czy ona mnie nie lubi?
Zamilkł. Wzrok utkwił gdzieś w kubku do kawy. Czekałam. W końcu wzruszył ramionami.
– Mamo… po prostu… jesteście różne.
– To znaczy, że gotuję okropnie?
Cisza. I to milczenie bolało bardziej niż słowa. Patrzyłam na syna i czułam, jak pod powiekami zbiera się wilgoć.
– Myślałam, że serce w tym wszystkim wystarczy – wyszeptałam.
– Karolina czasem mówi, że nie potrafisz – zaczął, ale ja już nie słuchałam.
Wiedziałam.
Było mi przykro
Chciałam tylko wystawić worek z obierkami do śmietnika. Tyle. Ale kiedy otworzyłam drzwi na ganek, usłyszałam ich głosy. Stali przy samochodzie. Myśleli, że jestem w kuchni. I że nie słyszę.
– Karola, przecież ona się stara – powiedział Tomek.
– Staraniem się nie da się przykryć tego, że ona robi wszystko po swojemu. Nawet jak proszę, żeby nie gotowała tak tłusto, to i tak mam rosołek z warstwą oleju grubości palca i kotleta, który ocieka smalcem.
– Ale... zjadłaś dokładkę.
– No właśnie. Zjadłam, bo patrzyła na mnie jak piesek ze schroniska. Co miałam zrobić? Wypluć przy stole?
Zrobiło mi się słabo. Serce w gardle, obierki na wycieraczce. A oni mówili dalej.
– Mama cię naprawdę kocha – powiedział Tomek. – Po swojemu, ale kocha.
– Ja wiem. Ale czy to oznacza, że muszę udawać? Mam żyć w wiecznym teatrze, gdzie gram wdzięczną synową, a ona reżyseruje?
Nie mogłam już tego słuchać. Nie mogłam już dłużej stać z tyłu. Otworzyłam drzwi szerzej.
– Nie trzeba udawać, Karolino. Wszystko słyszałam.
Zamarli. Karolina pobladła. Tomek spojrzał na mnie z przerażeniem. Ja za to czułam w sobie pustkę.
– Przepraszam, mamo… – szepnął.
Ale to słowo niczego już nie sklejało.
Wszystko jasne
Nie chciałam robić scen. Chciałam tylko wyrzucić obierki. Ale kiedy wrócili do domu, nie mogłam już udawać, że nic się nie stało. Karolina spojrzała na mnie ostrożnie, jakby sprawdzała, czy bomba już wybuchła. A ja... ja tylko siedziałam przy stole. Patrzyłam na puste talerze.
– Barbara, ja… ja nie chciałam cię zranić – zaczęła cicho.
– Ale się udało – przerwałam jej, spokojnie, aż zaskoczyło mnie to, jak bardzo spokojnie.
– Ja tylko... czasem się duszę. Czuję, że próbujesz zatrzymać nas na siłę, tymi niedobrymi obiadkami, deserami, słoikami do bagażnika...
– Bo chcę, żebyście wracali. Chcę mieć dla kogo gotować – odpowiedziałam. – Ale nie będę już zatrzymywać nikogo kotletem.
Tomek wszedł do kuchni, cały blady.
– Mamo, nie musimy tak kończyć…
– Tomek – spojrzałam mu w oczy – od teraz nie będzie żadnych obiadków. Nie będę was zatrzymywać, ani tłamsić. Nie chcę litości przy stole.
Wtedy Antek wbiegł do kuchni z uśmiechem, trzymając kawałek układanki.
– Babciu, czemu płaczesz?
I w tej jednej chwili pękłam. Zaczęłam szlochać, zakrywając twarz dłońmi. Nie miałam siły już nic mówić. A Karolina? Stała w miejscu. Może chciała podejść. Ale nie podeszła. I może właśnie to bolało najbardziej.
Poczułam się samotna
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, zapadła cisza tak gęsta, że aż bolało w uszach. Usiadłam na wersalce. Z kuchni wciąż dochodził zapach sosu – tego niedobrego. Chciałam wstać, otworzyć okno, wypuścić ten zapach, ale nie mogłam się ruszyć.
Siedziałam tak chyba z godzinę. Może dwie. Aż w końcu wstałam i zaczęłam sprzątać. Najpierw dokładnie, jak zawsze. Ale potem… potem już tylko mechanicznie. Talerz. Łyżka. Kubek po kompocie. Resztki do śmieci. Jakby to wszystko było niczyje. Jakbym już nie była czyjąś mamą. Nie czyjąś babcią. Tylko kobietą, która przegrała bitwę o dom.
Zasłoniłam zasłony. Potem zrobiłam sobie herbatę. Czarną. Bez cukru. Usiadłam przy stole. Sama. Patrzyłam na pusty stół. Na krzesło, na którym siedział Antek. I poczułam, że już nigdy nie będzie jak dawniej.
Barbara, 64 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ojciec uważał, że kto ma długi, ten powinien się wstydzić. Wściekł się, gdy wzięłam kredyt na mieszkanie”
- „Dla kasy wyjechałam na rok za granicę. Po powrocie pocałowałam klamkę, bo mąż zdążył się odkochać”
- „Byłam pewna, że przyszła teściowa chce mi pomóc z weselem. Zamarłam, gdy odkryłam, co planuje za moimi plecami”

