Reklama

W tym roku pojechaliśmy do mojego syna Marka i jego żony Kasi na święta. I tak jak w zeszłym – udawałam, że się cieszę. Zapakowałam pierogi do plastikowego pojemnika, kupiłam wnukom prezenty, chociaż nie miałam pojęcia, czy dobrze trafiłam. Kiedyś łatwiej było zrozumieć, co dzieci lubią, co je cieszy, teraz wszystko wydaje się coraz bardziej skomplikowane.

Kocham święta

Zawsze lubiłam święta. Nawet nie chodzi o same potrawy, choinkę, porządki, ale o to, że wszyscy siadamy do jednego stołu. Czuje się, że dom żyje. Od rana pachnie grzybami i kapustą, jest gwarno i wesoło, swojsko. Ale dziś, po latach, wszystko jest inaczej. Cicho, schludnie i jakoś tak chłodno.

Wiem, że moja synowa się stara. Ma swój pomysł na wszystko – na dom, na wychowanie dzieci, na jedzenie. Nie chcę się wtrącać, bo to ich życie, ale czasem trudno mi zrozumieć, dlaczego wszystko musi być takie nowoczesne i tak bardzo inne od tego, co znam. Zamiast się cieszyć, czuję, że ciągle muszę uważać, żeby nie powiedzieć jakiejś niezręczności, żeby kogoś nie urazić, nie przesadzić z krytyką.

W tym roku na wigilijnym stole u mojej synowej wcale nie królowały pierogi, tylko sałatka jarzynowa. Nie wyglądała źle, trzeba przyznać. Marchewka, groszek, ziemniaki. Wzięłam łyżkę i nałożyłam sobie trochę. Przeżułam kęs i od razu poczułam, że coś mi nie pasuje.

– To jakiś nowy majonez? – zapytałam głośno. – Bo chyba nie ten, co zawsze?

Coś było nie tak

Synowa spojrzała na mnie uważnie:

– Wegański, mamo. Bez jajek. Wiesz, nie wszyscy jedzą jajka.

Próbowałam się powstrzymać od krytyki, ale słowa wypłynęły mi z ust, zanim zdążyłam się nad nimi zastanowić.

– Ale dlaczego nie można było zrobić normalnej sałatki?

– To jest normalna sałatka, tylko z wegańskim majonezem.

– To nie jest majonez, to jakaś pasta. Nie będę tego jadła.

Zapadła cisza. Dzieci dalej szeleściły papierkami od czekoladek, nieświadome napięcia. Mój syn Marek spojrzał w talerz, synowa wzięła głębszy oddech, jakby chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Wstała, zabrała miskę z sałatką i wyniosła ją do kuchni. Nic nie powiedziała, tylko zamknęła drzwi.

Odsunęłam swój talerz i spojrzałam w okno. Światła choinki odbijały się w szybie. Może przesadziłam z krytyką, ale kto jak nie ja ma bronić tradycji? Czułam się, jakbym siedziała przy stole z ludźmi, których nie znam albo jakbym przyszła w nieodpowiednim ubraniu na święta. Chciałam coś powiedzieć, żeby tylko przełamać tę niezręczną ciszę.

– Ładną mieliście dzisiaj pogodę, prawda? – rzuciłam w przestrzeń.

Było mi głupio

Nikt nie odpowiedział. Zawstydzona poprawiłam serwetkę i zerknęłam na wnuki, ale one były zajęte sobą. Spróbowałam jeszcze raz.

– A choinkę kiedy ubieraliście?

Starszy wnuk Leon wzruszył ramionami. Synowa nie podniosła wzroku. Czułam się, jak intruz. Mój własny syn siedział trzy krzesła dalej, a miałam wrażenie, że dzieli nas mur. Nachyliłam się trochę w jego stronę.

– Może niepotrzebnie powiedziałam to o tej sałatce…

Spojrzał na mnie.

– Może – odparł i zamilkł.

Przypomniałam sobie swoje pierwsze święta u teściów. Byłam młoda, niepewna, wszystkiego się bałam. Zrobiłam kompot z suszu według przepisu teściowej, choć sam zapach mi nawet nie odpowiadał. Pokroiłam warzywa tak, jak ona chciała, i nie mówiłam ani słowa, gdy poprawiała mój makowiec, choć się starałam. Wtedy wszystko znosiło się dla rodziny. Czasem zaciskałam zęby, ale wiedziałam, że tak trzeba.

Miała swoją rację

Może właśnie wtedy zaczęłam wierzyć, że tradycja to coś, czego się nie rusza. I może dlatego teraz tak bardzo się burzę, kiedy ktoś próbuje coś zmieniać, nawet jeśli to tylko majonez. Ale też może nie o majonez chodzi, ale o lęk, że wszystko, co moje, co znane, się kończy. Zostaje coraz mniej rzeczy, na których mogę się oprzeć i tracę wpływ na coś, co jeszcze niedawno wydawało się moje.

Zamknęłam oczy i pomyślałam o mojej synowej bez żalu czy pretensji. Myślałam o tym, że nie chcę z nią rywalizować, ale czasem czuję się samotna, kiedy widzę, jak Marek patrzy na nią. Tęsknię za świętami, które rozumiem, bo nie wiem, jak być częścią tych nowych. Rano obudziłam się wcześniej niż wszyscy. Z kuchni nie dochodziły żadne dźwięki, w dużym pokoju choinka mrugała kolorowymi światełkami. Przez chwilę patrzyłam na nią, wsłuchując się w ciszę. Potem poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę.

Miałam wyrzuty sumienia

Synowa już tam była, robiła sobie kawę. Spojrzała na mnie, nie uśmiechnęła się, ale też nie odwróciła wzroku.

– Twoja sałatka nie była taka zła – powiedziałam.

Zaskoczyło ją to. Popatrzyła na mnie z lekkim zdumieniem. Usiadłam przy stole, ona nalała sobie kawy i usiadła naprzeciwko.

– Czasem trudno mi się odnaleźć – przyznałam. – Wszystko się zmienia. I wiem, że to normalne, ale dla mnie to nie jest proste.

– Mnie też nie jest łatwo – odparła. – Staram się pogodzić wszystkich, ale nie da się zrobić tego tak, jak bym chciała.

Nie było to ciepłe pojednanie, żadne wzruszające objęcia, żadna łzawa scena, ale może to wystarczy na początek. Nie czuję się całkiem pogodzona z tym, co się dzieje. Nadal wiele rzeczy mnie uwiera, nie wszystko rozumiem, nie wszystko akceptuję. Zrozumiałam jednak, że można zrobić krok do przodu, nawet jeśli nie ma się już tej samej pewności, co dawniej. Może to już nie są moje święta, ale są ich – i chyba o to chodzi.

Wanda, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama