Reklama

Mam na imię Halina, mam 67 lat. Od kiedy zmarł mój Władek, a dzieci rozjechały się po świecie, święta mają zupełnie inny smak. Inny, choć niby ten sam. Barszcz zawsze z uszkami, karp dalej ma ości, a sernik... no właśnie. Sernik też jest, ale dziś już nie mój, tylko Justyny – mojej synowej. Siedzę sobie teraz przy stole w ich eleganckim mieszkaniu, które aż pachnie świeżością i jakimiś drogimi świątecznymi świecami. Na stole wszystko jak z katalogu. Białe talerze, serwetki w kształcie w choinki, złote podtalerze. A na środku stoi on – sernik.

Czułam, że coś jest nie tak

– Mamo, spróbuj, upiekłam sama – mówi Justyna z tym swoim sztucznym uśmiechem, który zawsze każe mi się zastanawiać, co ona naprawdę myśli.

Biorę kawałek. Kremowy, idealnie równy, bez jednej grudki, z lekko przypieczonym wierzchem i kruchym spodem. Biorę do ust, przełykam i... już wiem. Ten smak, znam go. To nie jest domowy wypiek. To sernik z cukierni, tej na rogu, gdzie z Władkiem zawsze braliśmy kawałek na pół, wracając z cmentarza. Zawsze był idealny. Nie mówię jednak nic. Tylko się uśmiecham.

– Pycha – rzucam cicho i sięgam po kompot z suszu. Nie warto robić afery. Jeszcze nie dziś.

Telefon dzwoni. To Zofia, moja sąsiadka.

– No i jak tam twoja królowa świąt? – pyta od razu.

– Przyniosła sernik, mówi, że sama piekła – szepczę, patrząc kątem oka na Justynę, która właśnie tłumaczy Tomkowi, gdzie mają postawić pierniczki na paterze.

– Hah! Ona? Halina, błagam cię. Ta kobieta nawet czajnika nie umie dobrze odkamienić, a ty mi tu o serniku opowiadasz. Sama robiła... pewnie paznokcie, nie ciasto – prychnęła Zofia.

Rozłączam się, zerkam znów na Justynę. Idealna fryzura, idealny makijaż, nawet ta sukienka, czerwono-złota, jak z reklamy świątecznej – leży jakby szyta na miarę. Ale ja wiem, że coś tu nie gra. Nie tylko z sernikiem. Cisza przed burzą jest najgorsza. A ja czuję, że te święta będą miały więcej warstw niż ten sernik. I żadna nie będzie słodka.

Nie dogadywałam się z synową

– No i jak wam się podoba choinka? – zapytała Justyna, jakby właśnie wróciła z misji dyplomatycznej i oczekiwała owacji.

Spojrzałam na to świecące drzewko. Złote bombki, plastikowe szyszki, światełka w kształcie reniferów. Wszystko takie… pozbawione duszy. Jak z katalogu. Ani jednej własnoręcznie robionej ozdoby, żadnego pierniczka, żadnego aniołka z waty.

Inaczej niż u nas – powiedziałam cicho, nie mogąc się powstrzymać. – My zawsze z Władkiem zawieszaliśmy aniołki z bibuły. Tomek też robił.

Justyna uśmiechnęła się przez zęby.

– No cóż… Czasy się zmieniają. Teraz stawia się na estetykę.

– Estetyka estetyką, ale... trochę serca nie zaszkodzi – powiedziałam, patrząc na sztuczne drzewko.

I wtedy się zaczęło.

– Naprawdę, mamo, nie każdy lubi śmieci na choince – wypaliła, poprawiając bombkę. – Niektórzy wolą styl skandynawski, nie PRL.

Tomek chrząknął. Spojrzał na mnie, potem na nią. I nic. Zero reakcji. A przecież wiedział, że mnie zabolało.

– Idę po pierogi – powiedziałam tylko i wyszłam do kuchni, zanim zdołałam się rozpłakać.

Z kuchni słyszałam ich śmiechy. A potem, jak Justyna mówi półgłosem:

– Jakbyśmy mieli muzeum, nie mieszkanie. Tyle lat, a ona dalej w latach osiemdziesiątych.

Zamknęłam oczy. Wtedy pomyślałam sobie: może i żyję w przeszłości, ale przynajmniej wiem, co jest prawdziwe. Ten ich świat, te ich święta – to tylko teatr, a ja jestem w nim niemile widzianą statystką. Ale jeszcze nie schodzę ze sceny.

Ona coś ukrywała

Telefon zadzwonił tuż po dziewiątej. Znałam ten dźwięk – tylko Kasia miała taki dzwonek.

– Mamusiu, wszystkiego najlepszego z okazji świąt! – powiedziała z tą swoją czułą nutą, której tak mi brakowało. – Jak tam u Tomka?

Zamknęłam drzwi do pokoju, żeby nikt nie słyszał. Usiadłam na fotelu, przysunęłam telefon do ucha.

– Ślicznie. Tak... perfekcyjnie. Jak w filmie – powiedziałam, starając się nie brzmieć złośliwie.

Znowu cię doprowadza do szału? – westchnęła Kasia.

– Nie, tym razem nie, ale przyniosła sernik i twierdzi, że upiekła go sama. Kasieńko, ja ten smak znam. To z tej cukierni na rogu.

Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem...

– Myślisz, że tylko z ciastem kłamie?

– Co masz na myśli?

– Nie wiem, może przesadzam, ale rozmawiałam ostatnio z Tomkiem. Mówił, że Justyna robi wiele rzeczy tak trochę… „na pokaz”. I że on się w tym gubi.

– Ale mówił ci coś więcej?

– Mamo, uważaj na nią. Tomek cię kocha, ale Justyna… ona coś kombinuje. Zawsze coś ukrywała.

Usłyszałam kroki na korytarzu, więc szybko się pożegnałam. Wróciłam do salonu, gdzie Justyna właśnie poprawiała wstążkę na choince.

– Rozmawiałaś z Kasią? – zapytała, nie odwracając się.

– Tak. Przesyła pozdrowienia.

– Szkoda, że nie mogła przyjechać. Ale przynajmniej nie będzie oceniać każdego pieroga, jak w zeszłym roku.

Uśmiechnęła się pod nosem. A ja? Ja się tylko zastanawiałam, co jeszcze – oprócz sernika – jest w tych świętach tylko na niby.

Przejrzałam ją

Stałam przy zlewie, myjąc naczynia po śniadaniu. W salonie Justyna śmiała się z Tomkiem, a mały Staś bawił się autkiem, które warczało co dwie sekundy. Święta. Ciepło, rodzinnie, sielsko. Tyle że w środku czułam niepokój. Taki, który nie pozwala odetchnąć. Od rana widziałam, że Justyna chodzi jak na szpilkach. Uśmiecha się sztucznie, poprawia wszystko po kilka razy, zerka na telefon.

Nagle usłyszałam głos. Nie od razu zrozumiałam słowa, bo był przytłumiony. Dochodził z przedpokoju. Przestałam myć, wyłączyłam wodę. Wysunęłam się z kuchni na palcach. Drzwi do przedpokoju były uchylone. I wtedy usłyszałam ją wyraźnie.

Nie dzwoń teraz. Mówiłam ci, że teściowa jest u nas. I Tomek, i mały. Nie chcę, żeby ktoś coś usłyszał.

Krótka pauza. Jakby słuchała odpowiedzi.

– Wiem, co obiecałam, ale to Wigilia, nie rozumiesz. Mam rodzinę. Nie mogę tak po prostu wyjść.

Zacisnęłam dłoń na framudze. Serce zaczęło mi walić.

– Nie, nie przyjeżdżaj, zwariowałeś?! Tomek jest w domu. Co mam mu powiedzieć, że to kolega z pracy przyszedł?

Znów cisza. Słyszałam tylko jej przyspieszony oddech.

– Przestań. Ja nie jestem wolna i dobrze o tym wiesz. Nie tak się umawialiśmy. Jak nie przestaniesz, to wszystko się wyda.

Przez chwilę stałam jak przybita. To nie była rozmowa o prezentach ani o pracy. Tam było zakazanego, coś, czego nie miałam prawa usłyszeć. Zrobiłam krok w tył i wtedy deska pod moją stopą skrzypnęła. Justyna odwróciła się gwałtownie. Zobaczyła mnie i zesztywniała, jak ktoś złapany na gorącym uczynku.

Z kim rozmawiałaś? – Zapytałam cicho.

Jej twarz była blada, ale usta natychmiast ułożyły się w tę jej maskę.

– Z Magdą z pracy. Przesadza ze wszystkim. Chciała się wygadać, że pokłóciła się z facetem. Wiesz, jak to jest. Ludzie robią dramaty o byle co.

Mówiła szybko. Za szybko.

Usłyszałam twoje słowa – powiedziałam spokojnie. – Nie brzmiało to jak rozmowa o koleżance.

– Mamo, naprawdę. Są święta. Ja tylko próbuję mieć chwilę spokoju.

Przeszła obok mnie i poszła do salonu, z telefonem w dłoni. A ja zostałam w korytarzu z tym zdaniem, które brzmiało w mojej głowie jak dzwon: „Ja nie jestem wolna”. I nagle zrozumiałam, skąd ten sernik z cukierni, skąd ta choinka jak z wystawy. Skąd to ciągłe granie. Ona coś ukrywała. Nie przed światem, przed własnym mężem.

Prawda wyszła na jaw

Wigilia zaczęła się jak zawsze. Tomek podawał potrawy, Justyna poprawiała obrus, Staś śmiał się, że karp ma ości jak miecze. Wszyscy mówili głośniej niż zwykle, jakby hałas miał przykryć rysy na tym idealnym obrazku. Siedziałam i patrzyłam na Justynę. Na jej ręce, które co chwilę drżały, kiedy na stole wibrował telefon. Na jej oczy, które uciekały, gdy Tomek coś do niej mówił. Kiedy Staś poszedł do pokoju po klocki, Tomek wstał po barszcz. Zostałyśmy na moment same przy stole.

– Masz dziś sporo telefonów jak na wieczór wigilijny – rzuciłam spokojnie.

Justyna uniosła wzrok.

– Praca. Ludzie nie umieją się odczepić.

– A może dzwoni ktoś, kto nie powinien.

Znieruchomiała, uśmiech jej zgasł.

– O czym mówisz?

– Dość już usłyszałam. Wiem, że to nie była koleżanka.

Zacisnęła palce na serwetce.

– Mama mnie podsłuchuje?

– Nie podsłuchuję. Po prostu usłyszałam. I nie chcę, żeby ten dom opierał się na kłamstwie.

Przez chwilę myślałam, że się rozpłacze. Ale ona tylko wyprostowała plecy.

– Mama o niczym nie wie – powiedziała twardo. – Proszę nie mieszać się w nasze sprawy.

W tym momencie do salonu wrócił Tomek z miską barszczu.

– O czym wy tak zawzięcie dyskutujecie? – Zapytał, nalewając mi do talerza.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo telefon Justyny znów zawibrował. Tym razem ekran świecił się tak jasno, że Tomek też to zauważył.

– Kto dzwoni o takiej porze? – Rzucił z irytacją. – Wyłącz to w końcu.

Justyna sięgnęła po aparat odruchowo.

– To nic ważnego.

Tomek spojrzał na wyświetlacz. Widziałam, jak jego twarz najpierw się napina, a potem blednie.

– „Marek” – przeczytał na głos. – Kto to jest?

Justyna zamarła. Próbowała odebrać telefon, ale Tomek był szybszy. Zabrał jej go z ręki.

– Tomek, oddaj.

– Nie. Powiedz mi, kto to jest. Teraz.

Telefon nie przestawał dzwonić. Tomek patrzył na nią tak, jakby pierwszy raz widział jej twarz.

– To z pracy. Mówiłam.

– Z pracy, o dziewiątej wieczorem w Wigilię. I jeszcze pisze ci wiadomości, kiedy śpimy. Widziałem wczoraj. Myślisz, że jestem ślepy?

Justyna otworzyła usta, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Tomek odblokował telefon. Nie wiem, jak to zrobił, może znał jej kod, może po prostu trafił. W każdym razie zobaczyłam, jak przewija ekran. Jak zastygają mu ręce.

Nie da się tego naprawić

Co to ma być? – Wyszeptał.

Ja nie widziałam treści, ale nie musiałam. Z tego, jak na nią spojrzał, było jasne, że zobaczył więcej, niż chciał.

– Tomek, ja…

– Przestań. – Głos mu się złamał, ale spojrzenie miał ostre. – Od kiedy?

Justyna zaczęła płakać. Po raz pierwszy tego dnia była bez maski i bez pozy.

– Nie planowałam tego. To się po prostu stało. Było mi źle, chciałam, żeby wszystko było idealnie. Pogubiłam się w tym.

– A ja? – Tomek usiadł ciężko na krześle. – Ja byłem obok. W tym samym domu.

Staś wybiegł z pokoju z klockami w rękach.

– Tata, zobacz, zbudowałem most.

Tomek spojrzał na niego, potem na Justynę, potem na mnie. I nagle miał w oczach taki ból, że nie dało się na to patrzeć.

– Staś, idź się pobawić w pokoju – powiedział cicho. – Tata zaraz przyjdzie.

Mały wyszedł, nie rozumiejąc nic. Justyna wyciągnęła rękę do Tomka.

– Proszę cię.

On cofnął się jak przed ogniem.

Nie dotykaj mnie.

Wstał, odłożył telefon na stół, jak dowód rzeczowy.

– Wychodzę na chwilę – powiedział. – Muszę… nie wiem. Muszę się przewietrzyć.

Wyszedł do przedpokoju i zamknął drzwi. Justyna została przy stole, łkając cicho, z twarzą schowaną w dłoniach. A ja siedziałam obok niej i czułam, że właśnie pękło coś, czego nie da się naprawić.

Od prawdy nie da się uciec

Tomek wrócił po dłuższej chwili. Nie płakał. Tylko wyglądał tak, jakby ten wieczór dodał mu parę lat. Usiadł naprzeciwko mnie. Justyna nie wyszła z sypialni. Słyszałam tylko, jak coś tam przesuwa, jak chodzi w kółko. Na stole wciąż stały talerze, ale nikt już nie jadł. Barszcz wystygł, kompot był nietknięty. Nawet świece wyglądały, jakby paliły się z obowiązku.

– Mamo – powiedział Tomek cicho. – Ty wiedziałaś.

– Rano usłyszałam rozmowę w przedpokoju. Nie chciałam robić sceny przy Stasiu. Myślałam, że mi nie uwierzysz.

Patrzył w blat stołu.

– Wszystko miało być idealne. Choinka jak z obrazka, sernik jak z katalogu, święta jak z reklamy. A ja byłem dumny, że nam wychodzi. Że jesteśmy tacy porządni. A tu się okazuje, że to była wydmuszka.

Nie mówiłam nic. Bo on mówił to, co i tak wisiało w powietrzu od dawna.

– Najgorsze jest to, że ja nawet nie wiem, kiedy ona przestała być ze mną – dodał po chwili. – I kiedy ja przestałem to widzieć.

– Może wszyscy trochę udawaliście – powiedziałam ostrożnie. – Żeby było ładnie, żeby nie bolało. Tylko że to zawsze w końcu pęka.

Tomek skinął głową.

– Staś nie może za to zapłacić – wyszeptał.

– Nie zapłaci – odpowiedziałam. – Bo ty jesteś jego ojcem. I będziesz, niezależnie od tego, co zrobicie z waszym małżeństwem.

Długo siedzieliśmy w ciszy. W końcu Tomek podniósł wzrok na sernik.

Wszystko było kłamstwem, nawet to głupie ciasto.

– Ten sernik był tylko znakiem – powiedziałam. – Jak ktoś nie umie być prawdziwy w małych rzeczach, to nie umie też w dużych.

Tomek zamknął oczy na moment. Jakby próbował w głowie poukładać całe swoje życie na nowo.

– Ja nie chcę już świąt na pokaz – powiedział wreszcie. – I nie chcę domu z plastiku. Wolałbym brzydką prawdę niż kolejną ładną scenę.

W sypialni coś skrzypnęło. Drzwi się uchyliły, ale Justyna nie wyszła. Może nie miała siły. Może bała się tego, co usłyszy. A ja pomyślałam, że te święta były jak ten sernik z cukierni. Perfekcyjne z wierzchu, tylko że w środku miały pustkę, której nie dało się już zagłuszyć ani kolędami, ani udawanym uśmiechem. I że od prawdy nie da się uciec, nawet w Wigilię.

Halina, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama