„Synowa chce dać wnukowi imię jak z kiepskiej telenoweli. Nie pozwolę, żeby swoim kaprysem złamała dziecku całe życie”
„Wiktoria zamarła, a potem jej twarz zrobiła się czerwona. Wzięła kocyk do rąk i rzuciła go z powrotem na kanapę.
– To jest jakiś żart? – zapytała ostro. – Jak pani śmie? Przecież mówiłam, że dziecko będzie nazywać się Brajan!”

- Redakcja
Zawsze wiedziałam, co jest w życiu ważne. Rodzina, tradycja, szacunek dla starszych – tego mnie uczono, tym żyłam. Chciałam przekazać to dalej, mojemu synowi, jego żonie, a przede wszystkim moim wnukom. Marek był moim oczkiem w głowie. Wychowałam go na porządnego chłopaka – pracowitego, odpowiedzialnego. A kiedy poznał Wiktorię… cóż, nie od razu byłam zachwycona. Widziałam, że to dziewczyna z innego świata – nowoczesna, pewna siebie, trochę za bardzo patrząca na modę i nowinki z internetu. Ale starałam się ją zaakceptować.
Kiedy młodzi zaczęli myśleć o swoim mieszkaniu, nie zawahałam się ani chwili. Pożyczyłam im pieniądze, żeby mogli kupić swoje cztery kąty. Uważałam, że to moja powinność jako matki. Chciałam im pomóc, żeby nie musieli się tułać po wynajmowanych pokojach, żeby mieli spokój i mogli skupić się na budowaniu życia. I szczerze – uważałam, że skoro dałam im tę pomoc, to mam prawo do pewnego głosu w rodzinnych sprawach.
Szczególnie w tak ważnej kwestii, jak imię dla mojego pierwszego wnuka. O tym, jak bardzo chciałam, żeby nosił imię po moim ojcu – Zdzisławie – wspominałam od dawna. Dla mnie to było oczywiste – Zdzisław to imię z godnością, z historią, z charakterem. W naszej rodzinie zawsze imiona coś znaczyły. Ojciec był prawdziwym mężczyzną – silnym, pracowitym, z zasadami. Imię to dziedzictwo, to łącznik między pokoleniami.
Skontrowała mnie
Podczas rodzinnego obiadu panowała napięta atmosfera, chociaż wszyscy starali się uśmiechać.
– Marek, mówiłeś już w pracy, że nazwiesz syna Zdzisław, prawda? – spytałam syna.
Marek spuścił wzrok, a Wiktoria spojrzała na mnie jak na wariatkę.
– Nazywać syna Zdzisław? – zaśmiała się krótko, jakby to była najgłupsza rzecz, jaką mogła usłyszeć. – Przecież to imię dla starego człowieka, nie dla dziecka.
Zaparło mi dech. Spojrzałam na nią, starając się nie podnieść głosu, ale czułam, jak rośnie we mnie gniew.
– Dla starego człowieka? Mój ojciec był Zdzisław. Człowiek z zasadami, szanowany w całej okolicy. I co, chcesz powiedzieć, że jego imię nie nadaje się dla twojego syna?
Marek siedział cicho, jakby w ogóle go to nie obchodziło. Łyżką przesuwał makaron w talerzu, unikał mojego wzroku.
– Pani Barbaro, ja rozumiem, że ma pani sentyment, ale to jest moje dziecko, rozumie pani? To ja rodzę, to ja je będę wychowywać. I nie zamierzam nadawać mu imienia, z którym będzie się męczył całe życie – powiedziała Wiktoria z zimnym spokojem.
Zrobiło mi się słabo
Poczułam, jakby moje lata wychowywania Marka, całe te starania, żeby miał dom, rodzinę, wszystko na wyciągnięcie ręki – nagle przestały się liczyć.
– Skoro pomogłam wam z mieszkaniem, to chyba mam prawo powiedzieć coś o moim własnym wnuku, prawda? – powiedziałam, starając się utrzymać równy głos, chociaż serce biło mi jak oszalałe. – To chyba normalne, że chcę, żeby w naszej rodzinie była tradycja, a nie jakieś… cudactwa.
Wiktoria rzuciła mi ostre spojrzenie i odłożyła łyżkę na talerz.
– Nie będzie mi pani życia układać! Dziękujemy za pomoc, ale to nie daje pani prawa do rządzenia w naszym domu.
Marek milczał. Patrzyłam na niego, czekając, że coś powie, że stanie w mojej obronie, że zrozumie, jak ważne jest to, o co walczę. Ale on tylko siedział, głowa nisko, jakby chciał zniknąć.
– To ja was ustawiłam, a teraz nawet imienia dla wnuka nie mogę wybrać? – powiedziałam, a głos mi zadrżał.
Nikt się nie odezwał
Siedziałam z nimi przy tym stole, a czułam się jak ktoś obcy. Jakby to nie była moja rodzina, tylko obcy ludzie, którzy patrzą na mnie z pogardą. Próbowałam zrozumieć, jak to możliwe, że mój syn, mój Marek, tak po prostu siedzi i nie mówi ani słowa.
Tydzień później zaprosiłam ich znowu. Chciałam spróbować naprawić sytuację, pokazać, że zależy mi na zgodzie. Upiekłam szarlotkę według przepisu mojej mamy, przygotowałam rosół, a dla wnuka przyniosłam specjalny prezent – kocyk z wyhaftowanym imieniem Zdzisław. Siedziałam w fotelu, czekając, aż przyjdą. Miałam nadzieję, że jak Wiktoria zobaczy prezent, zrozumie, że to z serca. Że nie chodzi o żadne narzucanie woli, tylko o rodzinę, o pamięć, o tradycję.
– Zobaczcie, jaki piękny. Wyszyłam imię twojego syna. Zdzisław. Myślałam, że przyda się na spacerach.
Wiktoria zamarła, a potem jej twarz zrobiła się czerwona. Wzięła kocyk do rąk, jakby to była jakaś brudna szmata, i rzuciła go z powrotem na kanapę.
– To jest jakiś żart? – zapytała ostro. – Jak pani śmie? Przecież mówiłam, że dziecko będzie nazywać się Brajan!
Serce mi zamarło.
– Taka dziewucha z bloków nigdy nie będzie częścią tej rodziny – powiedziałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
Pokłóciłyśmy się
Słowa wymsknęły się same, a kiedy zobaczyłam minę Wiktorii, zrozumiałam, że jest za późno.
– Słyszałeś to, Marek? – odwróciła się do niego, jej głos drżał ze złości. – Powiedz coś!
Ale mój syn siedział jak posąg, jakby go tam nie było. Wiktoria podniosła torebkę i bez słowa skierowała się do drzwi.
– Nigdy więcej nie postawię nogi w tym domu – powiedziała, zanim wyszła.
Marek spojrzał na mnie, ale nie było w tym spojrzeniu ani złości, ani współczucia. Był pusty.
Przyszedł do mnie kilka dni później. Bez Wiktorii. Wiedziałam, że coś się święci, bo dzwonił wcześniej, prosząc, żebym znalazła dla niego chwilę.
– Mamo, proszę… To trudne. Kocham Wiktorię, ale ty też jesteś dla mnie ważna… Nie wiem, co mam robić.
– Marek, to twoje dziecko – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – To ty musisz podjąć decyzję. Nie pozwól, żeby ona tobą rządziła.
Chciał coś powiedzieć, ale wstrzymałam go gestem ręki.
– Pamiętasz, kto wam pomógł, kiedy nie mieliście gdzie mieszkać? Kto dał wam pieniądze na wkład? Kto był z tobą zawsze, kiedy miałeś gorzej?
Postawiłam na swoim
Marek zacisnął usta, a potem tylko westchnął ciężko.
– Porozmawiam z Wiktorią. Może się zgodzi…
Poczułam ulgę. Wiedziałam, że Marek nie jest pewny siebie, że łatwo mu narzucić cudze zdanie, ale miał jeszcze trochę rozumu, trochę serca. Może nie od razu, ale zrozumie, co jest w życiu ważne.
Na kolejnym obiedzie, kiedy usiedliśmy razem, Marek powiedział cicho:
– Dobrze, mamo. Zrobimy, jak mówiłaś. Będzie Zdzisław Brajan.
Wiktoria patrzyła na niego, jakby go nie poznawała. Milczała, ale po jej twarzy widziałam, że gotuje się w środku. Zaciśnięte usta, wzrok wbity w talerz. Nie powiedziała ani słowa przez cały obiad.
Ja czułam coś dziwnego. Z jednej strony satysfakcję, że tradycja została ocalona. Z drugiej… może trochę smutku. Wiedziałam, że coś w naszej rodzinie się zmieniło na zawsze.
– Nie chcę wojny – powiedziałam spokojnie. – Ale są sprawy, które muszą być zachowane.
Wiktoria uniosła głowę, jej oczy błyszczały gniewem.
– Niech pani sobie myśli, co chce – powiedziała cicho. – Ja i tak wiem swoje.
Marek próbował złagodzić sytuację, prosząc, żebyśmy się skupili na dziecku. Ale wiedziałam, że w tej rodzinie już nigdy nie będzie tak, jak dawniej.
Barbara, 67 lat
Czytaj także:
- „Teściowa wyznała mi miłość. Myślałem, że to żart, aż spróbowała mnie pocałować. Potem było tylko gorzej”
- „Teściowa obraża się na mnie, gdy nie pytam jej o zdanie. Wścieka się nawet przy wyborze firanek i ciągle się panoszy”
- „Nasz urlop miał być jak z filmu, a okazał się jak z koszmaru. Zostaliśmy z pustym portfelem i poczuciem porażki”

