„Syn zrobił ze mnie darmową opiekunkę do dzieci. Gdy poprosiłam o parę groszy i odrobinę szacunku, wypiął się na mnie”
„Mój dom stał się drugim przedszkolem, bez zapłaty, bez wdzięczności. Kocham wnuki, ale jestem też tylko człowiekiem. Gdy po wielu miesiącach zebrałam się na odwagę i zaproponowałam, żeby syn wypłacał mi wynagrodzenie, nie spodziewałam się, że ta rozmowa zakończy nasz kontakt”.

- Redakcja
Bycie babcią to wielka radość, ale i odpowiedzialność. Kiedy mój syn zostawił mi dzieci „na chwilę”, nie przypuszczałam, że ta chwila zamieni się w codzienność. Poranki zaczynały się od płaczu, popołudnia od układania klocków, a wieczory od opowieści na dobranoc. Mój dom stał się drugim przedszkolem, bez zapłaty, bez wdzięczności. Kocham wnuki, ale jestem też tylko człowiekiem. Gdy po wielu miesiącach zebrałam się na odwagę i zaproponowałam, żeby syn wypłacał mi wynagrodzenie, nie spodziewałam się, że ta rozmowa zakończy nasz kontakt.
Byłam tym zmęczona
Każdy dzień zaczynał się podobnie. Punkt siódma – dzwonek do drzwi. Zanim zdążyłam podejść, już słyszałam śmiech wnuków na klatce schodowej. Syn wbiegał do mieszkania jak do siebie, w jednej ręce trzymając plecak starszego, w drugiej misia młodszej. Pocałunek w policzek, krótkie „dzięki, mamo” i już go nie było.
– Uważajcie na babcię, nie szalejcie za bardzo! – rzucał jeszcze w biegu, zamykając za sobą drzwi.
W przedpokoju zostawały dwa małe buty, jedna rękawiczka i chaos. A ja, w piżamie, z kubkiem zimnej kawy w dłoni, już wiedziałam, że czeka mnie kolejny długi dzień.
Zosia od razu biegła do kredensu po kredki. Krzyś włączał telewizor i zaczynał negocjacje o bajki. Mój salon zamieniał się w ruinę. Były dni, gdy nie miałam nawet chwili, by usiąść spokojnie na kanapie. Gotowałam, sprzątałam, przewijałam. Czasem pod koniec dnia łapałam się na tym, że nie pamiętam, co jadłam na obiad. Albo czy w ogóle coś jadłam.
Nie narzekałam na głos. Myślałam – pomogę, to przecież moje wnuki. Mój syn ma dużo pracy, jego żona wróciła na etat, trudno. Ale w środku czułam zmęczenie. Nie tylko fizyczne – raczej takie głębokie, osiadające w kościach. Brakowało mi ciszy, rozmowy z kimś dorosłym, zwykłego pytania: „Jak się dziś czujesz, mamo?”
Czułam się wykorzystywana
Na początku to naprawdę miała być tylko „chwila”.
– Mamo, jutro mamy zebranie w firmie, dasz radę z dzieciakami? Tylko do szesnastej – zapytał pewnego dnia, gdy przyszedł po nich wieczorem.
Kiwnęłam głową. Znałam te „chwile”. Jedna przeradzała się w drugą, aż przestałam liczyć. I tak minęły tygodnie. Miesiące. Z pracy do pracy, z przedszkola do babci. A ja... cóż, ja byłam po prostu „babcią na etat”.
Nie protestowałam, kochałam je. Gdy Zosia tuliła się do mnie po drzemce, a Krzyś opowiadał swoje zmyślone historie o smokach i statkach kosmicznych, serce miękło. Ale jednocześnie bolało. Bo zaczęłam czuć się jak pomoc domowa, nie jak matka mojego syna. Nikt nie pytał, czy mam plany. Czy mi to odpowiada. Byłam dostępna, bo tak miało być.
Pamiętam, jak pewnego piątku odebrał dzieci później niż zwykle.
– Byliśmy z Moniką u znajomych, wiesz, tak się złożyło... – mruknął, zdejmując płaszcz.
Spojrzałam na zegarek. Dwudziesta druga.
– Synu, przecież mówiłeś, że odbierzesz ich o siedemnastej – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo.
Wzruszył ramionami.
– No przecież są z tobą, mamo. Bezpieczne.
I wtedy coś mnie tknęło. Już nie chodziło tylko o pomoc. Czułam się wykorzystywana. Jak opiekunka, która nie ma prawa do własnego życia.
Zaczęło mnie to przerastać
Z czasem zaczęłam zauważać, że coraz rzadziej mam chwilę dla siebie. Nawet soboty nie były wyjątkiem. Dzieci wbiegały do mieszkania z entuzjazmem, który kontrastował z moim zmęczeniem. Gotowałam ich ulubioną zupę pomidorową, włączałam te same bajki, znałam już na pamięć wszystkie odcinki. Zosia siadała przy mnie z kredkami, Krzyś zasypywał mnie pytaniami. A ja? Udawałam, że jestem w porządku.
W rzeczywistości tęskniłam. Za spokojnymi porankami przy radiu, za rozmowami z sąsiadką, za samotnymi spacerami do parku. Czułam, że moje życie się skurczyło. I choć miałam wokół siebie te dwa małe promyczki, brakowało mi dorosłości. Równowagi.
– Babciu, a ty miałaś kiedyś przyjaciela w przedszkolu? – zapytała któregoś dnia Zosia, machając kredką.
– Miałam – uśmiechnęłam się, głaszcząc ją po głowie.
Ale głos mi zadrżał. Bo ten przyjaciel, z którym kiedyś śmiałam się do łez, teraz leżał w szpitalu. I nie miałam czasu, by go odwiedzić. Czułam, że to zaczyna mnie przerastać. Coraz trudniej było mi wstawać rano z myślą, że znowu cały dzień spędzę między klockami a kredkami. Nie miałam czasu na lekarza, na książkę, na głupią drzemkę. A kiedy próbowałam o tym wspomnieć synowi, tylko machał ręką.
– Mamo, nie przesadzaj. To tylko dzieci.
Tylko dzieci. A ja byłam już starszą kobietą z bolącymi kolanami i potrzebą oddechu. I wtedy po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać: co by było, gdyby to nie było za darmo?
Nie chodziło mi o pieniądze
Pewnego poniedziałku, gdy dzieci właśnie zasnęły po obiedzie, usiadłam w kuchni z zeszytem i długopisem. Policzę, pomyślałam. Tylko dla siebie, z ciekawości. Ile to dni w miesiącu? Ile godzin dziennie? Ile by mi się należało, gdybym była nianią? Gdy wieczorem przyszedł syn, długo się zbierałam. Serce waliło mi jak przed egzaminem. Wiedziałam, że muszę to powiedzieć, bo inaczej zwariuję. Gdy już zapinał kurtkę Krzysiowi, odchrząknęłam.
– Słuchaj... chciałam z tobą porozmawiać.
Spojrzał na mnie zaskoczony, ale nie przerwał.
– Wiesz, zajmuję się nimi codziennie, właściwie na pełny etat. Nie mam nic przeciwko, naprawdę, ale... może moglibyśmy to jakoś uregulować? Chodzi mi o drobną opłatę. Tylko symbolicznie. Na rachunki, na leki. Po prostu... jako wyraz szacunku.
Cisza. Patrzył na mnie, jakby nie rozumiał słów.
– Ty chyba żartujesz, mamo. Chcesz pieniądze za opiekę nad własnymi wnukami?
Poczułam, że robi mi się gorąco. Miałam przygotowaną odpowiedź, ale słowa uwięzły mi w gardle.
– Nie o to chodzi, synu. To nie kwestia pieniędzy. Chciałam tylko, żebyś zobaczył, ile to wszystko kosztuje. I mnie, i mój czas.
Wzruszył ramionami, jakbym nic nie powiedziała.
– Dobra, jak ci tak ciężko, to coś wymyślimy. Ale nie spodziewałem się tego po tobie.
Zabrał dzieci i wyszedł. Bez pożegnania, bez „dziękuję”. A ja zostałam w kuchni, z długopisem w dłoni i łzami w oczach.
Nie tak miało być
Następnego dnia nikt nie zadzwonił do drzwi. Nie było śmiechu na klatce schodowej, nie było zabawek porozrzucanych w salonie. Fotelik Krzysia stał samotnie w przedpokoju, jakby czekał, aż znów ktoś w niego wskoczy. Tylko że nikt nie przyszedł.
Myślałam, że to chwilowe. Że syn ochłonie, przemyśli. Ale dni mijały, a telefon milczał. Nie odbierał moich wiadomości. Nie przychodził wieczorami, nie tłumaczył się. Po prostu zniknął, jakby się gdzieś zaszył. Z wnukami, z codziennością, z rutyną, która choć męcząca – była też częścią mojego życia.
Pierwsze dni były dziwne. Cisza nie przynosiła ukojenia. Słyszałam każdy dźwięk – kapanie wody w łazience, skrzypienie podłogi pod moimi kapciami. Siadałam na kanapie, jak dawniej, tylko że nie musiałam nikomu czytać bajek. Nikt nie prosił o kakao, nikt nie pytał, czy może jeszcze jedną kreskówkę.
Zaczęłam wychodzić na spacery. Rozmawiać z sąsiadką. Odwiedziłam w końcu tego przyjaciela w szpitalu. I choć powoli wracałam do siebie, było mi przykro. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Myślałam, że jako dorośli ludzie potrafimy rozmawiać. A tymczasem jedno pytanie – zadane z potrzeby szacunku i troski o siebie – zakończyło naszą relację.
Dzieci za mną tęskniły, tego byłam pewna. Czułam to, jak każda matka i babcia. Ale nie mogłam nic zrobić. Czekałam. A fotelik nadal stał pusty, jak wyrzut sumienia.
Nie chcę się poświęcać
Minęły trzy miesiące. Nie odezwał się ani razu. Na początku zaglądałam w telefon co wieczór, mając nadzieję na choćby krótką wiadomość: „Mamo, przesadziłem”. Ale nic takiego nie przyszło. Z czasem przestałam czekać. Codzienność powoli wróciła do normy. Kupiłam nową książkę, zaczęłam chodzić na zajęcia dla seniorów w pobliskim domu kultury. Przypomniałam sobie, kim byłam, zanim stałam się „babcią na zawołanie”.
Nie żałuję, że powiedziałam, co czułam. Choć bolało, wiem, że to była próba ratunku – nie tylko siebie, ale naszej relacji. Mój syn tego nie zrozumiał, ale może kiedyś to do niego dotrze. Może kiedyś zapuka znów do drzwi. Ale już nie wejdzie bez pukania. Nie zostawi dzieci jak bagażu.
Zrozumiałam coś jeszcze – że miłość to nie jest bezgraniczne poświęcenie. To jest rozmowa, wzajemność, szacunek. A jeśli któraś z tych rzeczy znika, wszystko się psuje. Fotelik w końcu schowałam do piwnicy. Zrobiłam to bez płaczu. W jego miejsce postawiłam kwiatek, który dostałam od sąsiadki na imieniny. Zosia na pewno podlewałaby go codziennie. Krzyś by go nazwał jakimś śmiesznym imieniem. Może jeszcze kiedyś...
Teraz mam swój czas. Nie zapełniony po brzegi, ale mój. Nie szukam winnych, po prostu chcę być traktowana jak człowiek, nie darmowa usługa. A jeśli kiedyś zapuka znowu – otworzę. Ale tym razem zapytam: „Masz chwilę, żeby usiąść i porozmawiać jak dorośli?”.
Barbara, 67 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka zamiast wybierać kreację na studniówkę, kupuje śpioszki. Inaczej wyobrażałam sobie jej egzamin dojrzałości”
- „Mąż zamiast pracą zajmował się czerwonymi koronkami. Zemściłam się i upiekłam 2 pieczenie na jednym ogniu”
- „Narzeczony żerował na mnie jak huba na sośnie, ale ja tego nie widziałam. Uświadomił mi to jeden telefon z pizzerii”

