Reklama

Nazywam się Andrzej. Mam sześćdziesiąt jeden lat, pracuję całe życie na budowie, jestem mężem Marii i ojcem… no właśnie – ojcem Kamila. Mój dom, który kiedyś był miejscem odpoczynku i wytchnienia, stał się czymś w rodzaju hotelu z pełnym wyżywieniem. Dla mnie już dawno nie ma tu spokoju.

Kamil ma dwadzieścia siedem lat. I wciąż zachowuje się tak, jakby miał szesnaście. Nie pracuje, nie studiuje, nie ma żadnych planów. Całe dnie spędza przed komputerem, a kiedy coś mówię – zbywa mnie wzrokiem albo wychodzi z pokoju. Z jego ust nie słyszałem nigdy: „Tato, może ci pomogę?”. Maria uważa, że potrzebuje czasu. Ale ile czasu można szukać swojej drogi, nie robiąc kompletnie nic?

Kiedyś rozmawialiśmy z żoną o marzeniach, planach, nawet się śmialiśmy. Teraz rozmawiamy tylko o rachunkach, zakupach… i Kamilu. O tym, że znowu nie wyniósł śmieci. Że nie umył po sobie talerza. Że zniknęły pieniądze z portfela. A kiedy próbuję zareagować, słyszę tylko: „Zostaw go, on jest inny, bardziej wrażliwy”. Czuję się samotny we własnym domu.

Czasem pytam sam siebie: Może to ja się pomyliłem? Może byłem zbyt surowy? Ale po chwili wiem jedno – dłużej tak się nie da żyć. Coś musi się zmienić.

Miałem już tego dość

Wróciłem wcześniej z pracy. Celowo. Przez całą drogę w głowie układałem sobie, co mu powiem. Że dłużej tego nie zniosę. Że czas się obudzić. Że ten dom to nie darmowy hotel.

Znalazłem go – jak zwykle – rozwalonego na kanapie, z telefonem w jednej ręce i pilotem w drugiej. W kuchni leżał pusty talerz, a obok – opakowanie po pizzy. Oczywiście nie jego talerz, nie jego porządek.

– Kamil, możemy porozmawiać? – zapytałem, starając się mówić spokojnie.

Spojrzał na mnie bez większego zainteresowania.

– Teraz? O co chodzi?

– O twoje życie, synu – zacząłem. – Masz dwadzieścia siedem lat. Czas wziąć odpowiedzialność. Albo zaczynasz pracować i dorzucasz się do rachunków, albo… musisz się wyprowadzić.

Zamilkł na chwilę, a potem zaśmiał się krótko, jakby usłyszał kiepski żart.

– Serio, tato? Myślisz, że rzucisz takie hasło i ja nagle zmienię całe życie?

– Nie oczekuję cudów. Ale oczekuję czegokolwiek.

– W twoich czasach może tak się żyło, ale teraz? Świat wygląda inaczej. Nie ma pracy za rogiem. A ja nie jestem stworzony do byle czego.

– Byle czego? Od pięciu lat nie robiłeś nic.

– I dzięki temu jeszcze nie zwariowałem.

Wtedy do pokoju weszła Maria.

– Co się dzieje?

– Twój mąż właśnie mnie wyrzuca z domu – powiedział Kamil teatralnym tonem.

– Andrzej, nie teraz… On przeżywa trudny czas.

– Trudny czas? On żyje naszym kosztem i jeszcze ma pretensje!

– Bo to nasz syn. Widzisz tylko lenia, a ja widzę chłopaka, który się pogubił.

– A ja widzę kobietę, która go przed tym światem trzyma jak w bańce. I myślę, że już nie mam siły być częścią tej iluzji.

Żona mnie nie rozumiała

Tego wieczoru kolacja była cicha. Kamil zamknął się w swoim pokoju. Słychać było tylko szum wody z kranu i brzęk sztućców, gdy Maria zbierała talerze. Ja siedziałem przy stole, bez apetytu. W końcu wstałem i poszedłem za nią do kuchni.

– Maria, musimy coś z tym zrobić.

– Teraz?

– Tak. Bo inaczej znowu zamilkniemy na tydzień, jak zawsze.

Odwróciła się powoli. W oczach miała zmęczenie. I coś jeszcze. Jakby była... gdzieś daleko myślami.

– Powiedz mi szczerze – zacząłem. – Dlaczego go bronisz? On nas wykorzystuje.

– Nie wykorzystuje. On... nie radzi sobie. Wiem, jak to wygląda, ale Kamil potrzebuje czasu.

– On nie potrzebuje czasu, Marysiu. On potrzebuje granic. A jeśli ich nie postawimy, nigdy nie dorośnie.

– Nie rozumiesz. On nie jest taki jak ty.

Zamarłem.

– Co to znaczy?

– Że zawsze patrzyłeś na życie jak na równanie. Praca, dom, obowiązki. Ale Kamil... Kamil nie jest taki. On czuje inaczej.

– Inaczej niż kto? Niż ja? – podniosłem głos. – Zawsze czułem, że on nie pasuje do mnie. Ale myślałem, że to przez różnicę pokoleń. A ty teraz mówisz to w taki sposób, jakbyś coś ukrywała.

Zamilkła. Znowu uciekła wzrokiem. Znowu udawała, że nie rozumie pytania.

– Maria, powiedz mi: czy ja... czy ja mam prawo wiedzieć wszystko o mojej rodzinie?

Spojrzała na mnie z niepokojem, ale nic nie odpowiedziała.

A ja już wiedziałem, że coś się rozpadło.

Ona ciągle go broniła

Wróciłem z pracy szybciej niż zwykle. W przedpokoju cisza, ale z kuchni dobiegały głosy. Maria rozmawiała z naszą córką. Głos miała cichy, napięty.

– Basia, ja wiem, że masz rację, ale on nie ma dokąd pójść… I co ja mam zrobić? Wystawić własne dziecko na ulicę?

Przystanąłem. Nie chciałem podsłuchiwać, ale nogi same mnie zatrzymały.

– Mama, on cię wykorzystuje. Przecież ty mu nawet pieniądze do kieszeni wkładasz, a on co? Śpi do południa i narzeka, że obiad nie gotowy.

– On po prostu się pogubił. Jakbyś go znała od tej drugiej strony… potrafi być ciepły, wrażliwy.

– Mamo, błagam, to nie jest chłopiec, tylko dorosły facet. Tata ma rację. Przejrzyj w końcu na oczy.

Maria zamilkła na dłuższą chwilę. Cicho wypowiedziała:

– Nie zniosłabym, gdyby coś mu się stało. Nawet jeśli on się nie zmieni, ja... nie potrafię go skrzywdzić.

Serce mi przyspieszyło. Bo to oznaczało jedno – ona nie zamierza nic z tym zrobić. Będzie go bronić do końca, nawet jeśli w tym końcu pogrzebie i mnie.

Byłem już tym zmęczony

– Chcesz go karmić do emerytury? – zapytałem Marię, kiedy wieczorem siedzieliśmy w salonie, każde z nas osobno, każde w swojej ciszy.

– O kim mówisz?

– O Kamilu. Bo ja już nie wiem, co robimy. Czy my jesteśmy jeszcze małżeństwem, czy domem opieki?

Maria odłożyła gazetę.

– To nasz syn, Andrzej.

– Syn, który traktuje dom jak pensjonat. Kiedy ostatni raz dał coś z siebie? Pomógł w czymkolwiek? Zainteresował się, czy masz siłę, czy jesteś zmęczona?

– On... nie umie tego okazać.

– Nie umie, czy nie chce? A może mu zwyczajnie wygodnie? Ma ciepło, jedzenie, dach nad głową i zero odpowiedzialności. Kto by nie chciał?

– Nie rozumiesz... On się nie czuje dobrze sam ze sobą. Gdybyś go nie naciskał...

– To może mam mu jeszcze podać herbatę do łóżka?

Maria spuściła wzrok.

– Przestań, Andrzej. Jesteś coraz bardziej okrutny.

– Nie, Maria. Ja po prostu jestem zmęczony. Zmęczony tym, że w tym domu liczy się tylko on. A ja? Kim ja tu jestem?

Zamilkliśmy. Ale między nami było głośniej niż kiedykolwiek.

Dom to nie hotel

Zastałem go w kuchni, kiedy jadł kanapki i oglądał coś na telefonie. W lodówce leżał ostatni plaster szynki, po herbacie – puste opakowanie.

– Musimy pogadać – powiedziałem.

– Teraz? Co się stało? – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Słuchaj uważnie. Przez ostatnie lata ani razu nie wniosłeś do tego domu nic poza bałaganem i rachunkami. Nie pracujesz, nie uczysz się, nie pomagasz. To się kończy.

– Ale co? Mam się wyprowadzić? – roześmiał się nerwowo. – Gdzie niby mam iść?

– Nie wiem. Ale wiem, że za miesiąc nie będziesz już mieszkał za darmo. Albo zaczniesz płacić, albo szukać sobie miejsca.

– Serio? Przecież to mój dom.

– Nie. To dom, który utrzymujemy my – ja i twoja matka. Ty tylko z niego korzystasz.

Wstał gwałtownie.

Nie masz prawa tak mówić. Po prostu mnie nie chcesz. Nigdy mnie nie chciałeś.

– Nie. Ja cię chciałem. Ale teraz chcę też żyć. I mam do tego prawo.

Wyszedłem, zanim zdążył odpowiedzieć. W głowie dźwięczało jedno zdanie: Dom to nie hotel. A ojciec to nie sponsor.

Przestałem być sponsorem

Kamil nie wyprowadził się po miesiącu. Ale znalazł pracę dorywczą. Zaczął dorzucać się do rachunków – symbolicznie, ale jednak. Czasem nawet umyje po sobie naczynia. Tylko czasem.

Maria nie mówi już: „Daj mu jeszcze czas”. Ale nie mówi też: „Miałeś rację”. Między nami wciąż jest mur – nie złości, ale cichego zawodu. Jakbyśmy oboje zrozumieli, że rodzina, którą budowaliśmy, nie jest taka, jaką chcieliśmy. Ale może jeszcze można w niej wytrzymać.

Nie mam złudzeń. Kamil się nie zmieni z dnia na dzień. Ale przynajmniej wie, że to, co było, już nie wróci.

A ja?

Ja znowu czuję, że mam głos. I że mam prawo do życia, w którym nie muszę być tylko cichym sponsorem cudzych wygód.

Andrzej, 61 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama