„Syn wyjechał na studia i przestał dzwonić. Przeczuwałam, że coś się stało, ale rzeczywistość zupełnie mnie zaskoczyła”
„Któregoś dnia ubrałam się, wyszukałam rozkład PKP i pojechałam. Pociąg był prawie pusty. Siedziałam przy oknie, dłonie miałam zaciśnięte na pasku torebki. Przez całą drogę zastanawiałam się, co mu powiem”.

- Redakcja
Kiedy Tomek wyjechał na studia, dom ucichł. Podłoga w jego pokoju nie trzeszczy od nerwowego dreptania przed wyjściem do szkoły, a wieczorem nikt nie rzuca z kuchni:
– Mamo, a zrobiłaś coś do jedzenia?
Tylko ja zostałam. Ja i jego pokój, w którym ciągle leży ta sama książka z zakładką w środku – „Zbrodnia i kara”, przerwana na 56 stronie.
Był moim synkiem
Na początku cieszyłam się z jego telefonów co drugi dzień. Tomek opowiadał o zajęciach, wykładowcach, znajomych z akademika. Czasem przesłał zdjęcie – raz z pizzą na kolanach, raz z kubkiem z logo uczelni. Wydawało się, że dobrze się tam odnalazł.
Z czasem jednak coś się zmieniło. Najpierw zaczęło się od „Zadzwonię później, mamo, mam kolokwium”, potem były suche wiadomości: „Jest ok”, „Zajęty jestem”, „Pogadamy jutro”. Aż przestał dzwonić w ogóle.
– Nie przesadzaj – powtarzał mi Andrzej, mój mąż, mężczyzna, który w każdej sytuacji potrafił znaleźć racjonalne wytłumaczenie. – Chłopak dorasta, trzeba mu dać przestrzeń.
Ale ja czułam w środku, że coś się dzieje. Zaczęłam się miotać między dwiema wersjami siebie. Tą, która chciała być nowoczesną matką i mówić: „Dobrze, idź, żyj swoim życiem”, a tą, która najchętniej pojechałaby tam, teraz, zaraz, bez słowa.
– Bożena, nie możesz być upierdliwa – powtarzałam sobie.
Niepokoiłam się
Ale potem patrzyłam na jego zdjęcie na komodzie – zrobione w dzień matury – i pękało mi serce. Czasem siadałam na łóżku w jego pokoju, gładziłam ręką po kołdrze i szeptałam:
– Odezwij się, syneczku.
A potem, któregoś dnia ubrałam się, wyszukałam rozkład PKP i pojechałam. Pociąg był prawie pusty. Siedziałam przy oknie, dłonie miałam zaciśnięte na pasku torebki. Przez całą drogę zastanawiałam się, co mu powiem. Czy w ogóle powinnam się pojawiać bez zapowiedzi? Może wyjdzie na to, że nie ufam, że przesadzam? Ale przecież nie mogłam dłużej siedzieć w domu i udawać, że wszystko gra, kiedy wiedziałam, że coś się sypie.
Z dworca szłam pieszo. Pamiętałam drogę z pierwszego razu, kiedy go tu zostawialiśmy z walizką, z przejęciem, że zaczyna nowe życie. Minęłam sklep spożywczy, kiosk i piekarnię. Obdrapana klatka schodowa, domofon z powycieranymi cyframi.
Byłam w szoku
Zadzwoniłam. Nikt nie otworzył. Zadzwoniłam drugi raz. Znowu cisza. Stałam tam dobre pięć minut, coraz bardziej spięta. Zaczęłam się wahać. Już miałam odpuścić, już robiłam krok w tył, kiedy przypomniałam sobie, że mam numer do właściciela mieszkania. Zadzwoniłam.
– Dzień dobry. Mówi Bożena, mama Tomka. Przepraszam, że tak z zaskoczenia, ale jestem pod drzwiami. Tomek nie otwiera…
Po drugiej stronie krótka cisza, a potem mężczyzna westchnął.
– Zaraz będę. Poczeka pani?
Otworzył po dziesięciu minutach. Weszłam pierwsza. Mieszkanie było ciemne, zaciągnięte rolety. W środku pachniało… nieprzyjemnie. Puste butelki, kartony po pizzy. Na podłodze leżały papierki, jakieś ubrania. Na stole resztki jedzenia i popielniczka pełna petów.
Przeszłam przez przedpokój, minęłam kuchnię i wtedy zobaczyłam go. Spał na kanapie, skulony, w ubraniu. Obudziłam go. Podniósł głowę i spojrzał na mnie, jakby nie wierzył, że to ja. Przez dłuższą chwilę tylko patrzył, a potem nagle podniósł się, zasłonił twarz rękami i zaczął płakać.
– Nie radzę sobie – wychlipał. – Nie ogarniam nic.
Załamałam się
Podeszłam powoli. Uklękłam przy kanapie i położyłam dłoń na jego ramieniu.
– Cicho, dziecko. Jestem tutaj.
Nie wypytywałam. Usiadłam obok i patrzyłam na tego chłopaka, który kiedyś z wypiekami na twarzy opowiadał mi o fizyce, o książkach, o tym, że chce coś w życiu osiągnąć. A teraz leżał tu, przy mnie, przygaszony, kruchy, nieprzytomny od zmęczenia i bezradności.
W tamtym momencie przestało mnie obchodzić, czy to dobrze, że przyjechałam. Nie czułam wstydu, że wtargnęłam mu w życie. On też nie, bo to nie był moment na dumę. Odsłoniłam okno, otworzyłam balkon, wstawiłam wodę na herbatę. Poszłam po zakupy – świeże warzywa, masło, mleko, chleb, mięso. Wieczorem zrobiłam zupę ogórkową, którą lubił jako dziecko. Taką z ziemniakami i koperkiem, gęstą, pachnącą czosnkiem.
– Pamiętasz, jak ci zrobiłam tę zupę, kiedy miałeś ospę? – zapytałam.
Tomek skinął głową. Przez chwilę tylko patrzył w talerz, a potem się uśmiechnął, niepewnie, lekko, przez łzy.
– I wtedy też nie miałem apetytu – powiedział.
Potrzebował mnie
Nie pytałam, co się stało. Nie robiłam wyrzutów. Po prostu sprzątałam, gotowałam, zbierałam butelki do worka, układałam jego rzeczy. On milczał, ale widziałam, że odżywa, coś w nim wracało.
Trzeciego wieczoru usiedliśmy razem przy herbacie. Tomek bawił się łyżeczką, robił kółka po dnie kubka. A potem, jakby to było najprostsze na świecie, powiedział:
– Mam wrażenie, że wszyscy dają radę, tylko nie ja. Że jakoś ogarniają, a ja nie. Że dla nich te wykłady, kolokwia, ludzie, to normalne, a mnie wszystko przytłacza. Boję się, że nie jestem dość dobry, że nie pasuję.
Zacisnęłam palce na kubku. Powiedziałam cicho:
– Nie musisz być silny. Po prostu bądź sobą.
Wiedziałam, że to nie jest czas na „dasz radę”. Najważniejsze, co mogłam wtedy zrobić, to być z nim. To była najcichsza rozmowa, jaką kiedykolwiek z nim odbyłam. I najważniejsza.
Stanął na nogi
Wróciłam po czterech dniach. Pociąg był opóźniony, w domu czekał Andrzej z obiadem.
– I co? – zapytał. – Jakoś się ogarnął?
Usiadłam ciężko przy stole.
– Gdybyś zobaczył, jak wyglądało to mieszkanie… I jego twarz… On nie był ogarnięty. On był na dnie.
Andrzej zmarszczył brwi.
– Myślałem, że to po prostu taki okres. Stres, studia, wiadomo.
Popatrzyłam na niego uważnie.
– A jeśli bym nie pojechała? Jeśli coś by się stało?
– Nie sądziłem, że jest aż tak źle – powiedział w końcu.
Pokręciłam głową. Ja czułam to od dawna. Tego nie dało się wyczytać z wiadomości, ale matka po prostu wie. I nie zamierzam się za to tłumaczyć.
Musi dorosnąć
Minęło kilka tygodni. Tomek zaczął znowu pisać. Nie codziennie, czasem krótko, czasem jedno zdanie, ale pisał: „Byłem dziś na spacerze”, „Zrobiłem pranie”, „Wyszło mi ciasto z mikrofali”. Czytałam te wiadomości, czasem kilka razy. Nie dopytywałam, nie pisałam „A jak się czujesz?”. Pisałam: „To dobrze”, albo: „Super, że wyszło”.
Nie oczekiwałam już, że będzie taki jak dawniej. Zrozumiałam, że to nie wróci, ale też nie musi. Czasem myślę, że zupa, którą wtedy mu zrobiłam, nie była tylko zupą. Była znakiem, że nie musi być sam i tłumaczyć się ze słabości. Nie każde załamanie da się wyleczyć słowami, nie każdy lęk da się zagłuszyć rozmową. Czasem wystarczy być cicho, bez warunków, z miską ciepłej zupy. I wtedy nie trzeba pytać: „Czy pomogłam?”, Bo się po prostu wie.
Bożena, 57 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż był dla mnie zimny jak skała, za to przy teściu miękłam jak brzoskwinia. To nie mogło się dobrze skończyć”
- „Świętowanie dożynek skończyłam w stodole. Wystarczyła chwila na sianie, a teraz wstyd mi przed mężem i całą wsią”
- „Na zebraniu w klasie syna doznałam szoku. Lista składek jest tak długa, że chyba wyprzedam biżuterię”

