Reklama

Zawsze starałam się być mamą wyrozumiałą, chociaż życie mnie nie oszczędzało. Wychowywałam syna sama, odkąd miał osiem lat, a ojciec uznał, że inne życie, w innym mieście, z inną kobietą, będzie dla niego lepsze. Od tamtej pory dźwigałam wszystko na własnych barkach – rachunki, szkołę, choroby, dojrzewanie. Syn był bystry, ale coraz trudniejszy w obyciu. Zwłaszcza odkąd skończył siedemnaście lat i poczuł, że świat należy do niego. Próbowałam go hamować, tłumaczyć, wspierać, ale pewnego dnia wydarzyło się coś, czego nie potrafiłam przemilczeć. Coś, co uderzyło mnie w samo serce. W portfelu brakowało dwustu złotych – moich ostatnich na ten miesiąc. Początkowo myślałam, że się pomyliłam, może źle przeliczyłam... Do czasu, aż poznałam prawdę.

Znikały mi pieniądze

Zauważyłam to w piątek rano, kilka dni przed Sylwestrem. Szykowałam się do pracy, w pośpiechu zgarnęłam portfel z szafki i chciałam kupić chleb i mleko w osiedlowym sklepie. W głowie miałam dokładnie: dwieście trzydzieści siedem złotych. Po zapłacie za zakupy, spojrzałam do środka i coś mi nie pasowało. Banknotów było jakby mniej. Przyszłam do domu, usiadłam przy stole i przeliczyłam jeszcze raz. Zgadzało się – brakowało dokładnie dwustu złotych. Tych największych, które schowałam na samym spodzie, między kartami lojalnościowymi a zdjęciem syna z podstawówki.

Najpierw pomyślałam, że może się pomyliłam. Potem, że może zapłaciłam gdzieś gotówką i zapomniałam. Ale nie, wszystko miałam zapisane w notesie. Przez chwilę podejrzewałam nawet, że pieniądze mogły mi wypaść albo ktoś mnie okradł w autobusie. Ale portfel był zamknięty, uporządkowany, a ja nigdzie go nie zostawiałam bez opieki.

Wieczorem nie dawało mi to spokoju. Weszłam do pokoju syna. Leżał na łóżku, gapiąc się w telefon.

– Kacper, mogę coś zapytać? – zaczęłam ostrożnie.

– No? – nawet nie oderwał wzroku od ekranu.

– Nie widziałeś przypadkiem moich pieniędzy? Z portfela zginęło dwieście złotych.

– Serio? Nie. A może zgubiłaś? – spojrzał na mnie z udawaną troską.

Coś w jego tonie mnie zaniepokoiło. Oczy miał jakby za bardzo niewinne. Nie ciągnęłam tematu, ale wiedziałam jedno – te pieniądze nie wyparowały.

Sylwestrowe plany syna

Następnego dnia atmosfera w domu była napięta. Kacper kręcił się niespokojnie po mieszkaniu, co chwilę zerkał na telefon, pisał wiadomości i przeglądał TikToka z uśmiechem pod nosem. Udawałam, że nie widzę, ale obserwowałam go kątem oka. Czułam w kościach, że coś kombinuje.

– Co robisz w Sylwestra? – zapytałam podczas obiadu, gdy w końcu usiadł do stołu.

– No… znajomi coś organizują. Tak wiesz, kameralnie – powiedział, mieszając widelcem w ziemniakach, jakby nagle straciły smak.

– Kameralnie? A kto konkretnie? – dopytywałam, starając się zachować spokojny ton.

– No… Kuba, Michał, Sylwia. Kilka osób. Nic wielkiego. Mama, daj spokój, mam osiemnaście lat.

Nie miał jeszcze osiemnastu. Brakowało mu dwóch miesięcy. Ale próbował grać dorosłego, jak większość nastolatków.

– A coś do jedzenia zaniesiecie? Może jakieś picie? Składacie się? – rzuciłam niby mimochodem.

– No pewnie. Każdy coś przynosi. Wiesz, chipsy, cola, może pizza. Spoko będzie.

Spojrzałam na niego. Już wtedy wiedziałam, że ta impreza będzie czymś więcej niż kameralne spotkanie. W głowie ułożyło mi się wszystko – pieniądze, dziwne spojrzenia, jego ostatnia ekscytacja. Układał plan od dłuższego czasu.

Tego wieczoru podsłuchałam rozmowę telefoniczną. Siedział w swoim pokoju, drzwi niedomknięte.

– Mówię ci, stary, będzie sztos. Mam kasę. Nikt nie będzie żałował.

Zacisnęłam pięści. To było jak cios w twarz – zabrał mi pieniądze, żeby zabawić się na imprezie, podczas gdy ja liczyłam każdy grosz na jedzenie.

Niespodzianka w środku nocy

Wieczorem, gdy wychodził na Sylwestra, spojrzałam na niego bez słowa. Włożył nową bluzę, pachniał jakimś intensywnym męskim dezodorantem. Uśmiechnął się szeroko, jakby nic się nie stało.

Nie czekaj na mnie, wrócę późno – rzucił przez ramię i trzasnął drzwiami.

Nie odpowiedziałam. Siedziałam w kuchni przy zgaszonym świetle, z kubkiem herbaty, która dawno wystygła. W głowie krążyło tysiąc myśli, ale jedna nie dawała mi spokoju – czy naprawdę miał czelność mnie okraść? Czy to już ten etap? Około północy próbowałam się zdrzemnąć, ale niespokojny sen rwał się co chwilę. I nagle – dzwonek do drzwi. Zerwałam się jak oparzona. Telefon milczał. Spojrzałam przez wizjer – dwóch chłopaków, obaj na oko w wieku Kacpra. Jeden podpierał drugiego.

Otworzyłam z sercem w gardle.

– Pani syn… trochę się zaplątał. Znaleźliśmy go przy stacji. Mówił, gdzie mieszka.

Kacper zwisał między nimi jak szmaciana lalka. Oczy mętne, twarz blada.

– Co się stało?! – zawołałam, chwytając go pod ramię.

– Wypił coś… chyba za dużo. Wyszedł z imprezy, chciał zaczerpnąć powietrza, a potem już nie mogliśmy go znaleźć. Okazało się, że leży przy sklepie.

Zaniemówiłam. Serce mi waliło. Patrzyłam na mojego syna, który jeszcze rano był dzieckiem, a teraz wyglądał jakby wrócił z piekła.

– Dziękuję. Wejdźcie. Pomóżcie mi go położyć – powiedziałam cicho.

Tej nocy nie spałam już ani minuty.

Gorzkie refleksje na Nowy Rok

O piątej nad ranem usiadłam na brzegu łóżka, wpatrując się w śpiącego Kacpra. Oddychał ciężko, czasem mamrotał coś pod nosem, jakby przeżywał imprezę jeszcze raz w snach. Obok stała miska na wszelki wypadek. W domu unosił się zapach alkoholu pomieszany z młodzieżowymi perfumami. I jeszcze coś – gorycz. Taka, której nie da się wywietrzyć.

Miałam ochotę potrząsnąć nim, obudzić i zapytać: „Co ty sobie myślałeś?!”. Ale nie zrobiłam tego. Czekałam. Wiedziałam, że ból głowy i kac moralny zrobią swoje.

W południe się poruszył. Jęknął i zakrył twarz poduszką.

– Głowa… masakra… – wymamrotał.

– Woda stoi obok. I zjedz coś, jak dasz radę – powiedziałam sucho, nie patrząc na niego.

Po chwili usiadł. Wyglądał żałośnie – rozczochrany, blady, oczy podpuchnięte. Chciał coś powiedzieć, ale zamilkł.

– Chcesz porozmawiać? – zapytałam, krzyżując ręce na piersi.

Mamo, ja… przepraszam.

Czekałam.

– Nie miałem skąd wziąć kasy. Wszyscy się składali. Głupio było… No i wziąłem. Wiedziałem, że się zorientujesz. Chciałem oddać. Naprawdę.

– Oddać? A z czego? Masz pracę?

Spuścił wzrok. Wiedział, że nie mam już sił się złościć. Słowa bolały bardziej niż krzyk.

Nie jestem twoim bankomatem. A tym bardziej nie jestem głupia – dodałam.

Wstałam i wyszłam z pokoju, zostawiając go z jego kacem i sumieniem.

W kuchni wzięłam do ręki stary portfel. Pusto. Jeszcze kilka dni do wypłaty. I znowu sama musiałam sobie poradzić.

Pora ne męską rozmowę

Minęły dwa dni. W tym czasie Kacper niemal nie wychodził z pokoju. Odczuwałam ciszę w domu jakby była karą za wszystko, co się wydarzyło. Ja też nie mówiłam wiele. Gotowałam, sprzątałam, chodziłam do pracy – jakby nic się nie stało. Ale we mnie gotowało się od środka. Wiedziałam, że ta rozmowa musi nadejść.

W końcu sam do niej doprowadził. Przyszedł do kuchni, gdy zmywałam naczynia. Stał przez chwilę w milczeniu, po czym zapytał cicho:

– Masz chwilę?

– Mam – odpowiedziałam bez odwracania się.

Usiadł przy stole. Miał zaciśnięte dłonie, wzrok wbity w blat. Czekałam.

– Przemyślałem to wszystko. I wiem, że zawaliłem. Nie powinienem był brać tych pieniędzy. I nie chodzi tylko o kasę… zawiodłem cię. Wiem o tym.

Odłożyłam ściereczkę i usiadłam naprzeciwko.

– Kacper, to nie był tylko błąd. To był brak szacunku. Do mnie. Do naszej sytuacji. Wiesz, że nie mamy lekko. A ty… bierzesz mój portfel, gdy nikt nie patrzy i po prostu zabierasz mi ostatnie pieniądze.

Zacisnął szczękę. Widziałam, że walczył ze sobą.

– Chcę to naprawić. Znajdę jakąś robotę. Może u pana Staszka, on szuka kogoś do pomocy w warsztacie. Nie będę już wyciągał ręki po twoje pieniądze.

Kiwnęłam głową. Nie powiedziałam „dobrze”, „wybaczam” ani „w porządku”. To nie był jeszcze czas. Ale pierwszy raz od dawna miałam wrażenie, że mówił szczerze. I że może naprawdę czegoś się nauczył.

Zapamięta to na długo

W kolejnych tygodniach Kacper faktycznie się zmienił. Nie była to rewolucja, ale powolna, codzienna praca. Wstawał wcześniej, pomagał w domu, zrezygnował z niektórych spotkań ze znajomymi. Zaczął pracować u pana Staszka – wracał zmęczony, z brudnymi dłońmi, ale z satysfakcją, której wcześniej nie znałam.

Nie oddał mi tych dwustu złotych od razu. Zajęło mu to miesiąc. Przyniósł je któregoś wieczoru, położył na stole, nie mówiąc nic. Skinęłam głową i schowałam banknoty. Wtedy oboje wiedzieliśmy, że ta sytuacja go czegoś nauczyła.

Nie wracaliśmy już do tamtej nocy, choć ja wciąż miałam ją w głowie. Czułam, jak głęboko mnie zabolało, że własne dziecko uznało kradzież za rozwiązanie. Ale widziałam też, jaką lekcję przyniósł mu kac – nie tylko po alkoholu, ale ten życiowy. Ból głowy minął, ale wstyd i skrucha zostawiły ślad na dłużej.

W Sylwestra kolejnego roku nie wybierał się nigdzie. Siedzieliśmy razem, oglądaliśmy fajerwerki przez okno, piliśmy gorącą herbatę i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym.

– Dziękuję, że wtedy nie zrobiłaś awantury. To mnie zabolało bardziej niż gdybyś na mnie nakrzyczała – powiedział nagle.

Uśmiechnęłam się smutno. Może właśnie o to chodziło. By zobaczył, że zaufanie traci się w ciszy. A potem trzeba je mozolnie odbudować – dzień po dniu, słowo po słowie. Zapamięta tamtą noc do końca życia. I ja też.

Bożena, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama